Ponad wiek dziejów gospodarstwa. Od dwudziestu lat z pisklętami
Tak krawiec kraje...
Teraz, w czasie pandemii, małżonkowie muszą przewidywać wiele także niekorzystnych okoliczności. Kiedy zaczynali przygodę z pisklętami do chowu, pojawiła się myśl o postawieniu nowego kurnika, zwłaszcza że jeden z pustych budynków inwentarskich wymaga dostosowania do wymogów sanitarnych.
- Postawienie kurnika wiązało się w naszym przypadku z koniecznością wzięcia kredytu, a ten ma to do siebie, że trzeba go spłacić - mówi Adam. - Teraz z pewnością nie zdecydujemy się na to, zwłaszcza że pandemia zachwiała rynek zbytu i trudno przewidzieć, czy nie zostalibyśmy z naszym drobiem w sytuacji niemożności sprzedaży od ręki - dodaje.
Małżonkowie mają świadomość, że można by zaryzykować tucz do wagi handlowej, ale nikt nie daje gwarancji, że prawdopodobne obostrzenia związane z pandemią nie zmuszą ich do pozbycia się przychówku po cenach absolutnie poniżej kosztów.
- Moglibyśmy rozważyć tucz do wyższej wagi i sprzedaż drobiu do ubojni, ale możliwość uzyskania nawet minimalnego zysku w tych czasach wymagałoby nie jednego kurnika, a kilku - mówią małżonkowie. - Duża produkcja oznacza jednak niekiedy konieczność zakupu i pasz, i piskląt na kredyt, a rozregulowanie rynku zbytu obecnie jest na tyle możliwe, że stopień ryzyka wzrasta - dodają.
Pasze dla piskląt kupują w całości na terenie powiatu. Wcześniej nabywali je w renomowanej wytwórni na terenie gminy Mieścisko, ale firma ta ma tylu wielkich odbiorców, że z trudem nadąża z produkcją dla mniejszych hodowli. Znaleźli nowego dostawcę na terenie sąsiedniej gminy, w Gołańczy.
Kiedy rozpoczynali swoja przygodę z chowem piskląt do określonej wagi, musieli zbudować dla siebie rynek zbytu. Robili to poprzez reklamę prasową i osobiste kontakty. Dziś już tego problemu nie mają.
- Odbiorcy sami dzwonią w określonym czasie i to pozwala prognozować i skalę przyszłej produkcji, i zarazem nasze przychody – wyjaśnia rolnik.
Zapytany o zaplecze techniczne w gospodarstwie, Adam żartobliwie mówi, że nadal bardzo dobrze im służy „tatowa trzydziestka”, czyli Ursus C-30. Ma wszystkie niezbędne do prac polowych maszyny, choć - jak twierdzi - opryskiwacz dożywa swoich lat i trzeba pomyśleć o kupnie nowego. Maszyny są garażowane, a ciągnik w gospodarstwie wciąż przyciąga wzrok syna Michała, który najchętniej nie schodziłby z niego. Niestety tata póki co nie pozwala. Michał po skończeniu szkoły podstawowej planuje kształcić się dalej w zawodzie mechanika maszyn rolniczych i dziarsko deklaruje, że będzie pomagał tacie w gospodarstwie.