Z pola wzięte. Żeby kózka nie skakała - część II
Tak jak już pisałam w poprzednim wydaniu, jedna z naszych owiec złamała sobie nogę, więc założyłam jej żywiczną opaskę. Minął miesiąc i nadeszła pora zdjęcia opatrunku. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pytanie mojego brata - ortopedy, czy mam już koncepcję na zdjęcie opaski, gdyż nożycami jej na pewno nie rozetnę. Głowa pracowała mi na okrągło w poszukiwaniu wyjścia.
Po pierwsze pojechałam do weterynarza. Opowiedziałam mu historię, pokazałam zdjęcie i spytałam o zdanie. Weterynarz poprzeglądał się zdjęciu, dopytał o kilka kwestii i zaoferował podanie zastrzyku uspakajającego na czas zdejmowania opaski... gdyby była taka potrzeba. Potwierdził, że żywica to nie gips i może należałoby zastanowić się nad porządnym narzędziem pracy.
Pomysł na porządne narzędzie pracy miał mój pan Mariusz: - Pani Aniu, ja mam takiego fleksa na akumulator. Możemy nim spróbować. Podpowiedział i następnego dnia przywiózł fleksa ze sobą, abym mogła poćwiczyć jego obsługę. Na suchych obrotach maszyna dobrze leżała w ręce, tyle że na odgłos rozchodzącego się po owczarni warkotu, wszystkie czworonogi zamarły w osłupieniu, jakby miał nastąpić koniec ich świata. Dodatkowe narzędzie znalazłam w kuchni: pokaźne nożyce budziły respekt i nadzieję, że mogą się przydać a co najmniej są godne ich wypróbowania. Dołożyłam jeszcze małą piłę ręczną i młotek z warsztatu, a całość włożyłam do czerwonej skrzynki.
No i nadszedł TEN dzień. Zadzwoniłam do weterynarza, czy jest w gabinecie na wypadek potrzeby jego ingerencji. Był. Pan Mariusz ułożył Julkę (tak ją nazwaliśmy na cześć Juliana Tuwima i jego wiersza o skaczącej kózce) na boku, a ja rozłożyłam białe prześcieradło a na nim młotek, nożyce, rękawice, płyn dezynfekcyjny, opaskę elastyczną no i oczywiście fleksa na akumulator. Koleżanki Julki otoczyły nas kręgiem i z bezpiecznego dystansu obserwowały to, co się teraz miało zadziać. Nadszedł moment prawdy. Założyłam rękawice lateksowe i chwyciłam Julki nogę z opaska żywiczną. Trzymając nogę w lewej ręce, prawą sięgnęłam po nożyce, a następnie przyłożyłam je do opatrunku z zamiarem wykonania próby nacięcia. Nie zdążyłam. Julka cofnęła nogę, uwalniając ją jednocześnie z opaski. Zastygłam w zaskoczeniu, trzymając pustą opaskę w ręce. Gdyby owce mówiły ludzkim głosem, to pewnie usłyszelibyśmy w tym momencie chóralne „Aaaaaaaaaa!!!!” zachwytu naszego stada, ale w naszym przypadku usłyszeliśmy tylko krótkie „Bee” Julki, która „dała nogę” do swojej grupy.
Lepiej nie mogło być! A dlaczego tak się stało? Brat ortopeda oraz weterynarz byli tego samego zdania, że z gojącej się nogi zszedł obrzęk zostawiając po sobie dość miejsca na bezinwazyjne i samoistne spadnięcie opatrunku. Julka biega znowu jak młoda bogini. Jedyne co się zmieniło to to, że na mój widok zastyga na chwilę w bezruchu, aby chwilę później, tak na wszelki wypadek „dać znowu nogę”. A niech jej tam!
Czytaj także:
Z pola wzięte. Wystarczy sztuczna inteligencja
- Tagi:
- przemyślenia
- kózka
- przestroga