Zatrudnia 11 juhasów i opiekuje się 1,5 tys. owiec [ZDJĘCIA]
Do owiec ciągnęło go bardziej niż do nauki
Andrzej Majerski, baca z Białej Wody jest przykładem takiego pasjonaty. Owce, jak sam mówi, cieszyły go od dziecka. - W ławce nie mogłem spokojnie usiedzieć, gdy słyszałam, że idą niedaleko. Podnosiłem rękę, że muszę iść za potrzebą, a wychodziłem ze szkoły i szedłem za kierdelem, czasem bardzo, bardzo daleko - opowiada. Do owiec ciągnęło go bardziej niż do nauki. Już jako 15-16 letni chłopak juhasił w Bieszczadach, a po wyjściu z wojska kupił pierwsze własne owce. Zajął się też handlem drzewem.
Czytaj także: 75 milionów dolarów za farmę!
Ojciec pana Andrzeja pracował w sanatorium, mama też nie zajmowała się nigdy hodowlą zwierząt. Być może zamiłowanie do owiec odziedziczył po bracie dziadka, który w połowie XIX wieku miał stado owiec, ok. 70-80 sztuk. Na owe czasy stado było całkiem spore. Miedziany, wypolerowany na błysk, mający już prawie 1,5 wieku kocioł po tym przodku zajmuje honorowe miejsce przed bacówką Majerskiego. I widać przynosi mu szczęście, i utwierdza w przekonaniu, że owce warte są zachodu, bo pan Andrzej wyprowadza je w góry na Białej Wodzie już od 20 lat. I póki co nie zamierza przestać. Mimo wciąż nowych problemów.
Niższe dopłaty do hodowli owiec
- Ludzie pozbywają się zwierząt, likwidują stada – mówi - skup stanął. Do interesu trzeba by dopłacać, a dopłaty unijne też się zmniejszyły, ze 117 do 101 złotych, bo kurs euro jest niekorzystny. Dobrze jednak, że są, bo bez nich było by całkiem źle.
- Polskim ubojniom nie opłaca się bić, bo nie ma popytu, a za granicą zdzierają skórę z człowieka. Ostatnio sprzedałem 300 jagniąt na Słowację, ale trzeba było sporo zejść z ceny. Dobrze, że mam 150 sztuk cakla podhalańskiego. Podlegają pod program ochrony zasobów genetycznych i jest na nie więcej pieniędzy - dodaje Majerski.
Mniej owiec - to i mniej baców. 20 lat temu w Jaworkach było ich 14, teraz tylko 9, w tym na Białej Wodzie zaledwie czterech.