Wojciech Piotrowski postawił oborę za 7 milionów. Hoduje 170 krów [VIDEO]
Ręce do pracy są mimo wszystko potrzebne
Nowe technologie mocno zmieniły codzienną pracę Wojciecha Piotrowskiego.
- Jest inaczej. Nie trzeba przyjść na konkretną godzinę, można się spóźnić... Przede wszystkim moim głównym narzędziem pracy jest telefon, w którym mam wszystkie informacje na temat tego, co dzieje się w oborze
- tłumaczy hodowca dodając, że są dni, kiedy trzeba przyjść do obory kilka razy, a są takie, że nie trzeba przychodzić praktycznie wcale.
- Oczywiście zdarzały się problemy, ale nigdy nie były one na tyle poważne, żeby chociaż na chwilę zatrzymało się dojenie. Zdarzały się problemy z winy robotów, a także z naszej winy i niewiedzy w obsługiwaniu tego sprzętu, ale nigdy nie było tak, żeby coś się stało i krowy nie były wydojone
- mówi hodowca zaznaczając jednak, że w oborze praktycznie przez cały czas są jego pracownicy, którzy wykonują powierzone im zadania.
- Trzeba mieć świadomość tego, że pracując na dużym stadzie, o dużych wydajnościach trzeba w oborze spędzać bardzo dużo czasu ze względu na to, że są ruje krów, są porody. Dzieje się bardzo dużo - wyjaśnia Piotrowski.
Na co dzień rolnik zatrudnia w gospodarstwie trzy osoby spoza rodziny.
- Szczęśliwie nie miałem do tej pory problemów z siłą roboczą, bo dochodzą do mnie głosy, że o pomocnika do gospodarstwa jest coraz ciężej - przyznaje rolnik.
- Jeden pracownik przybył do nas zza wschodniej granicy. Poza zatrudnionymi osobami, przy krowach pracuję ja i mój syn, a całą biurokracją zajmuje się żona. Nie mogę zapominać także o moich rodzicach, którzy cały czas na tyle ile tylko mogą, dokładają swoją cegiełkę - opowiada Wojciech Piotrowski.