Jonasz Pospieszny - podkuwacz koni z ambicjami
Objechał pół Europy, żeby nauczyć się jak podkuwać konie. Ciągle marzy o studiach weterynaryjnych i własnej klinice. Pasjonat z wielkimi ambicjami i przyszłością.
Jonasz Pospieszny z Cielczy (woj. wielkopolskie) od lat interesuje się końmi. Jak sam mówi pasję przejął po dziadku, który prowadził hodowlę zwierząt futerkowych, ale przede wszystkim był kowalem. Ojciec Jonasza kilkanaście lat temu wyjechał do Kazachstanu. Prowadzi tam własną fermę. Hoduje bydło mięsne, krowy mleczne, konie i owce. Pasja do zwierząt jest w tym przypadku rodzinna. Jonasz mieszka z młodszym bratem, Gracjanem.
- Gracjan od dziecka interesował się ptakami, w sumie miał ich około 2 tysięcy. Razem jeździliśmy na wystawy ptaków ozdobnych, gdzie brat niejednokrotnie otrzymywał nagrody. Ja natomiast interesowałem się zwierzętami kopytnymi. Pamiętam, że gdy miałem 8 lat, tata kupił nam na gwiazdkę konie. W tym wieku zacząłem też kursy jazdy konnej i uczestniczyłem nawet w kilku zawodach. Zdobyłem odznaki jeździeckie. Konie interesowały mnie odkąd pamiętam - przyznaje Jonasz.
Gdy ambitny nastolatek uczęszczał do gimnazjum, zaczął interesować się kowalstwem.
- To wtedy zaiskrzyło. Kiedy kowal przyjeżdżał podkuwać moje konie, zauważyłem że to jest to co chcę w życiu robić. Chodząc do technikum pojechałem na Mazury zrobić kurs z podkuwania. Chciałem zobaczyć czy rzeczywiście będę się do tego nadawał. Pracowałem tam "na dzikich koniach" i poznałem starą szkołę kowalską. Zdobyłem dużo manualnych sprawności i obyłem się w kontakcie ze zwierzętami. Kurs był bardzo kosztowny, ale nie miałem wątpliwości, że było warto - mówi.
Po pierwszym kursie przyszedł czas na kolejne. Jonasz udał się do Ośrodka Jeździeckiego w Toporzysku, gdzie nauczył się podkuwać konie metodą na gorąco, a potem zdecydował się na kolejne kroki
- Chciałem uczyć się dalej. Oglądałem w internecie, jak robią to kowale za granicą, widziałem, że trochę różni się to od tego co ja potrafię, wyjechałem więc na szkolenia zagraniczne. Odwiedziłem Holandię, Włochy, Danię i Niemcy. Ponadto podkuwałem konie na hipodromach w Kazachstanie, odwiedzając tatę. Wystartowałem także w międzynarodowych zawodach w których zdobyłem 4 miejsce - opowiada kowal.
Oprócz umiejętności, dzięki podróżom zyskał również wiele ważnych kontaktów. Mimo dużego doświadczenia, jakie Jonasz nabrał w niedługim czasie, zdaje sobie sprawę z tego, że ciągle wiele może jeszcze się nauczyć
- Zainwestowałem w odpowiednie wyposażenie i posiadam wielu własnych klientów, którzy są zadowoleni z moich usług, to jednak nie wszystko. Nadal się uczę i planuję iść na studia weterynaryjne, a w przyszłości otworzyć własną klinikę dla koni. Wiem, że muszę się rozwijać i bardzo lubię to, co robię - mówi Pospieszny.
Jak mówi Jonasz, podkuwacze koni to w Polsce bardzo wąskie grono.
- Jest wielu ludzi, którzy się tym zajmują, a tak naprawdę nie mają pojęcia co robią i mogą tylko wyrządzić zwierzęciu krzywdę. Konie należy podkuwać co 8 tygodni, a sportowe nawet co 6 tygodni. Są dwie metody podkuwania - na zimno i na gorąco. Jestem takiego zdania, że i jeden i drugi sposób jest dobry, ale metoda na gorąco jest łatwiejsza. Prościej jest wtedy dopasować podkowę do kopyta. Dobrzy podkuwacze mówią, że aby w pełni nauczyć się tego fachu trzeba mieć, co najmniej 10-letnie doświadczenie. Wszystko przede mną. - tłumaczy Pospieszny.
Młody podkuwacz koni, co ciekawe w przeszłości odnosił również sukcesy w sportach walki. Zajął między innymi 3 miejsce na Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży w taekwondo olimpijskim. Ważniejsze były jednak konie, którym poświęcił wszystko.
- Wielkie wyzwania przede mną, ale cieszę się na nie, bo wiem, że mogę tylko zyskać. W przyszłości chciałbym mieć własną hodowlę. Stawiam sobie jednak kolejne cele, które mam nadzieję stopniowo realizować. Być może zajmę się dodatkowo hipoterapią i agroturystyką – kończy Jonasz Pospieszny.
ZOBACZ TAKŻE: Stadnina koni z kucykiem, który ogląda telewizję [ZDJĘCIA]
- Tagi:
- podkuwacz koni
- kowal