Rolnik-ekolog w Piotrkowie Borowskim
Mieczysław Krawczyszyn ma lwowski temperament, europejskie podejście do ochrony środowiska, ścisły umysł i słowiańską potrzebę wolności. Wszystko to może realizować jako rolnik-ekolog na swoim gospodarstwie w Piotrkowie Borowskim, niedaleko Strzelina na Dolnym Śląsku.
Kilka miesięcy temu Mieczysław Krawczyszyn świętował swoje 50. urodziny. Zaproszono z tej okazji liczną rodzinę, której korzenie wywodzą się spod Lwowa. Jak mówi były solenizant, umiłowanie tańca i śpiewu mają we krwi, co widać i słychać na pamiątkowych zdjęciach i filmach z urodzinowego przyjęcia. Jedna z przyśpiewek dla solenizanta brzmiała: „Gdybym miał się jeszcze raz urodzić, to tylko we Lwowie”. Świętują często, aby pielęgnować rodzinne relacje, bo jak mówią i śpiewają: „tak młodo już się nigdy nie spotkamy”.
Do decyzji zastania mężem i ojcem dojrzewał długo. Mając 32 lata poznał swoją o 6 lat młodszą przyszłą żonę Mirkę. Pojechał z bratem do przyjaciółki, a ta miała koleżankę, która „wpadła Mieczysławowi w oko”. Zakochali się w sobie, pobrali i mają trójkę dzieci: Filipa w III klasie gimnazjum, Zosię w V klasie szkoły podstawowej, a Marysię w II. Dzień Krawczyszynów rozpoczyna się około godz. 6.00. To, że Mirka jest nauczycielką, ma swoje zalety. Jedzie razem z dziećmi do szkoły, gdzie może mieć swoje latorośle „na oku”. W czasie, gdy rodzina wsiada do samochodu, Mieczysław siedzi już na jednym ze swoich dwóch ciągników (John Deere i New Holland) i rozpoczyna dzień rolnika.
Droga do ekologii
W wieku 21 lat, po ukończeniu technikum rolniczego i odbyciu służby wojskowej, Mietek Krawczyszyn wyjechał na Zachód. O pracy na własnym gospodarstwie najpierw nie myślał, tym bardziej że rodzice posiadali tylko 7 hektarów, które na początku uprawiane były przy pomocy koni, a później zdezelowanego ciągnika. Sytuacja życiowa spowodowała jednak, że pozostał na roli. Z czasem powiększył areał i park maszynowy, które dzisiaj są jego chlubą. Zarobione na Zachodzie pieniądze zainwestował w zakup ziemi i nie żałuje tego, gdyż uważa, że pieniądze na koncie mogą się tylko marnować. Dzisiaj ma wykupionych ok. 50 hektarów, dzierżawi do tego jeszcze 17, a wszystko w trybie ekologicznym od 8 lat. Gdy pytam o powód wejścia w ekologię, Mieczysław opowiada o żonie swojego byłego niemieckiego „pryncypała”, która była szefową Partii Zielonych.
Świadomość ochrony środowiska tych ludzi, z którymi miał kontakt prawie 20 lat, praca w niemieckim i holenderskim ogrodnictwie spowodowały, że dzisiaj jest świadomym ekologiem. To, co na początku wydawało się jemu (i nie tylko jemu) śmieszne czy dziwaczne np. segregowanie śmieci, gloryfikacja ziemi czy zdrowe odżywianie - z czasem zakorzeniło się w nim i zaowocowało szacunkiem do natury. Niemieckie umiłowanie porządku, czyli do „Ordnung muss sein”, spodobało się jego ścisłemu umysłowi, ponieważ sama natura jest logiczna.
Głębosz na sprężynach, kompatybilny siewnik
Prowadzenie gospodarstwa w trybie ekologicznym wymaga ciągłego „trzymania palca na pulsie”. Decyzję, aby zostać ekologiem ułatwiło mu wejście Polski do Unii Europejskiej i związane z tym subwencje dla rolnictwa. To dzięki nowemu systemowi mógł z czasem zbudować park maszynowy, który obsługuje sam, bez czyjejkolwiek pomocy, z wyjątkiem żniw. W zależności od etapu prac używa wchodzącej na głębokość 10-15 cm talerzówki Lemkena, głębosza na sprężynach non stop, którym
Mieczysław spulchnia ziemię do 30 cm czy brony wirowej, która jest podczepiana do kompatybilnego siewnika do siewu bezpośredniego. To samo dotyczy pielnika, inaczej chwastownika (nieodzownego i niezastąpionego towarzysza każdego rolnika w ekologicznej walce z chwastami), a także suszarni i opryskiwacza… - Opryskiwacza? W ekologii? - dziwię się szczerze. - Tak, np. do rozprowadzania mikroorganizmów czy też nawozów ekologicznych, których dostępna jest aktualnie cała gama - odpowiada rolnik. Na to, na co kiedyś potrzebował tygodnia, z tym dzisiaj potrafi uporać się w jeden dzień i jest to zasługą wspomnianego parku maszynowego.
Cykl płodozmianowy
Duże znaczenie miało wypracowanie odpowiedniego płodozmianu. Jednym z jego etapów jest kukurydza, której uprawa w trybie ekologicznym jest niezłym wyzwaniem. Po niej ziemia „reanimowana” jest bobikiem, wyciągającym swoim palowym systemem korzeniowym z głębi ziemi to, co wypłukane zostało z jej powierzchni. Bobik skutecznie rekultywuje i spulchnia glebę. Na tak dobrze przygotowanym polu siana jest pszenica lub orkisz (stara odmiana pszenicy), choć z czasem mój rozmówca chce zrezygnować z pszenicy i skupić się na orkiszu i samopszy - gatunku pochodzącego z dzikich, jednoziarnowych pszenic. Właśnie niedawno udało mu się zdobyć nasiona i zasiać je po raz pierwszy. Na tym nie koniec płodozmianu, gdyż na drugi dzień po zbiorze pszenicy siana jest gorczyca, jako poplon. Przed nadejściem zimy jest ona talerzowana po raz pierwszy, a na wiosnę ponownie. Po głęboszowaniu gleby przychodzi czas znowu na kukurydzę.
Z chwastami poradził sobie po długim okresie prób i błędów. Z jego obserwacji i praktycznego działania wynika, że chwasty lubują się w zaoranej ziemi, więc zrezygnował z orki, ograniczając się do talerzowania, głęboszowania i bronowania. Nie narzeka ani na chwasty, ani, co nie słyszy się tak często u ekologów, na biurokrację, ale niemiło wspomina ostatnie zbiory, w które ze względu na mokre lato wkradły się do kukurydzy mykotoksyny, czyli grzyby. Dobrze, że ma nową suszarnię. Suszył ziarno tak długo aż wreszcie udało mu się po części zahamować proces grzybotwórczy. Pociesza się faktem, że z mykotoksynami nie był sam, nie tylko jako ekolog, ale jako rolnik, bo w konwencji również miano taki sam problem. Kłopot z grzybami pojawił się u niego po raz pierwszy i pierwszy raz w tym roku na jego polach zostanie przeprowadzone doświadczenie przez Instytut Hodowli i Aklimatyzacji Roślin w Radzikowie pod Poznaniem. W tych samych warunkach zasianych zostanie 10 odmian kukurydzy, aby sprawdzić, która z nich radzi sobie najlepiej.
Potrzeba wolności
W gospodarstwie są kury zielononóżki w ilości 350 sztuk. Hoduje je dla siebie, rodziny i znajomych. O większych czworonogach nie myśli. Te absorbują bardzo dużo czasu, potrzebują cierpliwości, a tej mój rozmówca, jak sam twierdzi, nie ma w nadmiarze. Posiadanie zwierząt łączy się z odpowiedzialnością, którą ma i dlatego świadomie nie wchodzi w hodowlę. Chce być nadal wolnym, a czas, który ma poza rolnictwem, spędzać z rodziną, wyjeżdżać z nią. - Ze stadem krów czy koni nie da się tak łatwo podróżować (śmiech). Rolnictwo jest dla niego ucieczką do wolności. Wprawdzie jest ona ograniczona, ale w porównaniu z wieloma innymi zawodami daje dużo możliwości samostanowienia. Kontakt z ARiMR, urzędem skarbowym czy jednostką certyfikującą pociąga za sobą pewne ograniczenie wolności, ale rolnik może to, jak mówi „zdzierżyć’, ponieważ jest to dla niego „kontakt sezonowy”.
Plany i marzenia
Mieczysław Krawczyszyn ma umysł ścisły, więc twierdzi, że u niego chodzi raczej o plany, a nie o marzenia. W oddali widać pokaźny dom, zbudowany do etapu tzw. wieńca. Buduje go już tak długo, że musi przeprowadzić pewne zmiany w projekcie. Musi to po prostu zaplanować w czasie i zrobić, zwłaszcza że rodzina czeka na moment przeprowadzki z utęsknieniem. Jest chrześcijaninem i wierzy, że to co nas otacza pochodzi od istoty wyższej, czyli Boga. Gdyby miał odejść z tego świata, jest na to duchowo gotowy, ale nie ma nic przeciwko temu, aby jeszcze pozostać na naszym ziemskim padole. Nie robi nic na siłę, bo to jest niezdrowe. Każdy nowy dzień jest dla niego szansą świadomego przeżywania. Na koniec rozmowy pojawia się jednak wątek marzenia: - Marzyłbym o tym, aby moje gospodarstwo było energetycznie niezależne, a ponieważ są to marzenia, to chciałbym, aby tej energii, oczywiście tej ze źródeł odnawialnych, było wystarczająco nie tylko dla mnie, lecz na podzielenie się nią z innymi - mówi.