Stadnina koni z kucykiem, który ogląda telewizję [ZDJĘCIA]
Pierwsze jazdy, trudne początki
Kiedy w dziewczynie z miasta obudziła się taka miłość do koni? Gdy Natalia była jeszcze mała, często chodziła ze swoim dziadkiem Kazimierzem Sobierajczykiem do jego kolegi - pana Wiśniewskiego, który miał maleńką stajenkę w polu w Pleszewie.
- Stały tam dwa konie: gniady i gniada. A potem, kiedy one zdechły, była Baśka, na której „wszyscy jeździli”. Baśka wierzgała, ja spadałam i znów na nią wchodziłam – tak Natalia wspomina swoje pierwsze doświadczenia jazdy konnej.
Potem był kolejny koń – kasztan z Taczanowa, który „stawał dęba”, kiedy ktoś go dosiadał. Kiedy wujek Wiśniewski zmarł, konia sprzedali, a Natalia poszła z tatą do pobliskiego Baranówka, gdzie też były konie. Tam poznała swojego pierwszego trenera, Adama Grygla, który prowadził hipoterapię i uczył jazdy konnej. Natalia zaczęła wtedy jeździć na Orawie i jak mówi - dużo się od trenera nauczyła.
Czytaj także: Piotr Kozłowski i jego krowy mamki [ZDJĘCIA]
Oswajanie Gai
Natalia jeździła w kilku miejscach. Zaczęła trenować skoki. Adam Grygiel nauczył ją obchodzenia się z końmi. Wiedziała, że nie może już bez nich żyć. Dwa miesiące po urodzeniu syna, już siedziała na koniu. Jej pierwszy własny koń to Gaja - konik dla dzieci. Wypatrzył go syn Natalii - Adaś - w stajni w Stropieszynie, w hodowli Adama Grygla. Wskazał palcem: To ta! I Gaja w 2009 roku została własnością Natalii. Do stajni, oddalonej o 41 km od Pleszewa, trzeba było dojeżdżać dwa, trzy razy w tygodniu. I Natalia jeździła. Najpierw Gaję oswajała, potem uczyła chodzenia na uwięzi, następne były spacery. - Aż wreszcie przyszła nauka odchodzenia od stada, co jest nie lada wyzwaniem, bo koń lubi chodzić w stadzie - podkreśla Natalia. Aby nadążyć za Gają, musiała wchodzić do stawu, brnąć przez bagno. Aż wreszcie przyszły pierwsze jazdy.