Styzowie sztuki do chowu sprowadzają z Bieszczad i Słowacji [ZDJĘCIA]
Gospodarstwo Styzów liczy prawie 50 hektarów i specjalizuje się w chowie opasów. Pan Ryszard etapami rezygnował z utrzymywania trzody i krów mlecznych. W tym roku przed żniwami sprzedał ostatnie dwie sztuki.
Gospodarstwo Styzów znajduje się praktycznie w centrum miasta, a ulica, przy której się mieści (Kościelna) nazywana jest popularnie „ulicą rolników”. - Jeszcze kilkanaście lat temu, tuż za kościołem, rozpościerały się pola, a teraz wybudowano tam osiedla mieszkalne - mówi Ryszard Styza, który wraz z żoną Grażyną i synem Michałem prowadzi tu gospodarstwo rolne. Kiedy stanie się na chodniku przed bramą wjazdową na podwórze, przed oborą, to widać znajdujący się za nią...blok mieszkalny. Pan Ryszard ma już 63 lata i zapewne trudno byłoby samemu pociągnąć robotę. Urodził się w Pawłowie Żońskim w gminie Wągrowiec, a pani Grażyna pochodzi z Bugaja w gminie Margonin. Poznali się na przyjęciu weselnym u sąsiadów. Pani Grażyna wywodzi się też z gospodarstwa. - Wychodzi na to, że trafiła z deszczu pod rynnę - śmieje się pan Ryszard. Gospodarstwo przejął po swoich rodzicach: Marii i Felicjanie Styzach w 1982 roku. Pan Ryszard jest najstarszy z pięciorga ich dzieci. Nikt z młodszego rodzeństwa nie wykazywał zainteresowania pozostaniem na roli. - Ja od dziecka lubiłem pracę w gospodarstwie i bez oporów zdecydowałem się na przejęcie ojcowizny - mówi rolnik. - Był taki czas, że mama poważnie chorowała i na mnie spadał obowiązek zajęcia się młodszym rodzeństwem. Kaszki nagotowałem, jajka usmażyłem, nakarmiłem i do roboty w gospodarstwie - dodaje z uśmiechem.
Rodzeństwo się rozjechało po kraju, a Styzowie mozolnie budowali swoje. - Ja im się do życia nie wtrącam i tego samego oczekuje od nich - dodaje stanowczo.
Stryzowie sztuki do chowu sprowadzają z Bieszczad i Słowacji
ZMIANY, ZMIANY
Jego rodzice mieli trzodę chlewną, bydło mleczne i tradycyjne uprawy polowe. Teraz gospodarstwo Styzów liczy prawie 50 hektarów i specjalizuje się w chowie opasów. Pan Ryszard etapami rezygnował z hodowli trzody i krów mlecznych. W tym roku przed żniwami sprzedał ostatnie dwie sztuki. Teraz w oborze stoi stado ok. 50 opasów. Przeważają rasy charolaise i simental. Do chowu kupują sztuki o wadze 200-250 kg i dociągają do wagi 800-900 kg. Bywało, że niektóre sztuki osiągały nawet 1000 kg.
- Teraz trafiają do nas sztuki z Podhala, Słowacji, a mieliśmy też kilkanaście sztuk kupionych na Łotwie - wyjaśnia syn Michał, który o chowie opasów mówi z wielkim znawstwem i błyskiem w oku. Michał ukończył Technikum Rolnicze w Gołańczy i prywatne technikum weterynaryjne w Poznaniu. Po ukończeniu technikum rolniczego skorzystał z programu „Młody Rolnik”, tata przekazał mu 20 hektarów i młody chłopak stał się pełnoprawnym gospodarzem. Za uzyskane z programu pieniądze kupił nowy sprzęt niezbędny w gospodarstwie. Można śmiało powiedzieć, że jest teraz głównym specjalistą od żywienia opasów i upraw. - Przecież po to się uczyłem - śmieje się.
Zapytany o to, dlaczego tak daleko szuka sztuk do chowu odpowiada: - Mam przyjaciół w Bieszczadach i to oni są moim źródłem informacji o możliwości kupienia kandydatów na naszych olbrzymów - wyjaśnia Michał. - Te sztuki nie mają tylu krzyżowań, cechują się znacznymi przyrostami i są po prostu zdrowsze. Teraz mamy 20 sztuk kupionych także na Słowacji.
Rolnik wyjaśnia, że nie napotyka na żadne trudności z zakupem. Nie musi nawet jechać ich oglądać przed zapłatą. - Mam pełne zaufanie do dostawców, a oni nie zaryzykują utraty dobrej opinii. A obejrzeć je mogę za pomocą Internetu - dodaje. - Ściśle współpracujemy z lekarzem weterynarii, ale dobrostanem zwierząt zajmuję się osobiście. Golę np. grzbiety opasom, co we Francji czyni się już od 20 lat, a u nas wywołuje to niekiedy zdziwienie i dziwne uśmieszki.
- A przecież zarośnięte grzbiety powodować mogą rozwój chorób grzybiczych, bo przecież sztuki się pocą - dodaje pan Ryszard.
Styzowie podkreślają, że nie mają też żadnych problemów z odbiorcami opasów. - Od sześciu lat współpracujemy z jedną firmą i wystarczy jeden telefon, aby załatwić terminowy odbiór. Każda z ich sztuk to kilkaset kilogramów mięsa, które w całości trafia na rynek zewnętrzny.
- Tak jak brakuje - nam rolnikom - stabilizacji na co dzień, to w naszym gospodarstwie opieramy swoją pracę o wypracowaną wewnętrzną stabilizację. Zarówno w planowaniu, zakupie sztuk do chowu, jak i ich sprzedaży - mówi Michał.
Stryzowie sztuki do chowu sprowadzają z Bieszczad i Słowacji
ICH KAWAŁEK PODŁOGI
Ich gospodarstwo rozciąga się na przestrzeni nawet kilkudziesięciu kilometrów: od sporego kawałka uprawy kukurydzy i łubinu w Kobylcu w gminie Wągrowiec po nadnoteckie łąki i te wzdłuż drogi do Białośliwia. Przy sprzyjających warunkach pogodowych zbierają dwa pewne sianokosy z 14 ha łąk. Te zaś położone wzdłuż brzegu Noteci potrafią być niekiedy niedostępne przez dłuższy czas, zwłaszcza kiedy podnosi się poziom rzeki. - Bywało, że byliśmy w trakcie zbierania siana przy pomocy przyczep samozbierających, a tu woda wzbierała z godziny na godzinę - mówi pan Ryszard. - Te nasze łąkowe hektary są niekiedy kapryśne, ale stanowią duży potencjał produkcji siana i staramy się ten potencjał maksymalnie wykorzystać. Dlatego nie rozważamy absolutnie rezygnacji z ich użytkowania - dodaje.
Na pozostałych hektarach uprawiają kukurydzę, żyto i pszenżyto. Uzyskane zboże z reguły sprzedają i w ten sposób zyskują środki na zakup gotowych pasz. Część uprawy kukurydzy przeznaczają na kiszonki, reszta nastawiona jest na pozyskanie ziarna, które też trafia do sprzedaży. W tej kwestii współpracują od lat z tą samą firmą. Podobnie jak w kwestii dostawy ziarna siewnego mają wypróbowanego partnera handlowego. Od pewnego czasu Michał stosuje także system bezorkowy, który wymaga innych sposobów uprawy, nawożenia i stosowania środków ochrony roślin.
Jedno jest jednak niezmienne. Chów jest prowadzony w budynkach inwentarskich sprzed lat i wszelkie prace przy opasach muszą być wykonywane ręcznie. - Nie ma możliwości, żeby to zmienić, a musimy dbać o np. grubość ściółki, bo sztuki o takiej wadze mogą odnosić kontuzje - mówi pani Grażyna, którą zastałem po przyjeździe przy malowaniu pomieszczeń w ich domu. Drobna, uśmiechnięta kobieta żywo uczestniczyła we wspólnej rozmowie o ich gospodarstwie. To, co udało się rolnikom zmienić, to wyposażenie techniczne gospodarstwa. Styzowie dysponują pięcioma ciągnikami i wszelkimi maszynami towarzyszącymi oraz kombajnami zbożowymi. Planują jeszcze zakup nowej przyczepy. Zlecają tylko zbiór kukurydzy na ziarno, bo - jak wyjaśniają - zakup takiego kombajnu nie jest uzasadniony ekonomicznie.
Za udaną inwestycję uznają zgodnie zakup większej ilości niezbędnych nawozów azotowych przed drastyczną podwyżką ich cen. - Zakupu dokonaliśmy w maju i teraz możemy powiedzieć, że wygraliśmy los na loterii - mówi zatroskany Michał. - Przy obecnych cenach nawozów może zdarzyć się tak, że dochody z hektara nie pokryją nakładów. A do tego dochodzi rosnąca cena paliw.
STYZOWIE NA CO DZIEŃ
W ich przypadku można powiedzieć, że nie samą pracą człowiek żyje. Pan Ryszard jest wiceprezesem kółka rolniczego i wiceprezesem spółki wodnej „Szamoty”. Michał już 17 lat gra na trąbce w składzie Szamocińskiej Orkiestry Dętej (której obecnym kapelmistrzem jest Marcin Semrau). Dzięki temu miał okazję zwiedzić z orkiestrą kawałek świata. W tym roku dostąpił zaszczytu bycia starostą powiatowych dożynek. Zapytany o to, czy ma czas na chwile wytchnienia, odpowiada wesoło: - Mama z tatą pilnowali komina, a ja mogłem pojechać w góry. Przy okazji kupowałem nowe sztuki do chowu.