Uprawia warzywa na 45 ha i nie korzysta z unijnych dotacji [VIDEO]
Filip Pawlik od ponad trzech lat bardzo aktywnie działa w Agrounii, będąc jednym z najbardziej zaufanych ludzi Michała Kołodziejczaka. Przede wszystkim prowadzi jednak gospodarstwo o profilu roślinnym zmagając się z coraz mniejszą opłacalnością. Mimo to nie korzysta z unijnych dofinansowań.
- Coraz trudniej jest wyżyć z produkcji jaką prowadzę. Ostatnio przypadkowo trafiły w moje ręce stare faktury sprzed kilkunastu lat. Wtedy ceny warzyw były takie same jak dzisiaj, nawet trochę wyższe. Paliwo kosztowało jednak w granicach 2,50-2,80 zł, a roboczogodzina była warta kilka złotych... Teraz oprócz droższego paliwa i dochodzi sytuacja z cenami nawozów. To są koszty, których nie możemy udźwignąć. Jest ciężko... - mówi Filip Pawlik, rolnik prowadzący swoje gospodarstwo w miejscowości Sulęcinek, w województwie wielkopolskim. 38-latek działa na areale ponad 45 ha i uprawia przede wszystkim warzywa. - Na wiosnę zaczynamy od rzodkiewki, jako nowalijki. Zbieramy ją praktycznie 2 miesiące. Są to systematyczne rzuty - tłumaczy Pawlik. - Później przychodzi czas na ogórki, cukinię, cebulę, ziemniaki wczesne i późne, por, seler naciowy, kalarepę i kapustę. I tak docieramy do grudnia - dodaje. Praca przy warzywach trwa praktycznie całe 12 miesięcy. Jak podkreśla rolnik, martwy okres ma miejsce tylko na początku roku, do wiosny. - Gleba musi wtedy wypocząć. Ale później, gdy przychodzi sezon, pracujemy od świtu do nocy, a nawet nocami, bo trzeba rośliny podlać, opryskać. Praca jest na okrągło - zaznacza 38-latek, podkreślając bardzo wymagającą specyfikę tego typu produkcji. Ze względu na duże nakłady pracy, rolnik zatrudnia do pomocy kilka kobiet z okolicznych wsi. - Bez nich nie dali byśmy rady. Robimy to wszystko wspólnymi siłami i widać, że to nam w miarę wychodzi. Muszę jednak podkreślić, że młodzi się do takiej pracy nie garną - zaznacza Pawlik.
Rolnik podkreśla, że dzięki rozwojowi na wielu płaszczyznach, plony są coraz wyższe. Rośnie także jakość produkowanych warzyw. Niestety, nie idzie to w parze z opłacalnością. Ta z roku na rok maleje. - Od ładnych kilku lat zacząłem zauważać problem ze sprzedażą swoich warzyw, dominację zachodnich korporacji, marketów, upadające giełdy, hurtownie, sklepy detaliczne, targowiska... To wszystko przczyniło się do mojej działalności w Agrounii - tłumaczy Filip Pawlik.
Uprawia warzywa na 45 ha i nie korzysta z unijnych dotacji. Agrounia
- W Agrounii pojawiłem się na samym początku, kiedy została przekształcona z Unii Warzywno-Ziemniaczanej. Wtedy Michał Kołodziejczak rozpoczął szereg spotkań. Jedno z nich odbyło się w Dalewie, w okolicach Śremu. Wziąłem w nim udział i tam rozpocząłem swoją przygodę z całym ruchem - mówi Filip Pawlik. - Rozmawialiśmy wtedy o problemach na rynku trzody chlewnej. Ja co prawda hodowli nie mam, ale zawsze mówiłem, że trzeba walczyć o wszystkich rolników. Nie tylko o własne podwórze. Trzeba walczyć o tych, którzy mają trzodę, bydło, czy właśnie tylko produkcję roślinną. Żeby każdy miał po równo. Żeby nie było podziałów - dodaje 38-letni działacz. Pawlik wziął do tej pory udział w praktycznie wszystkich strajkach organizowanych przez Agrounię. Według niego nie przyniosły one jednak oczekiwanych rezultatów. - Mało kto sobie coś z tego robi. Oczywiście udało nam się wprowadzić takie przepisy, jak oznakowanie produktów flagą kraju pochodzenia, ale to za mało. Nie mamy w polityce swoich przedstawicieli od czasów śp. Andrzeja Leppera. Trzeba robić wszystko, żeby była reprezentacja rolników w sejmie, żeby było twarde stanowisko na naszą korzyść - zaznacza wyraźnie zdeterminowany Pawlik. Według niego idealnym następcą Leppera jest właśnie Michał Kołodziejczak. - Jest charyzmatyczny, stanowczy, inteligentny - długo by wymieniać. Nie chciałbym nie wiadomo jak słodko o nim mówić, bo nie o to chodzi, ale taka jest prawda - tłumaczy. Czy sam jako jeden z najbardziej zaufanych ludzi Kołodziejczaka, widzi swoją przyszłość w sejmie? - Dużo jeżdżę do Warszawy... Nie lubię tego miasta. Tam są ludzie odcięci od rzeczywistości. Dobrze czuję się na wsi, na polu. Ale też zależy nam na rolnictwie i chcielibyśmy żeby było lepiej. Dlatego robimy to, co robimy. Niech rolnicy i konsumenci sami ocenią. Niech oni zadecydują, czy widzą nas w sejmie - mówi Pawlik. Jak podkreśla, działalność w Agrounii jest bardzo czasochłonna i pogodzenie jej z obowiązkami w gospodarstwie nie jest łatwe, a bez pomocy rodziny byłoby wręcz niemożliwe. - Cieszę się, że mam jeszcze ojca, który może popracować. Dużo mi pomaga, przypilnuje na polu kobietki i tego co się dzieje na gospodarstwie, a ja mogę ten czas poświęcić dla Agrounii - wyjaśnia Pawlik. - Nikt w moim domu nie powiedział, że coś robię nie tak, że mam sobie dać z tym spokój, bo tracę tylko pieniądze. Owszem tracę, ale wszyscy się zgadzamy, że działamy w słusznym celu i rodzina mi kibicuje - dodaje.
Uprawia warzywa na 45 ha i nie korzysta z unijnych dotacji. Dlaczego stare traktory?
- Trudno jest mówić o nowoczesnej technice rolniczej patrząc na ciągniki w moim gospodarstwie, ale można nimi spokojnie popracować. Jest John Deere 1130 - ciągnik z 1976 roku, którego kupiłem z okazji narodzin syna i drugi traktor tego producenta - model 6900. Są także Pronar i mniejszy Massey Ferguson 255 - wylicza Filip Pawlik. - Dlaczego mam tak stare traktory? Dlatego, że nie korzystam z dofianansowań z Unii Europejskiej. Wszystko co mam, kupuję z pieniądzy przeze mnie zarobionych. Tak to u mnie wygląda - mówi rolnik. Skąd u niego taka strategia? - Te wszystkie obostrzenia i późniejsze kontrole... Jedyne co wziąłem z dofinansowań, to młody rolnik. I oczywiście w ubiegłym roku dostałem pismo, że trzeba 3% zwrócić, bo gdzieś jakaś ankieta nie była wypełniona. Dla mnie to jest absurd. Na to są te pieniądze dla rolników, żeby rozwijać gospodarstwa, a nie żeby z powrotem żyli z nich urzędnicy, czy Państwo - kończy Filip Pawlik.