Rodzinne gospodarstwo Kowalewskich - 41 ha, 40 opasów, 30-50 świń [ZDJĘCIA]
Małgorzata i Marek Kowalewscy z Żabiczyna (Wielkopolska) mogą śmiało powiedzieć, że wystarczy im wyjść na podwórko, by widzieć wokół siebie swoje miejsce pracy i życia - w pełni wyposażone ponad 40-hektarowe gospodarstwo z inwentarzem. Są też spokojni o to, kto przejmie po nich schedę.
Rodzina Kowalewskich gospodaruje od czterech pokoleń. Rolnictwem, a przy okazji i rybołówstwem, zajmował się pradziadek Jan, dziadek Franciszek oraz ojciec Edward. Pradziadek i dziadek wędrowali jakby szklakiem jezior – szli za rybą, kupując w okolicach kolejne ziemie i budynki. Pradziadek miał dziesięcioro dzieci i trzeba było tę gromadkę wyżywić. Oprócz więc pracy na roli zajął się łowieniem ryb. A jego syn, dziadek Marka - Franciszek zapisał się w historii uczestnicząc czynnie w Powstaniu Wielkopolskim. Kiedy Jan i Franciszek przywędrowali tu z okolic Studzieńca (gm. Rogoźno) przywieźli ze sobą rozebrany na czynniki pierwsze wiatrak. Postawili go w Żabiczynie i tu służył dalej do mielenia mąki. W czasie wojny z jego usług korzystali także Niemcy. Dziadek Franciszek znany był z tego, że wsiadał na rower, by pojechać komuś pomóc, załatwić coś w urzędzie. Jak trzeba było, to potrafił też „wychodzić” ważne dla Polaków sprawy u okupanta, wykorzystywał kontakty nawiązane dzięki usługom, które świadczył w swoim wiatraku.
Kiedy ojciec Marka przejmował po swoim rodzicielu gospodarstwo, było tego ze 13 hektarów i – jak mówi pan Marek – trzymał tata wszystkiego po trochu, żeby bieda nie zaskoczyła. Ojciec powiększył z czasem gospodarstwo do 24 ha. - Dziś jest trochę tak samo, tyle tylko, że skala inna – mówi rolnik. - Gospodarzymy teraz na 41 hektarach, w oborze stoi 40 opasów, dwie krowy mleczne, w chlewni produkuje się 30-50 sztuk trzody chlewnej. Pomagamy też bratu obrobić kilkanaście hektarów - wylicza. Tuczniki pochodzą zarówno od własnych prosiąt, jak i kupowanych. Corocznie uzyskują 2-3 cielęta z własnego chowu, resztę kupują.- Cielęta, koty i inne stwory najczęściej wypijają uzyskane mleko, więc trudno czasami się załapać – żartuje Małgorzata.
Stojąc na ich podwórku dostrzegam i indyki, i stado gołębi, w tym kilka pocztowych, ale pan Marek nie znajduje czasu na to, żeby puszczać je na loty. Na własne potrzeby uzyskują też miód i inne produkty z 6. pszczelich uli. Hodują gęsi i wszelki inny drób. We własnym stawie pływają ryby, przypominając zajęcie przodków.
Obiecała sobie, że nigdy nie wyjdzie za rolnika. Niedotrzymała słowa. Dlaczego? O tym na str. 2.