ASF - to dopiero początek problemów na świecie
Rzeczywistość z ASF-em w tle coraz bardziej przybiera obraz niekończącego się koszmaru. Niejeden hodowca świń na wschodzie kraju z pewnością chciałby się obudzić i stwierdzić z ulgą, że to tylko zły sen.
Scenariusz jest jeszcze gorszy. Jeśli nowe ogniska i przypadki wirusa będą pojawiać się w takim tempie, jak w ciągu ostatnich miesięcy, fala ASF zaleje całą Polskę. Konsekwencji takiej sytuacji chyba nikt nie chce sobie nawet wyobrazić. Zwłaszcza politycy. Bo działania jakie podejmują, wydają się być iluzoryczne. Niby coś się dzieje, niby przyjmowane są ustawy, rozporządzenia, odbywają się spotkania grupy ds. walki z ASF. I co z tego? Choroba nie wyhamowuje. Wręcz przeciwnie - zbiera coraz większe żniwo. W samym 2018 roku wykryto 100 nowych ognisk ASF w chlewniach (od 2014 r. jest ich już 204). W Pochwałkach w woj. warmińsko - mazurskim, jak 21 sierpnia podał Główny Lekarz Weterynarii, wykryto ASF w chlewni na 1400 świń. Jak to możliwe?
Czytaj także: Ardanowski: na terenach ASF dziki wybić do zera
Przecież rolnicy, zwłaszcza ci posiadający duże stada, są świadomi zagrożenia Przekonują, że troszcząc się o swój interes, rygorystycznie przestrzegają zasad bioasekuracji. Podobnie lekarze weterynarii. Kto, jak kto, ale oni to powinni świecić przykładem. Co więc jest wektorem? Tego się nie dowiemy, bo mimo iż w przypadku każdego ogniska prowadzone jest dochodzenie, jego wyniki, nawet anonimowo, nie są podawane do opinii publicznej. Skoro nie wiadomo, co w tej chwili stwarza największe ryzyko, jak się przed tym uchronić?
Producenci trzody chlewnej z terenów objętych zasięgiem ASF-u czują się jak w matni. Ci, którzy jeszcze mogą sprzedawać do zakładów na dowolny przerób, otrzymują ceny niższe niż ogólnopolskie, bo wynoszące od 3,80 - 4,00 zł/kg żywej wagi, (przy czym średnio w kraju skupy i ubojnie płacą 4,80 zł/kg). Tak jest w tzw. strefie niebieskiej. Atmosfera coraz bardziej się tam zagęszcza. Ubojni, które chciałyby skupować od nich towar, wciąż mało, a hodowcy muszą czekać czasem 2-3 tygodnie, by ktoś przyjechał po ich świnie. Tuczniki wtedy przerastają i w związku z tym ich cena spada.
Czytaj także: Aktualny zasięg występowania ASF. Mapa - ogniska i przypadki
W gorszej sytuacji są rolnicy, którym lekarz weterynarii wyda zarządzenie, by mięso z wyhodowanych przez nich świń zostało przerobione na konserwy. Wtedy nie mają co liczyć na więcej niż 3 zł/kg. A to jeszcze nic. Rolnik będący w strefie zagrożonej (do 3 km od ogniska) zapowietrzonej (do 10 km od ogniska) nie może sprzedać żywca w ciągu 40 dni. A jeśli do tego dodamy czas na pobranie krwi, okres czekania się wydłuża. A to oznacza, że rolnik najzwyczajniej nie zarabia. Musi jednak świnie czymś żywić. I problemy się zaczynają piętrzyć, bo nie może rozliczyć się z dostawcą paszy. O bankructwie coraz częściej mówi się w kontekście tych rolników, u których wykryto ognisko. Na odszkodowanie czekają miesiącami. Dlaczego? Nie wiedzą.
Wszyscy ci, którym temat ASF-u jest dobrze znany, przekonują, że tak ogromnych kłopotów w naszym kraju, ale i kontynencie (z wirusem walczy wiele krajów Europy) oraz świecie (choroba zatacza coraz większe kręgi w Chinach oraz od niedawna w Korei Południowej) w tej gałęzi produkcji rolnej jeszcze nigdy nie było. Bo jeśli nawet były przeróżne choroby zakaźne świń, wygaszano je.
Koś może powiedzieć, że przecież afrykański pomór świń już był w Hiszpanii i uporano się z nim. Tak, ale tam pomór wybuchł w rejonie, w którym zalesienie nie było znaczne, a więc nie było i dzików, które mogłyby chorobę przenosić. A u nas są już 2732 przypadki i liczba ta z pewnością będzie rosnąć. Może pomysł wybicia wszystkich dzików w całej Europie (z utworzeniem pewnej enklawy dla zachowania gatunku), jak powiedział kiedyś marszałek woj. lubelskiego, wcale nie jest fanaberią? Wybór: dziki czy świnie wcale nie jest łatwy.
Czytaj także: Zwrócą 75% kosztów bioasekuracji