ASF w sercu polskiego trzodziarstwa
Informacja o wirusie spadła jak grom z nieba na hodowców świń z powiatu leszczyńskiego i kościańskiego. Wiedząc o tym, że lada dzień wprowadzone zostaną dotkliwe obostrzenia dotyczące obrotu zwierzętami, producenci trzody zaczęli wydzwaniać do ubojni i przewoźników oferując swój towar. Wielu z nich spotkało się jednak z odmową.
Rzeźnie po informacji o pojawieniu się ogniska ASF w Ratowicach przestały odbierać od nich zwierzęta. Zdarzały się nawet sytuacje, w których rolnicy sprzedali tuczniki przewoźnikom, a ci dopiero pod rzeźnią dowiadywali się, że zakład nie odbierze od nich zwierząt. Tym samym, mając w ciężarówce żywiec, byli zmuszeni do natychmiastowego wyszukiwania nowych odbiorców. Dochodziło więc do kuriozalnych sytuacji.
Już na samym początku chaos wywołany ASF-em na swej skórze odczuł Leszek Kuśnierek z Wojnowic, który produkuje prosięta. Jego stado podstawowe liczy 70 macior.
- Współpracuję z innym gospodarzem od 1,5 roku. Normalnie do sprzedaży miałbym prosięta za 1,5 - 2 tygodnie, ale wiedząc co się święci, zadzwoniłem do niego, by kupił ode mnie kolejną partię. Chętnie by to zrobił, by mnie poratować, ale z kolei on nie mógł sprzedać tuczników. Koło się więc zamknęło. Razem jedziemy na jednym wózku - skomentował Leszek Kuśnierek.
Dodał, że wielu przewoźników zostało po prostu zablokowanych. - Nie mogli skupować takich ilości, jak dotychczas. Dlatego nawet gdyby chcieli, nie są w stanie pomóc rolnikom chcącym pozbyć się towaru, który okaże się, że za chwilę będzie za wszawe pieniądze - stwierdził hodowca. Obawy dotyczące drastycznie zmniejszonych zysków z produkcji są uzasadnione. Wszędzie tam, gdzie wykrywano ogniska ASF i tworzono strefy niebieskie - pojawiał się problem ze zbytem, a cena momentalnie spadała w dół.
- W okolicach Dopiewa koło Poznania jest obszar zagrożenia i płacą tam 3,80 zł/kg. Tak będzie pewnie i u nas. A przy takiej stawce to jest przerabianie towaru. Z tego nic nie ma i jeszcze musisz dołożyć. To jest też wykorzystywanie sytuacji - zaznaczył rolnik.
Gospodarze, którzy skupują warchlaki do tuczu, do momentu aż sytuacja się wyklaruje, będą mogli wprowadzić przestoje. Tacy, jak Leszek Kuśnierek posiadający maciory - już nie. - Najtrudniejsze jest to, że przychodzi termin do oproszenia i nie mogę powiedzieć „dziewczynom”, że zrobimy sobie przestój 2-tygodniowy. Podejrzewam, że jeśli na początku nikt się tym nie zajmie, będzie wykorzystywanie sytuacji i zakłady będą zaniżać cenę przy skupie tucznika - dodał hodowca.