Wigilijna rozmowa w 324 oczy
Tegoroczne Boże Narodzenie, które będzie zapewne inne od ostatniego. Przedsmak „innych świąt” mieliśmy już na Wielkanoc, więc można powiedzieć, że temat trochę już przećwiczyliśmy. Bez względu na to, czy nasze święta będą trochę czy bardzo inne, jedno jest pewne - jest Wigilia. Cieszę się z niej bardzo - i to z powodu naszej powieczernej tradycji.
Już jako dziecko słyszałam, że w Wigilię zwierzęta mówią ludzkim głosem. Z cudem graniczyła moja dziecięca cierpliwość corocznego czekania na moment, gdy usłyszę od kota lub psa jakikolwiek dźwięk przypominający jakikolwiek wyraz, ba nawet sylabę. Nic. Gdy poskarżyłam się babci, że nawet jej owca nie chce nic beknąć po ludzku, ta wytłumaczyła mi, że pewnie na to nie zasłużyłam swoim całorocznym zachowaniem. No dobrze, łaski bez. Odłożyłam temat na wiele, wiele lat, aby powrócić do niego we wspomnianej już powieczernej tradycji.
Tak jak dzieci cieszą się na prezenty i nie mogą doczekać się końca dwunastej potrawy, tak ja nie mogę doczekać momentu, gdy wreszcie rozpakujemy prezenty i pójdziemy do owiec. W kuchni czeka pokaźna torba z suchym chlebem, a na podwórzu świeżutka choinka. Obie rzeczy bierzemy pod pachę i skradamy się pod drzwi owczarni, nasłuchując czy aby owce nie rozmawiają ze sobą ludzkim głosem. Żart! Skradamy się pod drzwi owczarni i słyszymy... ciszę. Gdy zapalamy światło, spogląda na nas 320 oczu jagniąt, matek i tryków. Patrzą przez chwilę, ale już moment później wracają do swojego poprzedniego zajęcia: jedne objadają się sianem, inne je popijają, a jeszcze inne leżą wygodnie, mając jedno i drugie za sobą. W powietrzu unosi się zapach siana. Zapach, który jest tak intensywny i charakterystyczny, że czując go w maju, myślę o Bożym Narodzeniu. Słychać apetyczne chrupanie zebranych latem traw. Gdy podchodzimy bliżej, aby dać deser w postaci suchego chleba, zbliżają się ostrożnie i wąchają trochę nieufnie podsuwane im kawałki. Chwilę później stoją w równym szeregu i przebierają nogami nie mogąc doczekać się swojej kolejki, a wśród nich moja Zosia, Babulinka, 64 (to końcówka kolczyka), Wrzosek i Władziu a w tym roku są jeszcze najmłodsi: Jasiu i Stasiu. Patrzą na nas swoimi dużymi oczami i widać, że jest im dobrze. Nam również.
To zaczarowany moment. Moment, w którym świat zdaje się na chwilę zatrzymać w miejscu. Niby takie nic, a jednak wszystko jest inne. Czy jestem zawiedziona, że moje owce nie mówią ludzkim głosem? Wręcz przeciwnie! Nie wiem, co zrobiłabym, gdybym usłyszała od nich, że siano jest zbyt mało zielone, sól za mało słona, a woda za zimna. Stawiamy w paśniku choinkę, po której w pierwsze święto zostanie tylko oskubany pień i wracamy przez ciemne podwórze do ciepłego domu. W dali widać oświetlony Stóg Izerski i prowadzącą na jego szczyt gondolę. Aż chciałoby się krzyknąć na całe gardło: Wesołych Świąt!
Zobacz także: