Z POLA WZIĘTE. Noworoczne wieści z owczarni
To, że piszę felieton właśnie na ten a nie inny temat, jest za sprawą pewnej czytelniczki tekstów „Z pola wziętych”. Miło było mi usłyszeć, że pomimo faktu niebycia rolniczką, zagląda regularnie na ostatnią stronę „Wieści Rolniczych”, aby dowiedzieć się np. o losach i losowych przypadkach naszych owiec. - Pani Anno, a jak miewa się ta owca, która miała złamaną mogę? - spytała z troską w głosie wspomniana czytelniczka.
W ten to sposób zaczęła się nasza pogawędka na temat Julki (to ta z nogą w gipsie), Jasia i Stasia, Meli, Zosi, Igora, ich kumpli i kumpelek. - A może napisała by pani o nich przy okazji? Kto wie, może nie jestem jedyną, która chętnie czyta o pani owcach - zaproponowała na koniec rozmowy fanka owczych wieści i dała początek temu, co teraz Państwo czytacie.
Robiąc obrządki w święta, obiecałam moim czworonogom, że siądę nad tekstem na ich temat, a nawet dołączę jakieś świąteczne zdjęcie. Ta tym załączonym widzicie Państwo Melę. To ta w świątecznej czapce. Nazywamy ją „piękną Melą”, bo jest naprawdę śliczna, ale i rozumu Bozia jej nie pożałowała. Przybiega jako pierwsza na powitanie, daje się wycałować po nosie, uszach a nawet i oczach, a na dowód, że jej się to podoba – merda ogonem. To jedyna owca spośród 160 koleżanek i kolegów, która ma w sobie coś z psiego zachowania. Mela zostanie w tym roku po raz drugi mamą. Rok temu urodziła synka o imieniu Melek, którego od samego początku zabierała na nasze powitania. Jedyne, czego Melek nie nauczył się od Meli, to merdanie ogonkiem, no ale to chyba nie jest tak proste, jakby mogło się komuś wydawać.
Jej koleżanka Zosia jako dwutygodniowe jagnię złamała sobie tylną nóżkę, a do tego jeszcze było to złamanie otwarte. Ileż było poszukiwań lekarza weterynarii, który zaproponowałby alternatywę do jej uśpienia. W końcu znalazł się taki 50 kilometrów od gospodarstwa i z sukcesem dokonał amputacji części koniczyny małej Zosi. Dzisiaj Zosia ma 7 lat i była w swoim życiu dwukrotnie mamą. Gdy rok temu urodziła bliźniaki, widać było, że było to dla niej nie lada wyzwaniem, więc w tym roku odpoczywa sobie zasłużenie i może tak już zostanie.
Owca ze złamaną nogą to Julka (na cześć Juliana Tuwima i jego „Żeby kózka nie skakała”). Gips zakładałam jej w asyście pana Mariusza – mojej prawej ręki, dokładnie dzień po świętach 2020. Julka ma tak zgrabne nogi, łącznie z tą złamaną, że rozkochała w sobie Igora i zostanie w tym roku mamą po raz czwarty.
Synem Igora sprzed półtora roku jest Stasiu. Urodę odziedziczył po tacie i zachwyca czarnymi łatkami wokół oczu tak koleżanki przez płot, jak i moje koleżanki, które odwiedzają go w owczarni lub widzą na zdjęciach. Stasiu wychował się bez mamy, bo ta go nie chciała. Jest trochę gapkowaty i niewyrośnięty, ale ma obiecane, że w przyszłym sezonie, a więc jesienią tego roku, umówimy go na randkę, aby został tatą.
Stasiu ma kumpla – Jasia. Również ten wychował się na butelce, bo jego mama odeszła od nas z powodu wynicowania macicy. Stasiu i Jasiu to rówieśnicy, ale ten drugi wyrósł w przeciwieństwie do kumpla, jak to śpiewał śp. Wojciech Młynarski „że ho ho”. W nagrodę za swoje wyrośnięcie zamieszkał w listopadzie ze swoimi dwoma koleżankami, w wyniku czego na wiosnę zostanie tatą.
To tylko niektóre przypadki z naszego stadka, ale jest ich tyle, że wystarczyłyby na niejeden felieton, a może i na książkę dla dzieci też. Kto wie, co przyniesie nam zaczynający się rok, ale na pewno niech przyniesie nam wszystkim dużo zdrowia.
Czytaj także:
Czy zwierzętom dawać ludzkie imiona?
- Tagi:
- owce
- felieton
- z pola wzięte