Deszczowanie - piłowanie gałęzi na której się siedzi
- Uprawiamy bezorkowo przede wszystkim dlatego, żeby zachować wodę w glebie - mówi Alfred Trawiński, agronom w Ośrodku Hodowli Zarodowej Garzyn, który gospodaruje w sumie na prawie 4 tys. ha. - Najczęściej nasza strategia polega na tym, że po zbiorze rośliny głównej wjeżdżamy na pole talerzówką, aby przerwać parowanie wody z gleby. Następnie uprawiamy glebę kultywatorem na głębokość 25-28 cm, a tuż po nim jedzie siewnik, który sieje rzepak bądź zboża - wyjaśnia Trawiński. Takie podejście do uprawy prowadzone jest w Garzynie od 5 lat, odkąd sprawuje on tam stanowisko agronoma. - Oczywiście rozumiem, że są takie uprawy jak lucerna, która jest na polu przez 3-4 lata i kiedy się ją likwiduje, to jest duże obłożenie chwastów. Wtedy korzystamy więc z pługa. Robimy to też po zbiorze kukurydzy. Są to jednak wyjątkowe sytuacje, bo według naszych analiz, oprócz osuszania gleby, orka sprawia, że życie biologiczne w glebie jest uboższe - zaznacza agronom, podkreślając także wagę problemów z siłą roboczą, którą w pewnym stopniu eliminuje uprawa bezorkowa. - Uprawa płużna jest bardziej czasochłonna. W przypadku bezorki, nasz sposób uprawy również wymaga 2-3 ciągników, więc również 2-3 operatorów, ale praca odbywa się szybciej. Jeszcze lepszy pod tym względem jest Strip-Till, którego testowaliśmy. W jego wypadku pracę wykonuje jeden zestaw - podkreśla Alfred Trawiński.
Bezorka kosztuje, ale jest najlepsza na suszę
Agronom zaznacza, że przejście na uprawę bezorkową wymaga dużych inwestycji, związanych z nabyciem kosztownych maszyn. - Na pewno nie każdego na to stać, ale trzeba podchodzić do tego sukcesywnie i tak, jak już mówiłem - liczyć wodę. Jest oczywiście drugi sposób podejścia do uprawy, który zakłada nawadnianie użytków, gwarantując w ten sposób lepsze wyniki i mniejszy stres roślin związny z brakiem opadów i ekstremalnymi temperaturami. Alfred Trawiński jest jednak zdecydowanym przeciwnikiem tego typu podejścia. - Teoretycznie możemy stawiać deszczownie i wypompowywać wodę spod ziemi, ale ja uważam, że jest to piłowanie gałęzi, na której się siedzi - podkreśla Trawiński. - Deszczowanie sprawia, że wody gruntowe się obniżają, a na tym cierpią wszyscy. Oberwowałem już takie rzeczy w moich rodzinnych rejonach. Pamiętam 2015 rok, kiedy przy intensywnym nawadanianiu wyschły wszystkie stawy, które jak sięgam pamięcią, zawsze były wypełnione wodą. Niestety, nie tędy droga, żeby wody podpowierzchniowe wypompowywać i podlewać - zaznacza zdecydowanie agronom. - Co innego w wypadku cieków naturalnych. Owszem, należy je wykorzystywać i gromadzić dzięki nim wodę - uzupełnia. Podobne zdanie na ten temat ma były już minister rolnictwa, pełniący obecnie rolę przewodniczącego powołanej przez prezydenta Rady ds. Rolnictwa i Obszarów Wiejskich Jan Krzysztof Ardanowski. To podczas jego kadencji na stanowisku szefa resortu, rolnicy zmagali się z katastrofalną suszą. Polityk zaznaczał wtedy, że Polska posiada bardzo znaczne ilości wody przepływające przez nasz kraj, które jednak nie są odpowiednio wykorzystywane, spływając do Bałtyku. Ardanowski podobnie jak Alfred Trawiński twierdzi jednak, że należy inwestować przede wszystkim w rozwijanie retencji, gdyż systemy nawadniania typu deszczownia są mało efektywne, ponieważ woda szybko paruje z powierzchni ziemi. Do dzisiaj w tej kwestii nie udało się jednak zrobić zmian, które można byłoby nazwać rewolucyjnymi. Całkowita pojemność dużych zbiorników retencyjnych w naszym kraju wynosi według Fundacji Ekologicznej Zielona Akcja ok. 4 mld metrów sześciennych, co stanowi niespełna 6% objętości średniego rocznego odpływu i nie daje pełnej możliwości ochrony, zarówno przed suszą, jak i powodzią. Dlatego też tak ważne jest gromadzenie wody w niewielkich zbiornikach lub spowalnianie spływu wód np. poprzez tworzenie zastawek.
W Snowidowie wody nie brakuje
Świadomość słabości Polski pod względem retencjonowania wody ma coraz większa grupa rolników, którzy na własnej skórze odczuwają zmiany klimatyczne i muszą walczyć z nimi, chcąc utrzymać się na rynku, w tak niełatwej sytuacji - szczególnie dla mniejszych gospodarstw rodzinnych. Patryk Kokociński - młody rolnik ze Snowidowa (Wielkopolska) jest jednym z przykładów pokazujących, że dzięki odpowiednim działaniom, lokalnie można znacząco podnieść poziom wód, pozwalając tym samym na osiąganie lepszych wydajności w uprawach, a także, co za tym idzie, w hodowli bydła. W jego gospodarstwie prowadzonym wspólnie z ojcem, utrzymywane jest stado kilkudziesięciu krów mlecznych, które osiągają jedną z najlepszych średnich wydajności w całym województwie. - Chyba każdy rolnik wie, jak wygląda uprawa roślin w sytuacjach, gdy jest woda i kiedy jej brakuje. U nas przez lata narastał deficyt wodny, którego kulminacją były susze w latach 2018-2019. Natomiast, kiedy stworzyliśmy zastawki, to przybywało jej nawet po kilka centymetrów dziennie. Efekty zobaczyliśmy już po pierwszym sezonie - zaznacza młody rolnik, który podkreśla, że na dzisiaj, niestety, nadal niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, że pod względem retencji wód opadowych Polska jest w ogonie Europy. Dodatkowo, wraz ze zmianami klimatycznymi, roczne sumy opadów systematycznie spadają, a okresowe susze wraz z ekstremalnymi temperaturami powodują duże szkody w uprawach. - Coraz częściej mamy też do czynienia z krótkotrwałymi opadami nawalnymi. Woda błyskawicznie trafia do sieci rowów melioracyjnych, a stamtąd już tylko prostą drogą do Bałtyku. Rolnicy nic z niej nie mają, bo nie potrafią jej zatrzymać - zaznacza rolnik. - Dzięki retencji korytowej jesteśmy w stanie zwiększyć ilość wody dostępnej dla roślin uprawnych, których system korzeniowy, nie licząc kilku wyjątków, jest dość płytki i nie pozwala na głębokie penetrowanie gleby - tłumaczy Kokociński. Budowa zastawek w rowach melioracyjnych w Snowidowie rozpoczęła się w 2018 roku, kiedy to susza spowodowała, że plony kukurydzy w gospodarstwie Kokocińskich spadły nawet o 70%. - Przy produkcji mleka, którą prowadzimy, to była dla nas kwestia „być albo nie być”. Mieliśmy dwie opcje: albo zacząć retencję wody opadowej, albo kopać studnie głębinową - mówi rolnik. Jak zaznacza, szybko zdał sobie jednak sprawę z tego, że kopanie studni głębinowej to w dłuższej perspektywie działanie na własną szkodę. - Woda głębinowa nie odnawia się szybko i jeśli będziemy ją używać do nawadniania roślin uprawnych, to skąd będziemy brali wodę do wodociągów? Dlatego postawiliśmy na retencję wód opadowych w rowach melioracyjnych. To nas uratowało. Odkąd zastawki zaczęły działać na 100%, nie mamy już problemu z wodą i jest ona dostępna przez większość sezonu wegetacyjnego - podkreśla Patryk Kokociński. Działania młodego rolnika sprawiły, że w 2021 roku wygrał krajowy etap konkursu WWF na Rolnika Roku Regionu Morza Bałtyckiego 2021. Jury uznało, że prowadzi swoje gospodarstwo w sposób najbardziej przyjazny środowisku morskiemu. Kokociński przyznaje, że wielu rolników popełnia błąd, chcąc jak najszybciej obsłużyć jak największą powierzchnię pola. - W pędzie do maksymalizacji zysków i powierzchni zapomnieliśmy o miejscach, które działają na naszą korzyść. My, rolnicy, wszyscy mieszkańcy wsi, musimy zdawać sobie sprawę z tego, że nasze uprawy nie są oderwane od środowiska naturalnego. Są jego integralną częścią - zaznacza młody rolnik, który już od lat współpracuje z Wielkopolskim Ośrodkiem Doradztwa Rolniczego. WODR mając świadomość problemu suszy, od 2021 roku prowadzi akcję pod nazwą „Lokalne Partnerstwa ds. Wody w Wielkopolsce”, której celem jest podniesienie świadomości w zakresie racjonalnej gospodarki wodnej wśród wszystkich mieszkańców wsi.
Deszczownia mostowa i 5 pokosów z użytków zielonych
Duże stado, około 160 krów mlecznych utrzymuje Andrzej Szulc, który prowadzi swoje gospodarstwo rolne w miejscowości Mikołajewo położonej w powiecie wągrowieckim (woj. wielkopolskie). Rolnik uprawia około 150 ha ziemi. Aby zapewnić bazę paszową dla bydła, hodowca musi w pełni wykorzystywać potencjał swoich gleb należących w większości do V i VI klasy bonitacyjnej. Już od kilkunastu lat w gospodarstwie pola są nawadniane. Początkowo rolnik wykorzystywał do tego deszczownie szpulową. Korzystanie z niej nie przynosiło jednak oczekiwanych rezultatów, dlatego też za namową znajomego eksperta z zagranicy rolnik zdecydował się nabyć deszczownię mostową, która swoim działaniem i budową może przypominać opryskiwacz. Taki sposób rozlewania wody, gwarantuje lepsze jej wykorzystanie. Jest jednak jednak kilka dużych ograniczeń, które sprawiają, że tego typu konstrukcje mogą być użytkowane tylko na wybranych użytkach. Pola ze względu na szerokość deszczowni muszą być w kształcie prostokątów i nie może być na nich przeszkód w postaci np. słupów energetycznych. W przypadku gospodarstwa Andrzeja Szulca nie było to jednak problemem, gdyż użytki w jego gospodarstwie mają regularne kształty. Koszt tego typu urządzenia według rolnik wynosi około 200-300 tys. zł. Deszczownia mostowa podlewa w gospodarstwie kilkadziesiąt hektarów. - Na hektar na jeden odrost deszczowanie kosztuje około 100 zł. Przy pięciu pokosach jest to więc około 500 zł na ha. Zysk z tytułu znacznie większej ilości wysokojakościowej masy jest jednak nieporównywalnie większy. Przejmujemy tak naprawdę sterowanie wzrostem trawy na siebie - tłumaczy rolnik. Pierwszy pokos w jego gospodarstwie wykonywany jest już na początku maja, a kolejne systematycznie co 30 dni, co umożliwia zbiór w sumie pięciu pokosów.
Chroni przed suszą i… efektami gwałtownych opadów
- Coraz częściej spotykamy się z okresami ekstremalnej suszy, ale zaczynają to też przeplatać nawalne opady. Trzewa więc dbać o to, żeby gleba była na tyle sprawna, by sobie z tym poradzić, tak aby woda nie spływała, tylko była wchłaniana - podkreśla Michał Słomski - rolnik z miejscowości Stary Dwór, położonej w woj. kujawsko-pomorskim, znany szerszemu gronu jako autor kanału „Słomek_mówi” w serwisie youtube, opowiadającym o jego gospodarstwie i codziennych perypetiach związanych z rolnictwem. Słomski prowadzi swoje gospodarstwo wraz z ojcem i skupia się na produkcji roślinnej. - Uprawiamy: pszenicę, która stanowi największą część areału, a także rzepak, buraki cukrowe oraz kukurydzę. W ostatnim czasie postawiliśmy też na buraczki ćwikłowe i ziemniaki - mówi rolnik. Według niego, sposobem na utrzymanie gleby w dobrej sprawności jest uprawa bezorkowa, którą stosuje na większości areału 120 hektarowego gospodarstwa. - Uprawa bezorkowa pozostawia na powierzchni pola dużą ilość resztek pożniwnych. To, że mamy bałagan na polu, to raczej zaleta, a nie wada. Deszcz wtedy nie spada bezpośrednio na glebę, tylko na resztki i dopiero z resztek na pole. Dzięki temu opad lepiej się rozkłada, a nie, gdy spada bezpośrednio na glebę. Wtedy zaczyna się ona zasklepiać, a przy gwałtownym opadzie robią się nawet wyrwy - tłumaczy Słomski, zaznaczając, że może to być uciążliwe szczególnie w momencie, kiedy nawalny opad wystąpi tuż po siewie.
Retencja na terenie gospodarstwa
Zatrzymanie większej ilości wody jest możliwe również dzięki zbiornikom retencyjnym, które rolnicy mogą stawiać na terenie gospodarstwa. Takie działanie może znacznie ograniczyć zapotrzebowanie na wodę w gospodarstwie rolnym, które jest bardzo duże m.in. ze względu na deszczowanie, ale i konieczność wykonywania zabiegów środkami ochrony roślin. Z dachu o wielkości 120 metrów kwadratowych pokrytego blachodachówką można uzyskać prawie 100 metrów sześciennych rocznie. Zbiorniki na deszczówkę od lat posiada w swojej ofercie szereg firm. Konstrukcje mają pojemności od kilku do nawet kilkuset metrów sześciennych. Mogą one posiadać poziome zadaszenie z membrany lub stożkowy dach oparty na konstrukcji stalowej. Tego typu rozwiązania stają się coraz popularniejsze w gospodarstwach. Można na nie uzyskiwać dofinansowania z programu ”Moja Woda”, który jest prowadzony przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.