Rolnik musi być optymistą
Miron Krosnowski swoje gospodarstwo nazywa przedsiębiorstwem rolnym. Ani nie chowa zwierząt, ani nie uprawia zbóż. A to dlatego, że cena za warzywa jest dobra, jednocześnie martwi się, że nie ma co sprzedawać, bo susza pochłonęła 70% jego upraw.
- Firmę założyli moi rodzice. Zaczynali 30 lat temu od bardzo małego areału - 0,5 ha i udało im się dzieżką pracą dojść do tego, co mamy teraz - opowiada Miron Krosnowski, właściciel gospodarstwa w Śmiłowicach (powiat włocławski). Posiada 66 hektarów ziemi, na której uprawia brokuły, kalafiory, kapustę białą, czerwoną i pekińską, ziemniaki, ziemniaki młode, cebulę, kalarepę, paprykę, seler, pietruszkę, por i marchew. Wszystko jest wysyłane na „świeży” rynek. Największy areał zajmują ziemniaki (24 ha), odmiany: Lord, Denar i Tajfun.
Miron pracuje w gospodarstwie od dwóch lat - odkąd skończył studia. Od razu postanowił sięgnąć po unijne pieniądze, otrzymał 100 tysięcy złotych z programu „Młody rolnik”.
- PROW pomógł mi, jak najbardziej, ponieważ kupiłem bardzo ważną dla nas maszynę - sadzarkę karuzelową do warzyw. Trzeba jednak pamiętać, że dotacje unijne mają dwie strony (poza „Młodym Rolnikiem”) - 50% środków od ceny zakupu netto daje Unia, ale 50% sumy trzeba zainwestować samemu. Rodzice nie skorzystali dotąd z żadnego programu. Często trafiało się tak, że dotacje były w roku, który był dla nas ciężki i po prostu nie mieliśmy tych środków. Bardzo chciałbym w nowym PROWie kupić nowe deszczowni. Mam nadzieję, że będzie taka możliwość - mówi młody rolnik.
Miron Krosnowski ma ziemie od I do IV klasy. Na tak dobrych gruntach urosło mu w tym roku 5 ton/ha. Plon ziemniaków natomiast jest o 50% niższy niż w roku ubiegłym, kiedy średnia z hektara wynosiła około 40 ton, w tym roku będą to 20-22 tony. - Ziemia, choć dobra, jest ciężka. Od suszy zamiast koloru czarnego ma siwy. - W tym roku trzeba warzywom bardzo pomagać, czyli podlewać. Miałem nosa i tam, gdzie mogłem podlewać, zrobiłem bardziej wrażliwe warzywa, a ziemniaki zostały na stanowiskach bez możliwości ustawienia deszczowni. Kalafiory i kapustę pekińską deszczowaliśmy tylko w nocy. Rozpoczynaliśmy o 1:00, bo wtedy temperatura roślin spadała do 30 stopni. A w ciągu dnia osiągała 65ºC - żali się rolnik. Posiada deszczownie, które mają co prawda około 30 lat, ale wciąż działają. Woda do deszczowni pochodzi ze studni głębinowej. Zbiorniki retencyjne w okolicy wyschły. Obecnie koparki przyjeżdżają nie po to, aby kopać nowe stawy, tylko po to, aby zakopać stare, ponieważ śmierdzą. Trzeba uważać, bo woda ze studni ma 10 stopni, więc nie ma mowy o podlewaniu w dzień. Jest to podstawa dla rozwoju chorób i grzybów w warzywach (np. kiła kapusty). - Włączam deszczownie i śpię przy nich. Boję się, że coś pęknie i zaleją mi pola, a to sprawiłoby dodatkowe, ogromne straty. Deszczuję uprawy co trzy dni, koszt jednego deszczowania to 600 zł - żali się Miron.
Rolnik tłumaczy, że deszczowanie nie zawsze przynosi oczekiwane efekty. U niego woda spowodowała „ugotowanie” warzyw. - Wchodząc na pole, czuło się jeden wielki smród, ponieważ wszystko gniło. Dzwonili do nas z marketu pytać, czemu nie dostarczamy warzyw. A ja musiałem 30 ha stależować i zasadzić nowe uprawy. Teraz czekam: albo się odbijemy, albo będziemy mieli naprawdę duży problem - mówi. W tym roku, większość upraw musiał zlikwidować i na to miejsce posadzić kolejne. - Liczymy na to, że cokolwiek wyrośnie - dodaje. Gospodarz ze Śmiłowic nie chce określać dokładne strat, czeka na początek października, kiedy zbierze wszystkie warzywa. Ale spodziewa się ich na poziomie 70%. Na pewno nie zamierza w tym roku inwestować. Chciałby utrzymać to, co ma i przebrnąć zimę. - Warzywa, to zupełnie inna uprawa niż zboża, które są już schowane w silosach i czekają na odpowiednią cenę. W przypadku warzyw ważny jest wrzesień i październik, czy wtedy nie będzie padało, bo seler, marchew i pietruszka nie mogą być zebrane na sucho, bo nie przechowają się dobrze- tłumaczy. W tym roku rolnik ma także ogromny problem z chwastami. Nie działają żadne herbicydy. Stosował je doglebowo i dolistnie - nic to nie dało. Jak mówi, trudne jest to, że nakłady finansowe są takie same jak zawsze, a plony o połowę niższe. Uprawy są słabe, za to Komosa potrafiła bez wody wyrosnąć na trzy metry i zasłonić warzywa. Buraki mają już żółte liście, bo nie dostały światła.
Miron Krosnowski za ziemniaki w tym roku dostanie 60 groszy, a w zeszłym o tej porze płacili mu 15 gr. Jednakże teraz zbierze z hektara 20 ton, zamiast zeszłorocznych 40. - Tak źle i tak niedobrze. W zeszłym roku natomiast, gdy były dobre plony, to ceny spadły. Za ziemniaki dostawałem poniżej 16 groszy w hurcie. Gdzie koszt wyprodukowania wynosił 25 groszy - mówi.
Jego motto brzmi - nie narzekać, tylko pracować. To jest prywatne przedsiębiorstwo, w którym każdy bierze za siebie odpowiedzialność. Uważa, że nie wolno zwalać odpowiedzialności za to, że nie pada deszcz na państwo. Jednocześnie uważa, że jeśli jest taka możliwość, to trzeba wesprzeć polskich rolników, którzy bądź co bądź, pomimo PROWów i dotacji nadal są w tyle za europejskim rolnictwem. - Trzeba wziąć pod uwagę, że nasi rolnicy są bardzo zadłużeni, ponieważ wszystkie maszyny brali na kredyt. Problem więc w tym, że jeśli o 70% spada produkcja, a wierzycieli to nie interesuje, wtedy jakiejkolwiek pomocy potrzebujemy. Jesteśmy biednym krajem i troszeczkę za bardzo pozwolono nam się zadłużyć- tłumaczy rolnik.
- Nie jestem za doraźną pomocą, ponieważ nie oszukujmy się, jesteśmy przedsiębiorcami i „każdy sobie rzepkę skrobie”. Jednakże nie zapominajmy, że jest to żywność. Polacy muszą mieć dostęp do warzyw w rozsądnej cenie. Aby pomóc przetrwać nam ten rok, a zwłaszcza rolnikom, którzy mają kontrakty, powinno się zabezpieczyć to, żeby mogli się z nich nie wywiązać. Dobrym rozwiązaniem są kredyty preferencyjne. Ja na pewno z nich skorzystam - podsumowuje.
Gospodarz z Kujaw jest optymistą, uważa, że trzeba nim być, aby pracować w rolnictwie. Jeśli ktoś jest pesymistą, lepiej, żeby nie uprawiał warzyw. Miron Krosnowski stara się tak, jak inni przedsiębiorcy rolni odnajdywać na dzisiejszym, wielkim rynku. Jest w Unii Europejskiej i musi nauczyć się konkurować z towarem z Zachodu. Ma własną logistykę - 5 ciężarówek. Codziennie przerzuca 40 ton towaru. Jego brat prowadzi hurtownię, dzięki temu nie boi się o bankructwo związane ze skutkami suszy.
- Tagi:
- plantator
- warzywa
- Miron Krosnowski