Gumowce, szpilki i kapcie to jej codzienne obuwie [VIDEO]
Justyna Karolak ma 31 lat i jest rolniczką, pracowniczką Wielkopolskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego w Brzezinach, żoną Leszka oraz matką 3-letniego Ksawerego. Rano zakłada gumowce i idzie do chlewni, potem wskakuje w szpilki i jedzie do pracy, a na koniec dnia zakłada kapcie, aby ogarnąć dom i pobyć z rodziną.
Pani Justyno mieszkacie państwo w Przystajni pod Brzezinami koło Kalisza. To tylko 4 kilometry od Nowej Kakawy, gdzie gospodarują rodzice i brat Mateusz. Skąd pomysł, aby zostać rolniczką?
Rolniczką byłam od zawsze. Urodziłam się na wsi i na pewno nigdy nie zamienię jej na miasto. Od najmłodszych lat widziałam najpierw pracę dziadków, potem rodziców. Wcześnie zaczęłam im pomagać... na tyle ile potrafiłam i na ile było mnie stać pod względem wieku i siły. Nie ukrywam, że zwłaszcza w okresie uczęszczania do gimnazjum, nieraz zazdrościłam rówieśnikom wolnych weekendów, które mieli dla siebie. U mnie i u mojego rodzeństwa tego nie było. Była za to praca na roli i przy zwierzętach. W rolnictwie nie ma niedziel, nie ma świąt, a zostawić rodziców samych też nikt z nas nie chciał. Do dzisiaj pamiętam i cenię sobie słowa naszej mamy: ”Nigdy nie wstydzić się pracy rolnika. Jest ona trudna, ale w przyszłości wyjdziesz przez nią na pewno na dobrego człowieka i ze wszystkim sobie poradzisz sama”. Te słowa się potwierdziły i jestem za nie wdzięczna. Zostałam rolniczką, bo to było mi od zawsze bliskie, choć z wykształcenia jestem magistrem-inżynierem ochrony środowiska.
Jak trzeba wychować dzieci, aby chciały zostać na wsi tak jak wy? Jak to zrobili wasi rodzice?
Byli dla nas wzorem. Widzieliśmy, jak ciężko pracują, ale jednocześnie jak im ta praca sprawia przyjemność. Nasza mama do dzisiaj woli pójść zrobić coś w chlewni niż w domu. Praca przy zwierzętach daje jej dużo satysfakcji. A pomyśleć, że z zawodu jest fryzjerką... a tata hydraulikiem. Wie pani, jak coś się w domu popsuje, to nasz tata zamawia hydraulika z zewnątrz, bo tak nie lubi i tak obcy jest mu jego wyuczony zawód. Nasi rodzice kochają być rolnikami i to nam przekazali.
Jaki jest profil pani gospodarstwa?
Prowadzę produkcję trzody chlewnej w cyklu otwartym. W jednym rzucie mam ok. 250 warchlaków, a w ciągu roku sprzedaję 3 rzuty czyli ok. 750 tuczników. Mam trochę ponad 1 hektar gruntów rolnych, stąd nie posiadam sprzętu i korzystam z pomocy taty i brata. W karmieniu świń korzystam z paszociągu i systemu pojemników smoczkowych, więc moja rola polega na doglądaniu trzody pod kątem ich zdrowotności oraz pilnowaniu, aby chlewnia funkcjonowała sprawnie.
A jak jest z dostawą i zbytem?
Dostawców warchlaków mam kilku i sugeruję się ofertą, ale przeważają dostawcy duńscy, od których mam przede wszystkim rasę danbred. Sprzedaję natomiast przede wszystkim do Animexu w Starachowicach. Ze względu na ASF mieliśmy ostatnio tydzień przestoju, ale to nie było dla mnie problemem. Zobaczymy, jak będzie dalej.
Co sądzi pani o dobrostanie zwierząt?
Uważam, że jest potrzebny, a wręcz konieczny. Te zwierzęta mają krótkie życie, więc niech je mają godne. Sama stosuję zasady dobrostanu, zaczynając od głębokiej ściółki, poprzez odpowiednią temperaturę i światło w chlewni, wentylację, odpowiednią powierzchnię na jedną świnię, aż po zbilansowaną paszę z witaminami i minerałami. Poza tym jestem zwolenniczką probiotyków i fitobiotyków.
Czy bycie rolniczką, a zarazem kobietą, ma znaczenie w pani pracy w ODR-ze?
Muszę pani powiedzieć, że moim poprzednikiem był mężczyzna i wszyscy byli do niego przyzwyczajeni, aż tu nagle pojawiła się kobieta. Myślę, że moja osoba przyniosła naszym klientom stres, a zwłaszcza mężczyznom, bo po czasie opowiadali mi, że bali się przychodzić do tej „nowej” czy, jak to myśleli, do „kobiety z miasta”. Inni myśleli, że pojawiłam się na kontrolę. Szybko wyjaśniłam im, że jestem „swoja”, czyli stąd, a do tego jestem jeszcze rolniczką z gospodarstwem. Pomogło, bo dobrze nam się współpracuje.
A w drugą stronę: czy praca w Ośrodku Doradztwa Rolniczego pomaga pani jako rolniczce?
Tak, na pewno. Pomaga mi, ponieważ praca rolniczki jest bardziej praktyczna, natomiast rola doradcy jest bardzo bogatym źródłem wiedzy teoretycznej, która jest w dzisiejszych czasach bardzo ważna. Dzisiaj rolnik musi być programistą, bankowcem i księgowym w jednym. Wszystko opiera się o cyfryzację i elektronikę, co niektórych rolników przerasta. Wychodzi wiele przepisów, które trzeba nie tylko znać, ale i potrafić zinterpretować. Jestem u tzw. źródła i cieszę się, że mogę innym w takich momentach pomóc oraz sama z tej wiedzy skorzystać.
Jak można wyobrazić sobie pani dzień?
Mój dzień zaczyna się po piątej i pierwszym jego punktem jest pójście do chlewni, aby upewnić się, że moim zwierzakom niczego nie brakuje, a jeśli brakuje, to mam jeszcze czas, aby się tym zająć. Następnie szybka kąpiel lub zimny prysznic, budzenie syna i zawiezienie go do przedszkola, do którego poszedł we wrześniu tego roku – wcześniej woziłam go do mamy. Mąż jest często w delegacji, więc praktycznie dzień rozkręcam sama. Praca biurowa zajmuje mi 8 godzin, po których wracam z Ksawerym do domu, przebieramy się i lecimy razem do chlewni. Najwięcej pracy jest, gdy przyjeżdżają prosięta, gdy trzeba załadować tuczniki czy wywieźć obornik, ale tak to daję sobie świetnie radę sama. Można powiedzieć, że zaczynam dzień w gumowcach i idę do chlewni, zmieniam je na szpilki i jadę do biura, po czym na koniec dnia zakładam kapcie, aby ogarnąć dom i pobyć z rodziną. (śmiech)
Ksawery ma dopiero 3 lata, ale czy coś wskazuje już teraz na to, że pójdzie w pani ślady?
Myślę, że będzie rolnikiem. Nie ma dnia w jego życiu, aby odpuścił sobie pójście ze mną do chlewni, czy nie zrobił jakiejś uwagi na temat świń. Ma swoje wiaderko, w którym nosi wodę, ma swoją taczkę, w której coś tam zawsze wozi i jest dla niego bardzo ważne być przy wszystkim, co jest związane z hodowlą. Mam wręcz problem z tego powodu, bo on woli być u dziadków na gospodarstwie niż w przedszkolu. Pojechać z dziadkiem na pole czy pójść nakarmić zwierzęta jest dla niego ważniejsze, niż bawić się z rówieśnikami.
Pod jednym względem już panią wyprzedził. Widziałam jego nowy nabytek: ciągnik z przyczepą...
Tak, to prawda. Gdy mój brat Mateusz kupił w ramach programu PROW „Młody Rolnik” nowy ciągnik Case, to Ksawery musiał dostać taki sam... tyle tylko, że z plastiku.
Co jest dla pani najtrudniejsze w byciu rolniczką?
Chyba moment załadunku tuczników, a zwłaszcza takiej ich ilości. Wdzięczna jestem wtedy mężowi, tacie czy bratu, że mi pomagają. A na dłuższą metę oczywiście niepewność związana z ASF-em. Jesteśmy właśnie w trakcie budowy ogrodzenia wokół chlewni.
A co jest zatem najprzyjemniejsze?
Jak widzę, że udaje mi się pójść w ślady rodziców i wychowywać następne pokolenie rolnika. (śmiech) Lubię to, co robię, bo czuję, że to co robię ma sens. A poza tym jest w mojej pracy dużo różnorodności i to w zdrowych proporcjach. W biurze mogę popracować intelektualnie, a w chlewni fizycznie – gdy zmęczę się jednym, drugie działa odświeżająco.
Ma pani jakieś marzenia?
Tak. Chciałabym rozbudować moją chlewnię. Chciałabym i marzy mi się to, a z drugiej strony jestem świadoma, ile przed mną walki z biurokracją... Nie odpuszczam.
ZOBACZ TAKŻE: Pszenica, rzepak i ziemniaki na 1700 ha [VIDEO]
- Tagi:
- rolniczka
- trzoda chlewna
- świnie