ASF. Co hodowcom świń radzą ci, którzy już zmierzyli się z wirusem?
ASF coraz bardziej przesuwa się na zachód kraju. Jak przygotować się na jego ewentualne nadejście?
- Hodowcy świń z terenów wolnych od ASF powinni przygotować się na wirus. On wcześniej czy później do nich dotrze - stwierdza hodowca z woj. lubelskiego, który zawirowania wynikające z pojawienia się problematycznej choroby w naszym kraju obserwuje od 2014 roku.
Czytaj także: Dopłaty do świń na wybiegu. A co z ASF?
Jego zdaniem przed ASF-em nie można się w żaden sposób obronić. Jeśli okaże się, że wirus dotarł na jakiś teren, jest duże prawdopodobieństwo, iż wniknie do chlewni obok.
- Mogą być przestrzegane wszystkie zasady bioasekuracji, ale tak naprawdę nie ma zabezpieczenia na 100 procent. Mówię to z wieloletniego doświadczenia. Ksiądz może gospodarstwo wodą poświęcić i będzie to samo działanie. Rolnicy z kolejnych terenów jeszcze nie ogarniętych ASF-em powinni się na wirus przygotować. A robią to samo, co my kilka lat temu - mówi hodowca z woj. lubelskiego.
Afrykański pomór świń obejmuje w tej chwili nie tylko jego województwo, ale i Podlasie, Mazowsze, Warmię i Mazury. Zaczynają pojawiać się przypadki chorych dzików także na Podkarpaciu. Na początku sierpnia ognisko wykryto w gospodarstwie położonym 35 kilometrów od granicy z woj. łódzkim. Rozprzestrzenienie się więc choroby na ten dość bogaty obszar w produkcję świń może być już tylko kwestią czasu. Do końca sierpnia w samym 2019 roku wykryto 45 ognisk ASF, zarówno w małych, liczących kilka sztuk trzody chlewnej, jak i ogromnych stadach. Rekord padł na Warmii i Mazurach (ponad 9 tys. sztuk).
W jaki sposób możemy wnieść wirusa ASF do chlewni?
Nie ma więc żadnej gwarancji ochrony. Bo w to, że hodowca posiadający tak dużą produkcję nie stosował wszystkich zasad bioasekuracji, nikt nie uwierzy. Co więc robić? Według producenta z woj. lubelskiego rolnicy z Wielkopolski, Kujaw czy woj. łódzkiego powinni już teraz rozważyć zmniejszenie ilości sztuk w chlewniach. - Aby było około 30% luzu w kojcach - przekonuje. W jakim celu?
- W sytuacji, gdy dojdzie do zakażenia, w promieniu 10 kilometrów jakakolwiek sprzedaż zostanie wstrzymana na przynajmniej 40 dni. Gdzie wtedy przetrzymywać zwierzęta? - mówi rolnik z woj. lubelskiego.
Do zmniejszenia stada bądź przygotowania rezerwowych pomieszczeń zachęca przede wszystkim osoby trudniące się chowem macior. - Dotyczy to tych, którzy produkują prosiaka lub mają cykl zamknięty. Gdy będą lecieli z taką produkcją, jak do tej pory, zaduszą się i to mocno. Jak? Przy 40-dniowej blokadzie, co tydzień masz porody i gdzie te zwierzęta pomieścisz? Na terenach objętych ASF-em, rolnikom, którzy mają maciory jest najciężej i nie mają żadnej pomocy. To są naprawdę kaskaderzy - stwierdza.
Kolejna sprawa, na którą zwraca uwagę hodowca ze wschodniej Polski, to ścisła współpraca z lokalnym zakładem mięsnym. - Nie warto pchać się do dużych ubojni, nawet jeśli więcej płacą. Duże podmioty nie są partnerami na trudne okresy. W kryzysowych sytuacjach przestaną skupować. Proszę mi wierzyć, u nas tak właśnie było - stwierdza. I podaje przykład.
- Jestem w niebieskiej strefie. Muszę przez to spełniać pewne warunki. Raz na sprzedaż miałem 12 godzin. I tylko dlatego że mam stałego odbiorcę od 10 lat i do niego oddaję żywiec, to nie miałem z tym większego problemu. Zlitował się i mi odebrał. W innym wypadku ktoś mógłby odmówić. Rolnik musi być z lokalnym zakładem związany na dobre i na złe. Inaczej w najcięższej chwili zostanie sam - mówi.
Hodowca przekonuje także, by wymagać od lekarzy weterynarii podawania jasno sprecyzowanych przepisów. - Nie warto dyskutować na tematy, które już dawno przerobiliśmy, a więc związane z matą czy środkami dezynfekcyjnymi. Zapytań czy może lekarz z chlewni do chlewni przechodzić? Ile tych chlewni może dziennie odwiedzić? Co rozumie pod pojęciem urządzeń do dezynfekcji? U nas lekarz weterynarii dziennie przechodził przez 10 chlewni! Czy to było bezpieczne? Poza tym radzę rolnikom znać na pamięć ustawę o ASF z maja 2015 roku, żeby nikt ich nie lekceważył, gdy przyjdzie najgorsze i będą oczekiwać odszkodowania - wyjaśnia.
ASF skutecznie przetrzebił ścianę wschodnią Polski pod kątem produkcji trzody chlewnej. Jedni zlikwidowali chów, bo kazał im to zrobić lekarz weterynarii, innych zmusiły do tego problemy ze sprzedażą i drastycznie niskie ceny. - Na naszych terenach przy świniach zostali tylko więksi. Co robią ludzie, którzy zaprzestali produkcji świń? Trochę za granicę wyjechało, inni poszli w zboża albo chów opasów, co jeszcze bardziej ich dobiło przez tegoroczne niskie ceny. A starsi przeszli na emeryturę - twierdzi nasz rozmówca.
Nie wszystkim przyznawane są odszkodowania za wybicie świń. Zdarza się, że uzasadnienia weterynarii o odmowie pieniędzy są przez hodowców negowane. Pytamy, czy są prowadzone dochodzenia w sprawie ustalenia powodu wdarcia wirusa do chlewni? Czy gospodarze są informowani o tym, jak doszło do zakażenia?
- Weterynarze sami z siebie nie mówią. Ale jeden rolnik napisał wniosek o udostępnienie całej dokumentacji. Przysłali mu notatkę, że dużym prawdopodobieństwem przeniesienia choroby do chlewni był ojciec rolnika, który jeździł rowerem po wsi i prawdopodobnie na pedałach przywiózł wirusa - opowiada.
Mówimy, że dokładnie rok temu pisaliśmy o zapewnieniach ministra rolnictwa, co do wybicia dzików do zera na terenach objętych ASF-em.
- Nie zauważyliśmy żadnego większego odstrzału u nas. Przez pewien okres było ich mniej, bo sporo pozdychało, ale teraz jest więcej dzików, bo widzę większe straty na polach - stwierdza.