Bezpieczeństwo i rozwój mimo zawirowań cenowych [VIDEO]
Państwo Szmania prowadzą gospodarstwo rolne o profilu roślinno-zwierzęcym. Utrzymują około 130 loch w cyklu zamkniętym i uprawiają 85 hektarów ziemi. Dużą wagę przywiązują do bezpieczeństwa i higieny pracy.
- Dbamy o swoje gospodarstwo. Ważny jest dla nas komfort pracy i to, żeby nikomu nie stała się krzywda - mówi Łukasz Szmania, rolnik z miejscowości Kowalewo (woj. wielkopolskie).
- Najważniejszy jest porządek na podwórku i to, żeby każda maszyna stała na swoim miejscu. Gospodarz powinien wiedzieć o każdej porze dnia, gdzie jest konkretne urządzenie, nawet jeśli byłby poza domem
- dodaje Szmania, który prowadzi obecnie gospodarstwo wspólnie ze swoją żoną Natalią i rodzicami: Mariolą i Julianem. Na 85 hektarach ziemi uprawiają: 10 ha rzepaku, 10 ha kukurydzy i zboża na cele paszowe. Od lat w gospodarstwie Państwa Szmania utrzymywana jest trzoda chlewna w cyklu zamkniętym.
- Nie jest to jednak całkowicie zamknięty cykl, gdyż musimy sprzedawać część warchlaków, bo brakuje nam miejsca w chlewni na te zwierzęta. Chcemy w najbliższej przyszłości wybudować tuczarnię na około 400 tuczników i zamknąć w pełni cykl. Zmniejszymy tym samym ryzyko związane z ASF-em i zawirowaniami na rynku, które w ostatnim czasie są coraz większe - tłumaczy Łukasz Szmania.
Zwraca on uwagę na to, że poza wyżej wymienionymi problemami, dużą przeszkodą dla hodowców trzody jest coraz większa biurokracja.
- Co chwila dochodzą kolejne wymogi także ze strony weterynaryjnej - mówi rolnik. - Chyba nikt nie jest w stanie sobie odpowiedzieć na pytanie, czym są spowodowane nagłe spadki i wzrosty cen.
W ciągu tygodnia różnica może sięgać ponad złotówki. Według Juliana Szmanii, sprawniej powinno działać ministerstwo rolnictwa.
- Wydaje mi się, że rządzący nie docierają do nas. Powinni wiedzieć o tym, co dzieje się na wsi, zanim zaczną się problemy, a nie wtedy, kiedy jest już za późno
- zwraca uwagę doświadczony rolnik, który może pochwalić się odznaką honorową "Zasłużony dla Rolnictwa" nadaną mu przez ministra Jana Krzysztofa Ardanowskiego.
Julian i Łukasz Szmania obecnie utrzymują 135 loch. Są to zwierzęta ras: Polska Biała Zwisłoucha i Wielka Biała Polska, które kryte są nasieniem Duroc Pietrain.
- Jest to standardowa polska krzyżówka. Mamy cykl trzytygodniowy - co trzy tygodnie prosi się 16 loch. Średnio w miocie jest 13 prosiąt, a lochy proszą się średnio 2,4 razy w roku. Jeśli chodzi o przyrosty, jakie uzyskujemy, to wszystko jest obecnie w normach, więc jesteśmy z tego zadowoleni, a rolnicy, którzy od nas skupują, na pewno nie przekraczają 90-dniowego cyklu tuczu - tłumaczy Łukasz Szmania.
Zwierzęta w gospodarstwie utrzymywane są w nowoczesnych budynkach, które powstały lub były modernizowane w ostatnich latach. - W 2016 roku wybudowana została porodówka. Staraliśmy się o dofinansowanie, które ostatecznie udało nam się uzyskać w zeszłym roku - po trzech latach walki z agencją. Po tym jak powstała porodówka, skupiliśmy się na modernizacji reszty chlewni. System ściółkowy zamieniliśmy na ruszta, aby spełnić wymogi bioasekuracji - wspomina Łukasz Szmania. Rolnik bardzo dużą wagę przywiązuje do bezpieczeństwa zwierząt. Jak sam mówi, w chlewni ma być dostarczana zwierzętom tylko woda i pasza.
- Wykorzystywanie słomy jako ściółki to największe ryzyko, że ASF może trafić z pola do budynku. Zwracamy również uwagę na to, żeby nie było niepotrzebnych wejść do chlewni. Na każdym kroku staramy się minimalizować jakiekolwiek ryzyko
- tłumaczy hodowca, który zwraca uwagę, że między innymi ze względu na to już przygotowuje się do "kolejnej machiny biurokracji", z jaką będzie musiał się zmierzyć przy budowie nowej tuczarni.
- Jak uda nam się zrealizować tą inwestycję, w pełni zamkniemy cykl i nie będziemy sprzedawać prosiaków, to zmniejszymy ryzyko przedostania się do naszej chlewni ASF-u i unikniemy ryzyka związanego z zawirowaniami cenowymi
- mówi Szmania podkreślając to, że dzisiaj zawirowania cenowe mogą mu uniemożliwić sprzedaż warchlaka, a każdy dzień zwłoki jest potem dużym problemem. - Nie możemy sobie pozwolić na to, aby świnie odsadzić albo sprzedać w 22-23 dniu. Muszą zejść w 21 dniu i koniec. Mamy cykl trzytygodniowy, musimy mieć miejsce. To dla nas pewna pułapka przy takich wahaniach cen - opowiada Łukasz Szmania, który wspólnie z ojcem należy do grupy producentów rolnych. Zawiązała się ona już 12 lat temu. Dzięki temu przy sprzedaży członkowie grupy mają większe możliwości negocjacyjne przy ustalaniu ceny z zakładem mięsnym, do którego świnie są sprzedawane.
- Jesteśmy bardzo zgrani z rolnikami w grupie. Robimy sobie biesiadne spotkania, a przy okazji biesiady, wiadomo, jeden drugiego wysłucha, potem wprowadzi u siebie w gospodarstwie nowe rozwiązania i przez to się dobrze rozwijamy - opowiada Julian Szmania. - Jeden rolnik drugiego uczy. Doradzamy sobie i konsultujemy między sobą wprowadzane technologie. Chodzi o to, żebyśmy nie zostali z tym wszystkim sami - dodaje jego syn Łukasz.
Między innymi właśnie dzięki dobrej współpracy w grupie producentów, chlewnie Państwa Szmania są bardzo nowocześnie wyposażone. Cały system zadawania pasz jest zautomatyzowany. Paszę z silosów pobiera śrutownik, który jest także skomputeryzowany.
- Na naszym gospodarstwie produkujemy około 50 ton paszy miesięcznie, z czego my ręcznie roznosimy może tonę. Jest to tylko pasza dla malutkich prosiaczków i na sektor kwarantanny loch
- mówi Łukasz Szmania, który zaznacza, że rocznie trzoda potrzebuje około 600 ton paszy. Niestety to co rolnicy wyprodukują na swoich areałach, nie wystarcza na wykarmienie zwierząt. Braki jeszcze bardziej są spotęgowane przez susze w ostatnich latach.
- Musimy dokupować zboże od okolicznych rolników. Nasze pola należą są zróżnicowane pod względem klas bonitacyjnych. Są to użytki od IV do VI klasy. Występuje typowa polska mozaikowatość, dlatego mamy zróżnicowane zasiewy: rzepak, kukurydzę i zboża
- tłumaczy młodszy z Państwa Szmania, który zwraca uwagę na to, że susza dała o sobie znać w ich przypadku najbardziej dwa lata temu.
- W tym roku majowe opady pozwalają mieć nadzieję na wysokie plony. W tej chwili nie mamy suszy, ale przez cały marzec i kwiecień nie było kropli deszczu, więc tego na słabszych użytkach już też się nie nadrobi. Miejmy nadzieję, że to, co uda się zebrać z lepszych gleb, nam to zrekompensuje - mówi młody rolnik.
Imponująco w gospodarstwie wygląda park maszyn. Obecnie w garażu można znaleźć cztery ciągniki: najmocniejszy Fendt 720 Vario o mocy 200 KM, Massey Ferguson 7614 o mocy 140 KM, John Deere 6430 - także 140 KM oraz najmniejszy 95-konny Massey Ferguson 5609, który jest także wyposażony w ładowacz czołowy. Ponadto w parku znajduje się także miejsce dla ładowarki teleskopowej oraz kombajnu zbożowego marki Claas.
- Jeśli chodzi o ciągniki to nigdy nie wiązaliśmy się z jedną marką. Obecnie jednak najbardziej cenimy Fendta. Pozostałe marki z których korzystamy również nie są złe, ale MF jest mało zwrotny, a John Deere trochę za dużo pali - mówi Łukasz Szmania.
Najbardziej doceniany przez niego Fendt pracuje w gospodarstwie najkrócej.
- Głównym motorem napędowym w jego zakupie był tata - przyznaje z uśmiechem pan Łukasz. - Ja za swoich młodych lat zaczynałem od Ursusa C-325, potem przyszła "czterdziestka", "sześcidziesiątka", dwa Zetory, "Renówka" i w końcu na dobre zagościły u nas zachodnie ciągniki - wspomina Julian Szmania, który dodaje: - Dzisiaj najchętniej wchodzę do Fendta. To jest ciągnik dla emeryta
- mówi uśmiechnięty, podkreślając to, jak potężne zmiany zaszły w maszynach rolniczych przez lata i jak bardzo rozwinęła się technologia. Poza wyżej wymienionymi maszynami w parku są również wszystkie inne konieczne do uprawienia ziemi urządzenia.
- Wynajmujemy tylko usługowy siew kukurydzy i kombajn do jej zbioru. Resztę robimy we własnym zakresie - mówi Łukasz Szmania. Zwraca on uwagę na to, że na razie nie myśli z ojcem o uprawie bezorkowej. - Dopóki będziemy mieli czas, będziemy orać nasze pola. Nie wiadomo jednak, co będzie w przyszłości, jakie będą okna pogodowe - przyznaje.
Rolnicy cały czas starają się być na bieżąco z najnowszymi trendami. W grudniu ubiegłego roku na dachu ich chlewni pojawiły się panele fotowoltaiczne.
- Zdecydowaliśmy się na taki ruch ze względu na duże opłaty za prąd. Co dwa miesiące za samo gospodarstwo prąd kosztował nas 8 tys. zł. W tej chwili po podwyżkach cen byłaby to pewnie jeszcze większa kwota, dlatego fotowoltaika ma nam pozwolić ograniczyć koszty - tłumaczy Szmania.
Według obliczeń instalacja ma się zwrócić w ciągu 7 lat.
- Widać już efekty jej pracy. Niestety trzeba jednak powiedzieć, że 30% energii, która idzie w sieć, zabiera energetyka - to dość dużo
- mówi Łukasz Szmania tłumacząc, że do sieci nie trafia jednak wszystko, co jest przez panele wyprodukowane, gdyż część tej energii pochłaniają już same chlewnie. Na razie rolnicy są jednak z decyzji o zamontowaniu fotowoltaiki zadowoleni - duże znaczenie ma dla nich również to, że tego typu energia ma mniejszy wpływ na środowisko. Rolnicy cały czas chcą być na bieżąco. Nowe technologie nie są im obce i jak sami mówią, w przyszłości na pewno będą iść z duchem czasu.