Kiedy wzrosną ceny mleka? Ekspert ujawnia

O aktualnej sytuacji na rynku mleka, o cenach i chorobach bydła, rozmawiliśmy z Martinem Ziają z Polskiej Federacji Hodowców Bydła i Producentów Mleka podczas tegorocznej Opolagry.
Jak pan ocenia aktualną sytuację jeżeli chodzi o rynek mleka?
- Spodziewali się wszyscy, przede wszystkim analitycy, że będzie niekończąca się hossa w 2025 roku. Ja jednak byłem trochę bardziej ostrożny, nie boję się jakiegoś załamania rynku chwilowo. Ale jednak spodziewam się dość solidnego wypłaszczenia. I tak się też stało w ostatnim miesiącu - wiele mleczarń nieco obniżyło cenę. Ma to związek z wieloma sprawami: to jest wojna celna między Chinami a Stanami Zjednoczonymi, jednak ta ciągła nadpodaż tego naszego produktu i trzeba zwrócić na to uwagę, że Polska od momentu wstąpienia do Unii Europejskiej ciągle jest na kursie wzrostu produkcji, i to rok w rok jest to średnio 2%. Wchodząc do Unii produkowaliśmy 8,5 miliarda litrów mleka. Dzisiaj produkujemy ponad 13 miliardów mleka w skali roku i przesunęliśmy z miejsca piątego na miejsce trzecie w skali Unii Europejskiej. Tu wielki ukłon w stronę naszych konsumentów, bo jednak spożycie mleka ze 174 wchodząc do Unii Europejskiej dzisiaj ono oscyluje w granicach 250 kilogramów na jednego mieszkańca Dzięki temu możemy więcej produkować. I tak mamy nadwyżkę bardzo dużą, bo samowystarczalność w mleku to jest rzędu 126%. My musimy rocznie 3 miliardy litrów mleka pod różnymi postaciami gotowych produktów, pół produktów sprzedawać za granicę, wyeksportować, po to byśmy mogli produkować. Jedna rzecz mnie troszeczkę niepokoi. Z jednej strony z dumą patrzymy na to, jak w Polsce powstaje bardzo dużo nowoczesnych dużych obór i właśnie w tych dużych oborach tam jest ten wzrost produkcji i przede wszystkim wzrost wydajności i ostatnio zauważam pewną sytuację, że postęp produkcyjny w tych dużych gospodarstwach jest o wiele szybszy aniżeli tempo likwidacji małych stad, z jednej strony tutaj zwłaszcza inna organizacja Izba Rolnicza ubolewa nad tym, że nikt nie chce na ojcowiźnie zostać, tylko pytanie też, czy jest taka potrzeba żeby ktoś, kto ma 10-15 krów na siłę to dalej kontynuował, czy nie lepiej tym młodym ludziom znaleźć inny sposób na życie, bardziej wartościowy, gdzie mogą więcej zarobić, a jednak produkcja mleka koncentruje się w dużych gospodarstwach. Cieszę się bardzo, że nasza branża w rolnictwie, czyli produkcja mleka, jest jedną z czołowych, która bardzo dynamicznie się rozwija, poniekąd dzięki temu, że jednak 70% przetwórstwa jest w naszych rękach.
Patrząc na rynek w najbliższym czasie - wypłaszczenie. Jednak mam nadzieję i spodziewam się, że jesienią znowu koniunktura się zdecydowanie poprawi, ze względu na koniunkturę na całym świecie. Społeczeństwo ogólnie światowe jest coraz to bardziej zamożne i stać ich na kupowanie przetworzonych produktów jakimi są najczęściej sery, które nie są najtańszym produktem spożywczym, dlatego musi być społeczeństwo, które na to stać i to się w Polsce w ostatnich latach stało, ale i na całym świecie widać zapotrzebowanie na białko zwierzęce w postaci nabiału - ono rośnie, a produkcja mleka na świecie w skali światowej, tak szybko nie rośnie. My mamy to szczęście, że tą lukę wypełniamy i mam nadzieję, że jesień będzie znowu do nas należała, czyli ten postęp cenowy będzie pozytywny.
Czy jest jeszcze miejsce dla małych gospodarstw mlecznych, do 20 krów mlecznych stada produkcyjnego, uwzględniając preferencje konsumentów, którzy jednak niekoniecznie chcą spożywać więcej nabiału?
- Oczywiście że jest miejsce dla małych gospodarstw, ale jest to temat niszowy. Zwłaszcza w regionach takich typowo turystycznych. W Polsce możemy mówić o Mazurach, o Wybrzeżu, możemy mówić o Podkarpaciu. To są miejsca, gdzie jeżeli mamy zaledwie 15 krów, można to mleko samemu przerabiać w połączeniu z agroturyzmem, sery sprzedawać takie, których duża przetwórnia nie jest w stanie zrobić. Jest to pewna nisza, ale mając 10 krów i sprzedawać czysty surowiec do mleczarni, ta rentowność, nawet jeżeli ona zostanie zachowana, to skala produkcji jest zbyt mała, by zarobić to samo, ile dzisiejsza minimalna krajowa wynosi. Ja to kiedyś obliczałem - wchodząc do Unii Europejskiej, by na krowach zarabiać to samo, co pani w Biedronce na kasie, to wystarczyło wtedy mieć 10 krów i wtedy się tyle samo zarabiało netto. Dzisiaj by zarobić to samo, co pani w Biedronce na kasie przykładowo, to trzeba już mieć 30 krów netto. Oczywiście ktoś powie, jak to, ale przecież tam są ludzie, którzy mają 15 krów i też z tego żyją. Tak, żyją, ale nie jest to już proces rozwojowy, wtedy konsumujemy amortyzację, pewnych kosztów nie mamy, bo one zostały już przez przodków, przez rodziców wykonane, wybudował tą oborę, to ją mam, nie mam kosztów już odtwarzania obory Używam jeszcze stary sprzęt i to wszystko konsumujemy, ale jeżeli tego gospodarstwo miałoby normalnie prosperować, więc trzeba by było robić odpis amortyzacyjny, odkładać na inwestycje, wtedy 10 krów nie wystarcza. Dzisiaj porównywalna opłacalność to jest gdzieś granica 30 krów, to jest mniej więcej tyle, jakbym chodził do pracy, tak kolokwialnie to tłumacząc.
Ceny bydła w tej chwili szybują, dochodzą do rekordowych poziomów. Jak pan ocenia tę sytuację i gdzie jest granica?
- Jako hodowca bydła tylko może mnie to cieszyć, bo też jakieś zwierzęta sprzedaję. Wprawdzie na gospodarstwie hodowlanym zajmującym się produkcją mleka to są najczęściej stare krowy i cielaki, a byczki są sprzedawane. Oczywiście cieszy mnie to, ale zauważyłem jedną rzecz, że to jest taka wskazówka, że nie bójmy się aż tak zielonego ładu, bo paradoksalnie im bardziej coś krytykujemy, im bardziej nawołujemy do ograniczenia, tym rentowność tego rośnie. Najbardziej w tej chwili w rolnictwie krytykowana jest hodowla bydła, że bydło powoduje największe ilości metanu i tak dalej. I im większa krytyka jest, im więcej mówi się, żeby to ograniczyć, tym rentowność rośnie. To jest taki paradoks. A gdzie jest granica? Ja uważam, że ceny, to jest zawsze kwestia podaży, popytu. Bo ktoś mówi, koszty wzrosną, to cena wzrośnie. Niekoniecznie. Na przykład mogą wzrosnąć koszty produkcji mleka, więc podniosą się ceny, ale nie będzie nabywcy, to nic co nie da, że cena będzie dobra. A w tej chwili w bydle możemy się tylko cieszyć, że popyt jest tak ogromny na wołowinę, pomimo tak wielkiej krytyki mięsa wołowego, że nie nadążamy z produkcją. Polska jest w tej chwili jednym z czołowych eksporterów wołowiny co powoduje, że jednocześnie jesteśmy importerami cielaków do opasu. Ostatnio były duże kontrowersje i dyskusja na ten temat, bo importujemy z południa, a tam wybuchła pryszczyca i apelowaliśmy by powstrzymać ten import, bo wraz tym importem cielaków rosło zagrożenie. Czy ceny jeszcze będą rosły? Dopóki nie natrafimy na opór społeczeństwa, na opór klienteli, to będą rosły. Jeżeli klient powie „dam, bo potrzebuję, bo chcę, jestem skłonny zapłacić”, to zapłaci. A widać, że klient jest w stanie zapłacić.
Zagrożenie pryszczycą. Jak pan ocenia jako hodowca prewencję państwa w tej kwestii?
- Pryszczyca. Na szczęście na chwilę obecną temat jakby ucichł. Miejmy nadzieję, że nie tylko ucichł, że nie ma pryszczycy. Problem polega na tym, że mamy kraje na świecie, gdzie pryszczyca jest non stop. Są to kraje azjatyckie, to są kraje afrykańskie. Tego tam nikt z urzędu nie zwalcza, tak jak my to w Europie robimy. I to jest ciągle ryzyko, że stamtąd zostanie ona zawleczona tu do Europy. Więc o jakimś takim trwałym spokoju nie można nigdy mówić, tym bardziej że ruch turystyczny ludzi, jeżdżących do Azji, na południe do Afryki jest duży, a choroba się bardzo łatwo przenosi. Na chwilę obecną ostatnie ognisko wykryte w Słowacji już jest ponad dwa miesiące temu i uważamy, że pryszczycy na dzień dzisiejszy nie ma. Co nie znaczy, że możemy to lekceważyć, bo widzimy jak łatwo w dzisiejszych czasach o tę chorobę.
Czy choroba niebieskiego języka jest poważnym zagrożeniem dla polskich hodowców?
- Bardzo poważnym zagrożeniem jest niebieski język. Widzimy w ostatnich latach, że w tych krajach gdzie początkowo były 2-3 ogniska, pojawił się ciepły okres - lato - i momentalnie z 3 ognisk było 1000-2000-9000 ognisk i nie wierzę w to, że w Polsce się to opanuje, to będzie postępowało. Jednym z rozwiązań jest szczepienie, ale szczepienie teraz, zanim niebieski język wystąpi. Przyznam się, że jestem królikiem doświadczalnym, chyba jestem pierwszym gospodarzem, który całe stado zaszczepił. Zobaczymy jaka będzie skuteczność szczepionki, ale też bym polecał w miarę możliwości szczepić, dopóki jeszcze choroba wystąpiła, bo szczepimy zwierzęta zdrowe, a nie chore. Także prewencja, jeszcze raz prewencja. Stada są coraz większe i będziemy niestety musieli prawdopodobnie hodowlę bydła tak samo traktować, jak hodowlę trzody, że fermy nie będą ogólnie dostępne dla wszystkich, ale będą musiały być dla osób postronnych zamknięte.
- Tagi:
- pryszczyca
- ceny bydła
- mleko
- rynek mleka