9 ha sadów i produkcja soków
Słynąca z sadów sandomierska ziemia dostarcza na lokalny rynek ogromne ilości naszych polskich, tradycyjnych owoców. Niegdyś cieszyły się one ogromny powodzeniem. Dziś już nie ma tylu amatorów mekintosza, renety, lobo, kortlanda czy innych odmian. Z tego powodu sadownicy przerzucają się na soki, które świetnie się sprzedają i są chętnie pite, również przez dzieci.
Wojciech Siwek (47 l.) prowadzi gospodarstwo we wsi Święcica (gm. Obrazów, pow. sandomierski). 9-hektarowy areał odziedziczył w dużej mierze po dziadkach, a w zasadzie po rodzicach, bo od pokoleń były tu obecne rolnicze tradycje. Ojciec Zdzisław miał głównie sady i wokół tego koncentruje się działalność pana Wojciecha.
- 6 ha to sady jabłoniowe, gdzie mamy cztery odmiany jabłek: jonagold, rubin, jonaprince oraz idaredm - do niedawna cieszący się największym powodzeniem wśród konsumentów. Niestety te czasy już dawno minęły… Czy bezpowrotnie? – zastanawia się pan Wojciech. - W tym roku to żadna odmiana się nie sprzedaje. Ludzie nie jedzą jabłek, bardzo mało ich kupują. Nie wiem, czy po koronawirusie im się smaki pozmieniały, ale tak źle jeszcze nigdy nie było. Wcześniej nasze jabłka szły na wschód, do Rosji, teraz w ogóle. Względny zbyt jest jeszcze do krajów na południe od Polski, ale na lokalny rynek idą bardzo małe ilości.
Jabłka owocują
Żeby jakoś zagospodarować swoje zbiory, sadownicy z okolic Sandomierza przerabiają jabłka na soki.
- Mamy soki w różnych smakach. Są typowo jabłkowe oraz z domieszką warzyw i owoców: marchwi, buraka, maliny, mięty. Część warzyw mamy swoich, część kupujemy od rolników z sąsiedztwa – mówi nasz rolnik.
Największym powodzeniem konsumentów cieszą się soki tylko z jabłek, w dużej mierze wynika to z ceny, bo są najtańsze – ok. 15-20 zł za 5 litrów. Te z domieszką są o 7-8 zł za worek droższe.
- Ludzie chętnie piją nasze soki, bo są naturalnie słodkie. To są soki łagodne, przyjemne do picia, również dla dzieci – mówi pan Wojciech, który swój asortyment dowozi bezpłatnie do klienta w całym regionie.
To są głównie odbiorcy detaliczni, mieszkańcy miast i wsi oddalonych nawet o 100 km od sadów, gdzie pracy przy owocach jest przez cały rok.
- Zima to cięcia drzewek, ścinanie patyków, ich grabienie. To bardzo ciężka praca - nie ma wątpliwości pan Wojciech, któremu w gospodarstwie pomagają żona i syn. - Cięcia zimowe trwają aż do wiosny. W tym roku mamy bardzo dużo tej pracy, a koszty najęcia pracowników są bardzo wysokie – sięgają nawet 200 zł za osiem godzin.
Najwięcej pracy jest oczywiście podczas zbiorów jabłek, co przypada od połowy września do listopada. W międzyczasie są opryski (przeciwgrzybicze, od mącznika, robaka), zabiegi pielęgnacyjne.
Wiśnia do skupu
Na 3 ha pan Wojciech uprawia wiśnie. Szczyt sezonu przypada tu od końca lipca do połowy sierpnia. Z jednego hektara wiśni można uzyskać nawet 20 ton owoców w dobrym sezonie (przeciętnie ok. 12-15 ton). Ale dobry sezon zależy od pogody. Wiśnie oddawane są niemal w całości do skupu.
- Przymrozki szkodzą zarówno wiśni, jak i jabłoni. Dla jabłek bardzo niebezpieczne są grady. Wtedy zbiory są zdecydowanie mniejsze. W dobrym roku z jednego hektara jesteśmy w stanie otrzymać nawet 30-40 ton jabłek, część sprzedajemy w detalu jako jabłka konsumpcyjne, a część (ok. 15 proc.) jako jabłka przemysłowe (w zakładach przerabiają je na koncentrat jabłkowy), reszta idzie na soki. Nasze jabłka, w zależności od odmiany, jesteśmy wstanie przechować nawet do maja. Idared jest najlepszy pod tym względem. O tej porze roku jest jak świeżo zerwany z drzewa – dodaje pan Wojciech.
Jego zdaniem, nie jest to najlepszy czas dla sadowników, ze względu na bardzo mały popyt na jabłka.
- Jabłka na soki idą po 50-60 groszy za kilogram – to jest jakieś nieporozumienie. Żeby to się opłacało, trzeba się przy tym nachodzić i zdobywać klienta na wszelkie możliwe sposoby. Przez Facebooka mamy klientów w całym regionie, gdzie dowozimy świeże warzywa i owoce na zamówienie, pod sam dom, do drzwi czasami. Łatwo nie jest. Ten, co nie pracuje na roli, myśli, że rolnik ma dopłaty i żyje, jak pan, a to wcale nieprawda. Ile to wymaga ciężkiej pracy, żeby coś się urodziło a potem, żeby to sprzedać. Bardzo mało ludzi to docenia, rządzący też nie doceniają rolnika. Obawiam się, że w tym roku nawet 70 proc. zbiorów może zostać w sadzie albo pójdzie na przemysł. Bo sadownikom nie będzie się opłacało nawet tego zbierać. W detalu jabłko będzie bardzo drogie. Robocizna bardzo poszła w górę, podobnie jak ceny paliwa, oprysków, nawozów, o konserwacji sprzętu i naprawach nie wspomnę. Nadchodzą trudne czasy…