Uprawa i przetwórstwo warzyw ekologicznych. To się opłaca [VIDEO]
Ekologiczną uprawę warzyw zapoczątkował senior rodziny Roman Świniarski (67) całe 31 lat temu. W miejscowości Płonne pod Toruniem gospodarują na blisko 80. hektarach, w drugim pokoleniu, ojciec oraz jego sześcioro dzieci: Kryspian, Emil, Dawid, Marcin, Mateusz i Agnieszka. Żyją z tego dobrze.
W piosence śpiewanej na początku lat 80-tych przez Bolka z kabaretu Tey, autorstwa Zenona Laskowika, mowa jest o budowaniu szklarni (albo nawet dwóch). W podobnym czasie, bo pod koniec lat 70-tych, pan Roman pobudował swoją. Zdrowe jedzenie od zawsze go fascynowało. Z zawodu jest… ślusarzem. To właśnie z racji swojego wykształcenia nie miał najmniejszych problemów z postawieniem szklarni. Produkował w niej na początku przede wszystkim sadzonki selera, kapusty, ogórków oraz pomidory, a wszystko w trybie konwencjonalnym. Obecnie gospodarstwo posiada 80 hektarów, z czego 30 wykorzystywanych jest pod warzywa, które uprawiane są na gruncie.
Roman Świniarski był jednym z pierwszych rolników - ekologów w Polsce. Ekologia była wizją z namiastką utopii, gdyż wraz z końcem lat 80-tych wygasiły swoją działalność również państwowe skupy produktów rolnych. Jedyną formą sprzedaży był handel detaliczny, a do tego jeszcze nie było żadnej jednostki, która mogłaby certyfikować rolnictwo od strony ekologii. Pan Roman dowiedział się, że 1 kwietnia 1989 roku w auli Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu spotyka się ok. 100 rolników - sympatyków ekologii oraz 3 naukowców, aby podjąć temat rolnictwa ekologicznego. Pojechał na to spotkanie. Efektem rozmów było powołanie do życia legendarnej już grupy - stowarzyszenia producentów żywności metodami ekologicznymi „Ekoland”. Po sądowym zarejestrowaniu się, stowarzyszenie uzyskało prawo do kontrolowania i certyfikowania ekologicznych gospodarstw rolnych.
Ekologiczne warzywa dwóch pokoleń
Różnica między tekstem piosenki Laskowika a życiem Romana Świniarskiego jest taka, że panu Romanowi żona Gabryjela urodziła nie jednego a pięciu synów: Kryspiana, Emila, Dawida, Marcina i Mateusza oraz córkę Agnieszkę. Wszyscy, bez względu na zdobyte wykształcenie, zaangażowani są od ponad 20 lat w gospodarstwie, na którym uprawia się przede wszystkim warzywa. Ich role są podzielone: Kryspian, Dawid i Marcin zajmują się produkcją warzyw, a domeną Emila, Mateusza i Agnieszki jest przetwórstwo i marketing. Na temat gospodarstwa rozmawiam z jednym z braci - Emilem. Senior rodziny szanowany jest jako doradca, obserwator i pomocnik. To on zapoczątkował rodzinną przygodę z ekologią. - Od początku fascynował się zdrową żywnością i uważał, że musi ona być dla człowieka źródłem zdrowia a nie chorób. To był jego pomysł, aby nie tylko zająć się uprawą ekologicznych warzyw, ale również, aby je przetwarzać - wspomina najstarszy z synów.
Pionier przetwórstwa ekologicznego
Rozmawiając o ekologii, wielokrotnie słyszałam, że Roman Świniarski jest jednym z najstarszych doświadczeniem, a zarazem jednym z pierwszych przetwórców ekologicznych produktów rolnych w Polsce. Mówi się o nim z szacunkiem i nadal liczy z jego zdaniem. To on zapoczątkował przetwarzanie warzyw na dużą skalę, a jego dzieło kontynuowane jest w ramach firmy Bio Food, o której po raz pierwszy dowiedziałam się kilka lat temu na największych w Europie targach ekologicznych BIOFach w Norymberdze. - Przetwarzanie warzyw daje nam możliwość ich maksymalnego wykorzystania. Mamy wiele mniejsze straty niż gdybyśmy magazynowali warzywa w świeżej postaci – wyjaśnia Emil Świniarski. Stosowaną w gospodarstwie formą jest, tak popularne w dzisiejszych czasach, kiszenie. Produktem końcowym są przede wszystkim soki. Powstają one w procesie naturalnej fermentacji i dlatego dobrze przyswajane są przez ludzki organizm. Nie dodaje się żadnych kultur bakterii, więc przemiana kwasu mlekowego następuje w sposób niewymuszony.
Od ekologicznej sadzonki do pestki przez płodozmian
Interesuje mnie, czy nadal produkują sadzonki samodzielnie, ale okazuje się, że tylko w śladowych ilościach, ponieważ wyspecjalizowane w tym firmy dostarczają im bezpośrednio na pole najwyższej jakości sadzonki, które są jednym z gwarantów udanych zbiorów. Aktualnie uprawiany jest: 1 ha selera naciowego, 1 ha selera korzeniowego, 10 ha cukinii, 3 ha ogórków gruntowych i 3 ha buraczków ćwikłowych. Chętnie eksperymentują, czego dowodem i nowością jest tegoroczny 1 ha dyni z przeznaczeniem na nasiona. Dlaczego dynia? Ano jest na nią zapotrzebowanie i to nie tylko w przemyśle spożywczym, piekarniczym, ale również farmaceutycznym.
A co z płodozmianem? Czy jest coś takiego w warzywnictwie? Okazuje się, że tak i to jak najbardziej. - Jest to bardzo potrzebny, a nawet konieczny proces, zwłaszcza w rolnictwie ekologicznym. To płodozmian przyczynia się do wysokiej produkcji i jednocześnie zapobiega chorobom. W naszym przypadku dana uprawa nie może trafić na to samo pole od 3 do 5 lat - wyjaśnia pan Emil.
Od nawodnienia do nawożenia przez pracę ręczną
Z doświadczenia z przydomowym ogródkiem wiem, że warzywa potrzebują dużo wody. W dobie zmieniającego się klimatu jest to nie lada dylemat: podlewać? A jeśli tak, to skąd brać wodę? - Tak, my również bierzemy to pod uwagę. Stąd pomysł na duże, głębokie zbiorniki retencyjne na naszych polach, w których gromadzimy wodę opadową, również tę podczas trwania zimy. Jej zasób wystarcza nam w 60-70% - mówi, jak na ekologa przystało Emil Świniarski.
Warzywa potrzebują też wiele pracy ręcznej. Czy, jeśli się ma do dyspozycji tak duże połacie upraw, możliwym jest skorzystanie z maszyn? Emil Świniarski wyprowadza mnie z błędu, mówiąc: - Praca ręczna jest tutaj nieunikniona. W przypadku zastosowania najnowszych metod, np. czarnej folii, nie unikniemy usuwania chwastów między poszczególnymi jej pasami oraz przy samych roślinach, w miejscach ich wyrastania z folii. Praca przy warzywach jest intensywna oraz bardzo kosztowna. Najkosztowniejsza ze wszystkich zabiegów. Gdy pytam o ilość pracowników, dowiaduję się, że na stałe, nie licząc braci, zatrudnione są dwie osoby, natomiast sezonowo pracę znajduje do 80 osób dziennie. Bazując na negatywnym doświadczeniu naszego gospodarstwa w tej dziedzinie, pytam, jak udaje im się zebrać tak dużą ekipę. - Jest to duży, a nawet bardzo duży problem. Tego rodzaju pracy towarzyszy duża rotacja, ale z drugiej strony największe zapotrzebowanie na pracowników sezonowych jest w latem, więc wspomagamy się młodymi ludźmi, którzy w tym okresie mają wakacje - kończy swoją wypowiedź z nutą optymizmu pan Emil.
No dobrze. Mają wodę, mają ludzi i dobre sadzonki. A jak jest z nawozami? Słyszałam, że ekologia dopuszcza stosowanie takowych ale są podobno bardzo drogie. - Stosujemy wszystkie nawozy, które są dopuszczone w Polsce - mówi mój rozmówca, a ja dopytuję: - W Polsce? A nie w Unii Europejskiej? - dziwię się, a on wyjaśnia, że różnice między wymaganiami Unii i Polski są nieraz dużym problemem: - W takich momentach myślę, że mamy Unię dwóch prędkości. Na szczęście naszym podstawowym nawozem jest obornik bydlęcy, który pozyskujemy od lokalnych rolników niestosujących intensywnej hodowli bydła. W tej dziedzinie na szczęście nie ma problemów z przepisami - wyjaśnia optymistycznie pan Emil.
Ale przecież nie wszystko mogą i muszą zrobić ręcznie. Czy mają jakieś maszyny? Okazuje się, że podstawowym sprzętem są siewniki i opielacze. Te ostatnie pozwalają na zmniejszenie nakładu pracy ludzkiej.
To, co najważniejsze w ekologii
Co jest tym, co decyduje o dobrych zbiorach najbardziej? Gleba? Nawozy? Nasiona?… - Wszystko zależy od świadomości rolnika i tego, co chce osiągnąć. Ważna jest na pewno wiedza dotycząca produkcji np. jakości gleby, którą rolnik ma do dyspozycji i tego, co musi i może zastosować, aby ją dobrze przygotować do produkcji ekologicznej. Ważne jest działanie w odpowiednim czasie, jakość nasion - my stosujemy tzw. kwalifikowane, gospodarka wodna, przygotowanie gruntów od rośliny, odpowiedni płodozmian. Taką wiedzę nabywa się przez lata doświadczenia, choć dzisiaj jest łatwiej niż kiedyś skorzystać z doświadczenia i podpowiedzi innych np. za sprawą Internetu - przyznaje rolnik.
Z dalszej rozmowy wynika, że jest jeszcze coś, co jest bardzo ważne - zbyt, który w ich przypadku opiera się na współpracy lokalnej. Po pierwsze wyprodukowane warzywa przetwarzane są w ich rodzimej firmie Biofood, ale mają również to szczęście mieć za sąsiada w pobliskim Gniewkowie firmy Bonduelle, z którą współpracują blisko 10 lat. Świadomie i z wyboru nie prowadzą sprzedaży detalicznej.
Czy przeszkadza im biurokracja? Czy mają za dużo dokumentów? - Zdecydowanie tak i powiem jeszcze więcej - nadal brakuje w naszym kraju instytucji, która pomagałaby nam. Brakuje kogoś, kto zapukałby do naszych drzwi i spytał, czy może nam jakoś pomóc - mówi z przekonaniem pan Emil.
Powiedz mi, co jesz, a powiem ci, kim jesteś
Gospodarstwo rodziny Świniarskich postawiło na ekologię i nikt z jej członków nie może sobie wyobrazić, aby mogło być inaczej. - Jak daleko sięgnę pamięcią, gospodarstwo było ekologiczne. Odżywialiśmy się od początku ekologicznie i ekologia jest w naszej krwi - mówi pan Emil a ja dopytuję, czy myśli, że przełożyło się to na ich stan zdrowia: - Oczywiście! Tylko raz w życiu podano mi antybiotyk i to jako dziecku. Moja dwójka dzieci: syn i córka, nie doświadczyli tego nigdy i to o czymś świadczy - mówi z przekonaniem mój rozmówca. Czy można by spytać: powiedz mi, co jesz, a powiem ci, kim jesteś? - zastanawiam się i słyszę: - Absolutnie tak, a nawet więcej: jedzenie jest lekarstwem!
A czy z ekologicznych warzyw można żyć? Pytam i słyszę optymistyczne: - Jak widać, można. Można żyć dobrze i godnie, a do tego jeszcze my robimy to, co lubimy. Czego chcieć więcej? - odpowiada Emil Świniarski, a mi przychodzą na myśl ostatnie słowa piosenki Laskowika: „Więc podziękujmy Żeromskiemu za Przedwiośnia tom, za to że pierwszy sto lat temu wyśnił szklany dom”.