Bydło opasowe i lochy. Dlaczego zrezygnowali z tuczników?
Cztery pokolenia pod jednym dachem, czyli jak rozwijało się gospodarstwo Karasiewiczów.
Gospodarstwo Karasiewiczów leży na końcu asfaltowej drogi prowadzącej z Popowa Kościelnego. Tablica oznaczająca granicę tej wsi wskazuje początek Popowa Kolonii. Obie miejscowości tworzą jedno sołectwo, do którego należy także zamieszkałe przez kilkadziesiąt osób Wymysłowo. Mieszkańcy Popowa chlubią się, że ich miejscowość jest drugą co do wielkości w gminie. Okazuje się też, że tutaj ulokowała się spora część firm handlowych, usługowych i kilka sklepów.
Kiedy tereny te opuścili Niemcy, gospodarstwo trafiło w ręce Edmunda i Cecylii, dziadków obecnego gospodarza. Dziadkom udało się uzyskać 34 hektary ziemi, na której uprawiali ziemniaki, buraki, a w oborze i chlewniach stało bydło mleczne i tuczniki. Na własne potrzeby mieli stado kur niosek i inne ptactwo domowe. Ot, wszystkiego po trochu, aby bieda nie zaskoczyła. Te 34 hektary w 1986 roku przejął następnie syn Tadeusz i jego żona Bogusława. A po nich ich syn Tomasz i jego żona Lidia.
Cztery pokolenia pod jednym dachem. Dlaczego zrezygnowali z tuczników?
- Mówią, że jeśli ktoś chce zobaczyć, jak pod jednym dachem mieszkają i żyją cztery pokolenia, to niech jadą do Karasiewiczów – mówi Tomasz. - Cztery pokolenia, bo mieszka z nami 93.letnia babcia Cecylia, rodzice, my i dwoje naszych dzieci, z których może wyłonić się następca – dodaje rolnik.
Tomasz Karasiewicz do ojcowskich dokupił jeszcze w 1999 roku 14 hektarów gruntów ornych z likwidowanego PGR-u i z takim dobytkiem przyszło się rozejrzeć za żoną.
- Lidię poznałem nad jeziorem. Trzy samochody zdarłem, zanim się pobraliśmy. W tym jeden, który mi ukradli – śmieje się Tomasz.
Lidia pochodzi z Grzybowic w sąsiedniej gminie i z gospodarstwem rolnym nie miała do tej pory do czynienia. Zapytana o to, czy wyobrażała sobie, że zostanie żoną rolnika i panią na gospodarstwie, odpowiada wesoło: - Musieliśmy długo ze sobą spacerować, zanim się do tej myśli przyzwyczaiłam. Lidia ukończyła liceum ogólnokształcące, rozpoczęła nawet studia, ale życie napisało inne scenariusze.
Tomasz był najstarszy z trojga dzieci Bogusławy i Tadeusza, i niepisanej tradycji stało się zadość – najstarszy z dzieci został następcą. Jest absolwentem Technikum Mechanizacji Rolnictwa na poznańskim Golęcinie, ukończył także studia na ówczesnej Akademii Rolniczo-Technicznej w Poznaniu. – Mogę powiedzieć, że mam wykształcenie akademickie, bo moja uczelnia stała się uniwersytetem później – żartuje. – Nasz syn już będzie rolnik uniwersytecki.
Lidia i Tomasz Karasiewiczowie są rodzicami Katarzyny, która uczy się w liceum ogólnokształcącym w Poznaniu o profilu psychologiczno-językowym i Huberta, który zdobywa szlify przyszłego inżyniera środowiska i jego zamiłowaniem są odnawialne źródła energii.
- Syn, póki co, dorasta, że może być rolnikiem, choć teraz bliższe mu jest przekonanie, iż można być właścicielem ziemi i niekoniecznie prowadzić gospodarstwo – mówią moi rozmówcy.
Bydło opasowe i lochy
W ich gospodarstwie odbywał się chów trzody chlewnej, ale kiedy relacje cenowe stały się niekorzystne, zrezygnowali z tuczników. Postawili na bydło opasowe – jałówki i lochy, od których przychówek przeznaczają na sprzedaż. W oborze zajęte są 40 stanowiska. Cielęta do chowu kupują i sztuki u nich dochodzą do wagi nawet 700 kg.
- W chlewni mamy teraz 25 loch, ale nie wiemy, czy ten stan będziemy mogli utrzymać przy obecnych cenach zbóż. Aż serce boli, kiedy do śrutownika wsypuję pszenżyto przy takiej cenie rynkowej – mówi gospodarz.
Rzepak zajmuje15 ha, tyleż samo pszenica ozima. Pszenżytem obsiali 8 hektarów, a kukurydzą na kiszonkę - 4 ha. Jęczmień ozimy zajmuje 2,5 ha, a kawałek obsiali lucerną, która spełnia ważną rolę w tzw. zazielenieniu.
- To, co rośnie w polu, całkowicie zabezpiecza nasze potrzeby paszowe. Dokupujemy śrutę sojową, rzepakową i premiksy – wyjaśnia Tomasz Karasiewicz. – Póki co, nie widzimy możliwości dokupienia ziemi, bo cena hektara u nas dochodzi do 80 tysięcy, a z zasobów KOWR-u, przy stosowania kryterium punktowego, też są małe szanse.
Karasiewiczowie mają jednak pewien komfort wynikający z tego, że ich hektary otaczają zagrodę i cały areał jest praktycznie w jednym kawałku.
- Nie ma co ukrywać, że trudno nam i wielu innym rolnikom zaplanować inwestycje. Spowodowała to też pandemia koronawirusa i niespodziewane wahania cenowe na środki produkcji. Wkrótce może się okazać, że cena np. saletry osiągnie taki poziom, że kosztów ich zakupu nie zrekompensują ceny zbóż ani żywca – dodają. – Inwestowanie wiąże się często z kredytami, a ich stopy oprocentowania są dla nas wielką niewiadomą. A przed nami zakup albo nowszego ciągnika, albo dużej przyczepy. Może zdarzyć się tak, że koszty kredytów zjedzą potencjalne przychody z gospodarstwa.
Mimo wszystko muszą planować nowe inwestycje w sprzęt i budynki. – Konieczna wydaje się budowa nowej metalowej wiaty w miejsce drewnianej stodoły, bo ta została poważnie naruszona przez ostatnie wichury – mówi Lidia Karasiewicz. – A prowizorki nie są opłacalne.
- Mamy sprawdzonego w boju „Bizona”, który wystarcza na zbiór zbóż i tylko wynajmujemy sieczkarnię do kukurydzy. Zwózkę masy, jej układanie i zgniatanie wykonujemy we własnym zakresie – dopowiada Tomasz.
- Nigdy nie zostałam zaproszona do tego, aby zasiąść za kierownicą ciągnika. Chyba, że przy zwózce słomy. Kombajn i prace polowe już nie dla mnie – wesoło dodaje Lidia.
W gospodarstwie wykorzystują pięć ciągników, prasą zwijającą do słomy, przyczepy transportowe, uprawowe maszyny towarzyszące i paszowóz. – Ten park maszynowy zapewnia nam płynny harmonogram prac w gospodarstwie, ale musimy pamiętać, że zawsze coś się może wydarzyć niespodziewanego. Rolnik musi być po trochu wróżbitą. Jeśli wzrosły ceny stali, to automatycznie podrożały wyroby z niej, w tym części zamienne. Za niektóre środki do produkcji i części płacimy już 100 proc. więcej.
Nie tylko bydło opasowe i lochy
To, że mieszkają wspólnie z rodzicami i dziećmi, powoduje, iż mogą sobie pozwolić na krótkie wypady wypoczynkowe. Ze dwa, trzy razy w roku weekend spędzają m.in. nad polskim morzem. Rodzice i syn wyręczą w pracy i zadbają o dobytek. – Ostatnio daliśmy się namówić na wspólny wypad ze znajomymi na narty w polskie góry. Znajomi śmigali po stoku, a my jak nowicjusze ostrożnie, bo umiejętności jeszcze nie te, a z tyłu głowy brzmiało ostrzeżenie, że może się skończyć kilkoma tygodniami w gipsie, co jest niewyobrażalne w przypadku naszego gospodarstwa – śmieją się.
Lidia dodaje, że nie mieli okazji, a i szanse są niewielkie, na co najmniej tygodniowy wypad wypoczynkowy. – O wakacjach w Grecji lub Turcji możemy najwyżej posłuchać. A jak już wyskoczymy gdzieś w Polskę, to nie narzekamy na nic. Nawet na niesprzyjającą pogodę.
Karasiewiczowie żyją nie tylko sprawami gospodarstwa. Tomasz od trzech kadencji jest członkiem rady sołeckiej, pełni obecnie funkcję radnego gminy, jest też aktywnym członkiem OSP, służąc jednostce jako skarbnik. Strażacy ochotnicy w różny sposób zdobywają środki na wyposażenie, w tym także na osobiste każdego członka czynnego w akcjach ratowniczych. Ostatnio pomogli społeczności lokalnej przy placu zabaw dla dzieci. Organizują rodzinne spotkania wigilijne druhów i współmałżonków.
- Tagi:
- Lidia
- i
- Tomasz
- Karasiewiczowie