Ktoś zastrzelił jej krowę na pastwisku. Winnego brak [VIDEO]
Bożena Dziergwa prowadzi gospodarstwo rolne na areale 15 ha w miejscowości Domasłów (woj. wielkopolskie). Przed rokiem jedna z krów, które wypasa na pastwisku przylegającym do zagrody, została zastrzelona. Winnego nie udało się ustalić.
- To była młoda 3-letnia krowa, była cielna. Miała na imię Michasia. Byłam do niej bardzo przywiązana, jak do każego zwierzęcia, które utrzymuję w swoim gospodarstwie - mówi wyraźnie przejęta Bożena Dziergwa. Jej gospodarstwo odwiedziliśmy z kamerą w połowie listopada.
Tuż przed północą
Dramat rozegrał się 1 października 2021 roku. Tuż przed północą rolniczka usłyszała ryk cierpiącego zwierzęcia. - Wybiegłam przed dom. Krowy, które pasły się na pastwisku, były wszystkie na podwórzu. Wyraźnie spłoszone. Psy wybiegły na pastwisko, głośno szczekały. Myślałam, że coś atakuje bydło. Było bardzo ciemno. Wyszłam przed posesję, świecąc lampką. Nie widziałam nikogo, żadnego samochodu. Nic - wspomina Bożena Dziergwa. - Nie oddalałam się bardziej od zagrody, bo się bałam. Słyszałam wcześniej, że w okolicy pojawiły się wilki. Obawiałam się, że to mogą być one... Później jeszcze kilkukrotnie wychodziłam z domu, sprawdzać, czy nic się nie dzieje, przynajmniej do 2.00 w nocy.
Tragedię rolniczka odkryła rano, tuż po wschodzie słońca. - Zobaczyłam, że jedna z krów leży w miejscu, do którego biegły w nocy psy. Natychmiast tam pobiegłam. Michasia leżała nieżywa, zakrwawiona. Miała język na wierzchu. Wszędzie wokół leżały skrzepy krwi, jakby za przeproszeniem ktoś świniaka zarżnął - wspomina Dziergwa. - Pobiegłam z powrotem do domu, zadzwoniłam do weterynarza. Ten kazał mi krowę odwrócić, obejrzeć ją. Tak zrobiłam, porobiłam zdjęcia. Podejrzewałam cały czas, że to mogły być wilki. W okolicach szczęki była jedna rana - dodaje. Nie wiedząc, co robić dalej, rolniczka zdecydowała się zadzwonić na policję. Funkcjonariusze przyjechali na miejsce. - Spisali protokół, zrobili dokumentację zdjęciową, ale nie udało im się ustalić przyczyny śmierci zwierzęcia. A ponieważ była to sobota, to musiałam czekać na weterynarza do poniedziałku - mówi Bożena Dziergwa.
W poniedziałek od rana, szukając pomocy, rolniczka zadzwoniła do Urzędu Gminy Perzów i do oddziału Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Nie uzyskała jednak pomocy. - Wszyscy mówili, że jeszcze nigdy w życiu nie mieli takiego zdarzenia, że nie wiedzą, gdzie się z tym udać. Zadzwoniłam też do firmy utylizacyjnej, ciągle czekając na sekcję. Potem skontaktowałam się z inspektoratem weterynarii z Poznania. Przekierowali mnie do Kalisza. W Kaliszu stwierdzili, że się tym nie zajmują... - opowiada rolniczka. Myśląc ciągle, że krowa została zagryziona przez wilki, Bożena Dziergwa skontaktowała się także z nadleśnictwem. Tam dowiedziała się, że powinna skontaktować się z Regionalną Dyrekcją Ochrony Środowiska. - Dodzwoniłam się tam, wysłałam zdjęcia i czekałam na odpowiedź. W międzyczasie zadzwoniła do mnie policja z pytaniem, czy był już weterynarz. Odpowiedziałam, że jestem bezsilna i że może im uda się coś załatwić - mówi rolniczka. Wreszcie, we wtorek na miejscu pojawiło się dwóch przedstawicieli inspektoratu weterynarii. - Zrobili sekcję i okazało się, że w środku - w szczęce był nabój. Policja zabrała go na badania balistyczne. No i na tym się całe procedury zakończyły - zaznacza Dziergwa.
Odpowiedź przyszła po roku
- Z początkiem października tego roku dostałam pismo o umorzeniu postępowania, bo nie znaleziono winnego - mówi rolniczka. W uzasadnieniu postanowienia Prokuratura Rejonowa w Kępnie przekazuje, że zabezpieczono od osób polujących w tym rejonie 28 broni, typując 16 z nich, których cechy były zbliżone do tych ujawnionych na pocisku. Nie wykluczono jednak, że strzał mógł zostać oddany z zupełnie innej broni. Według biegłego "zwierzę hodowlane mogło paść ofiarą zarówno kłusowników, jak też mogło być postrzelone z broni używanej przez myśliwego, lecz nigdzie nie zarejestrowanej". - Zostałam z niczym, żadnego odszkodowania, nic... Tę krowę trzeba było kiedyś zacielić, ona musiała zjeść ileś paszy, wypić ileś wody. Potrzeba było prądu, paliwa, żeby tą paszę zgromadzić. To są koszta, a dla mnie każda złotówka jest dzisiaj ważna. Jestem bezradna... - mówi wyraźnie przybita. - Pieniądze to jedna sprawa. Druga sprawa to przywiązanie.... Ile się człowiek przez ten czas wycierpiał, to nawet nie chcę już mówić - dodaje ze łzami w oczach.
Została sama
- Wszystko w gospodarstwie robię sama... Sama zajmuję się zwierzętami, sama pracuję w polu - zaznacza Bożena Dziergwa. - Najlepiej to by było to wszystko sprzedać i mieć święty spokój. Obsiać pola, sprzedać zboże i tyle. Ale człowiek jest do zwierząt przywiązany. I to mnie gubi - mówi wyraźnie zdołowana. - Przez tą zeszłoroczną sytuację, bojąc się kolejnych strat, zmieniłam sposób hodowli i teraz większość zwierząt utrzymuję w budynkach. Przeszłam na krowy mamki. Nie odstawiam już mleka. Będę musiała zredukować stado, bo nie stać mnie na paszę, a nie udało mi się zgromadzić takich zapasów - tłumaczy. - Chyba, że ktoś się zlituje. Apeluję do tej osoby, która zastrzeliła moją krowę, żeby była na tyle uczciwa i się ze mną dogadała, żeby to wszystko się zakończyło. Z góry za to dziękuję - kończy.
ZOBACZ TAKŻE: Uprawia 60 ha, rezygnuje ze świń i buraków. „Na wsi nie ma już jełopów” [VIDEO]
- Tagi:
- hodowla
- policja
- wypadek
- bydło mleczne