100 krów leżało, nie miało siły nawet muczeć
Jeszcze kilka dni temu pisaliśmy o akcji pomocowej rozpoczętej przez rolnika Tomasza Suleckiego spod Kołobrzegu i Michała Lipkę - mieszkańca Głuchołaz, człowieka z zupełnie innej branży, który pokazał ogromne serce. Początkowo miał być to transport 2 ciężarówek z sianokiszonką. Teraz, nieprzerwanie, idą kolejne i liczone są w dziesiątkach. A wsparcie oferuje coraz więcej osób z całej Polski. Telefony z informacjami o chęci przyłączenia się do akcji docierają także do redakcji "Wieści Rolniczych".
- Michał Lipka zrobił bardzo wielką robotę. Zresztą cały czas to robi. To dzięki niemu docierają te tiry z transportami bezpośrednio do rolników - powiedział Tomasz Sudecki.
Niestety, potrzeby nadal są ogromne.
- W tym momencie można powiedzieć, że Izba Rolnicza w Opolu oraz różne związki rolników wysyłają do mnie rolników, którzy potrzebują pomocy. Pomagamy. Dużo jest prywatnych ludzi, którzy chcą wesprzeć. Ostatnio dzwonił pan z Opola, który ma prywatną firmę. Niestety nie ma ciężarówek, ale zna stadniny koni na Dolnym Śląsku. Wskazuje, kto potrzebuje siana czy słomy - mówi Michał Lipka.
Michał Lipka: "Tak miało być"
Jak to się stało, że człowiek kompletnie niezwiązany z rolnictwem, teraz koordynuje tak dużą akcją humanitarną skierowaną do rolników?
- Nie jestem z branży rolniczej. Moja żona się śmieje, że jeszcze tydzień temu nie wiedziała, co to sianokiszonka. Ale chyba po prostu tak miało być. Mieszkamy z żoną w Głuchołazach, mamy dom. Mieliśmy 3 wolne pokoje. Daliśmy ogłoszenie na portalu społecznościowym, że pod swój dach przyjmiemy osoby, które zostały dotknięte powodzią. I można powiedzieć, że ten post dostał takie zasięgi, iż później zaczęły się telefony z Polski od ludzi, którzy chcieli pomóc. Na początku to było jedzenie, później: łopaty, środki chemiczne. Teraz chcą dawać nawet sprzęty AGD. W międzyczasie odezwał się do nas Tomasz, sołtys Drozdowa. Powiedział, że ma 2 ciężarówki sianokiszonki i może w nasze strony wysłać. Zapytał, czy znam jakiegoś rolnika, który potrzebowałby tego. Długo nie myśląc, pojechałem do sołtysa, dowiedziałem się komu i gdzie pomóc. I zaczęło się od dwóch ciężarówek, a akcja w ponad tydzień rozrosła się do takiego stopnia, że w tej chwili ponad 2 tys. balotów mamy do odebrania. Dostarczyliśmy wiele ciężarówek. Kolejnych 50 ciężarówek również będzie gdzie rozwieźć - opowiada Michał Lipka.
Teraz transporty idą na tereny od Kłocka, przez Głogówek, Krapkowice, Głuchołazy, aż do Kędzierzyna Koźla. Pytanie jednak, jak długo przewoźnicy będą się zgadzali na to, by pokrywać tak duże koszty transportu?
- Ciężarówka to 25 litrów oleju napędowego na 100 km. A te transporty jaką z Podlasia, woj. zachodniopomorskiego... To nie jest 100 km, tylko czasem 700 km w jedną stronę. Już nie mówię o kosztach pracownika czy amortyzacji auta - wylicza Michał Lipka.
Darmowe paliwo. Kołodziejczak rozmawia z Orlenem
Dlatego organizatorzy akcji wystąpili do ministerstwa rolnictwa z prośbą o wsparcie w postaci paliwa. Tomasz Sudecki w tej sprawie rozmawiał z wiceministrem rolnictwa Michałem Kołodziejczakiem. Ten wstępnie zapewnił, że resort jest przychylny. Ale konkretów nadal brak. We wtorek, 24 września na antenie radia Zet potwierdził, że trwają na ten temat rozmowy z Orlenem.
- Jesteśmy na ostatniej prostej z Orlenem, na ustaleniu tego, by rolnicy, którzy przywożą słomę, siano, sianokiszonkę bądź pasze czy materiał siewny do rolników na tereny, które są objęte dużym problemem, mieli darmowe paliwo od Orlenu. W sobotę rozmawiałem z prezesem Fąfarą (prezes spółki Orlen - przyp.red.). Wczoraj jeszcze ustalałem pewne kwestie z osobami, które zostały oddelegowane do tego działania. Orlen ustala dokładny schemat działania. Mam nadzieję, że dziś będzie dokładna decyzja, w jaki sposób to paliwo będzie przekazywane - powiedział Michał Kołodziejczak na antenie radia Zet.
Póki co żaden komunikat w tej sprawie nie został wydany. O konkretnej decyzji nie zostali również poinformowani najbardziej zainteresowani - koordynatorzy akcji. Czekają. Ale nie bezczynnie. Na tyle, ile się udaje - wysyłają transporty do konkretnych potrzebujących.
"Ja, na plecach, a zaniosę te baloty tej kobiecie"
Nasi rozmówcy ppowiadają historie, które chwytają za serce.
- Zadzwoniłem do miejscowości Suchy Las, do Józka. Mówię: "Józek, jedzie do ciebie transport. Ale 10 km dalej mieszka kobieta, która ma małe gospodarstwo: 10 ha, dwie krowy. I z tego, co wiem, tej pani też popłynęło wszystko. Karmę, którą kupiła, ma do jutra". Józek nie zastanawiał się długo z odpowiedzią: "Ja, na plecach, a zaniosę te baloty tej kobiecie". Ludzie dzielą się niesamowicie - przytacza jedną z historii pan Tomasz.
Z kolei pan Michał mówi o tym, jak sobie radzą rolnicy z dostępem do wody dla zwierząt. W tej chwili jest już lepiej, ale w pierwszych dniach tuż po powodzi, w niektórych gospodarstwach krowy nie piły wody przez 2 dni.
- Zwierzęta, które dotychczas były żywione na wypasie, nie są wypuszczane, bydło zostaje w oborach. Jest karmione tym, co się ostało i nadaje jeszcze do skarmiania. Jak sobie radzą z wodą? Te wioski, które poprosiły OSP o wodę, dostały mauzery o pojemności 1000 l. Tak jest teraz. Ale pierwsze dni były ciężkie. Byliśmy w gospodarstwie, gdzie krowy prawie dwa dni nie piły. Gdy przyjechaliśmy z żoną, zobaczyliśmy jak prawie 100 krów leży, one już nie miały sił muczeć. Nie miały pożywienia, wody, ani nie były dojone, bo prądu nie było - relacjonuje pan Michał.
Ogromne zanieszczyczenie na terenach, przez które przeszła powódź
Obecnie, na szczęście, gospodarze mają dostęp do prądu. Dlatego dojenie jest możliwe. W najbardziej krytycznym momencie radzili sobie, jak mogli.
- Mało rolników miało agregat trójfazowy, ale jeżeli nie mieli agregatu, podłączali urządzenia jakoś pod traktor, kombinowali, by było dobrze - mówi Michał Lipka.
Mieszkańcy zalanych terenów w woj. dolnośląskim, śląskim, opolskim i lubuskim starają się odbudować to, co możliwe. Jednak skutki powodzi w gospodarstwach i na polach będą odczuwać jeszcze długo. Ministerstwo rolnictwa podało wstępne szacunki dotyczące zalanych obszarów rolniczych. Więcej o tym TUTAJ.
- To, co było i jest na polach, przepłynęło przez nasz region, jest silnie zanieczyszczone. Było widać płynące beczki z olejem. Pamiętajmy, że to nie spłynęło tylko od nas. To szło od strony czeskiej, z miejscowości, gdzie są zakłady produkcyjne przemysłowe, chemiczne - mówi Michał Lipka.
Zwierzęta zaczynają chorować. Warto je zaszczepić
Teraz najważniejsze, by zapewnić byt zwierzętom, zadbać o to, by miały co jeść i pić. Ważne jest także, by bacznie je obserwować pod kątem chorób. I w miarę możliwości - szczepić.
- Ważna informacja, o której mówię każdemu rolnikowi, z jakim mam kontakt. W sobotę odkryliśmy, że w jednej miejscowości pod Głuchołazami świnia miała różycę. Choroby będą się rozprzestrzeniać, dlatego, jeśli jest taka możliwość, kontaktujcie się z lekarzami weterynarii, szczepcie swoje zwierzęta - apeluje Michał Lipka.
Zobacz także: Całe gospodarstwo zabrane przez powódź. Z desperacji chciał targnąć się na swoje życie