Jak i za ile promujemy polską żywność?
Na promocję polskiej żywności rocznie wydawane są miliony złotych. Jakie są efekty tych działań?
Bułka wypieczona w polskiej piekarni z polskiego zboża, obłożona pomidorem z pobliskiego pola i wędliną z krajowego zakładu mięsnego, który do przerobu kupił polską świnię, A do tego sok powstały oczywiście z polskich jabłek. Producenci żywności, w tym rolnicy oraz przetwórcy, życzyliby sobie, by właśnie tak wyglądały śniadania w każdym polskim domu. Czy jako konsumenci zwracamy jednak uwagę na to, gdzie powstała żywność, którą tak bardzo chętnie kupujemy? Z ręką na sercu musimy sobie odpowiedzieć, że często - nie. Dlaczego? Czy państwo podejmuje działania, by to zmienić? Jakie środki na ten cel wydaje ministerstwo rolnictwa? Oto, co udało nam się dowiedzieć na temat promocji polskiej żywności.
Ponad 6 mln zł w 2018 roku wydało Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi na działania informacyjne i promocję polskiej żywności w kraju i zagranicą. Podobna kwota na ten cel zostanie rozdysponowana i w tym roku. Jakie to są przedsięwzięcia? Jak podał resort, w tegorocznym budżecie zaplanowano kwotę 2 868 000 zł na realizację: Targów Polagra 2019, Programu „Poznaj Dobrą Żywność”, aktualną edycję publikacji „Rolnictwo i Gospodarka Żywnościowa” czy wydanie katalogu „Poznaj Dobrą Żywność”. W tej grupie zadań znalazło się także sfinansowanie: systemu oznaczeń geograficznych, nazw pochodzenia, gwarantowanych tradycyjnych specjalności oraz listy produktów tradycyjnych.
Odrębny dział w budżecie stanowi pozycja „działania informacyjne i promocyjne dotyczące rolnictwa i gospodarki żywnościowej”, który w tym roku pochłonie ponad 3 mln zł.
Wyznacznikiem dla resortu rolnictwa jest „Strategia promocji żywności” - dokument, który, jak informuje ministerstwo, opiera się na idei spójnej, dynamicznej i ukierunkowanej polityki promocji produktów żywnościowych, dostosowanej do potrzeb sektora rolno - spożywczego. A główne cele to kształtowanie pozytywnego wizerunku polskiej żywności, zwiększanie rozpoznawalności polskich marek i wzrost eksportu wyprodukowanej w naszym kraju żywności.
Czytaj także: Czy polskie ziemniaki są w marketach? Co na to sieci handlowe?
W praktyce resort rolnictwa organizuje m.in. stoiska informacyjno-promocyjne pod hasłem „Polska smakuje” („Poland tastes good”), na krajowych i zagranicznych targach, w tym wystawach rolniczych. Tam - często przez znanych kucharzy - serwowane są dania sporządzone z polskich produktów. Odbywają się prelekcje, pokazy, występy zespołów folklorystycznych, po to, by na stoisko przyciągnąć zwykłego Kowalskiego. Poza tym resort rolnictwa prowadzi kampanie informacyjno - edukacyjne, dotyczące polskiej żywności wysokiej jakości. W tym przypadku skupia się na uświadomieniu ludziom tego, czym są systemy jakości żywności, które zapewniają bezpieczeństwo żywności, jej identyfikowalność czy powtarzalność cech jakościowych.
Dla mięsa wieprzowego stworzony został na przykład system PQS (Pork Quality System), który ma dać konsumentowi pewność, że schabowy, który kupuje, powstał z trzody o odpowiednim potencjale genetycznym, jej żywienie było zbilansowane, nie poddawano jej czynnikom stresogennych, ubój nastąpił w odpowiednim czasie, a mięso nie jest otłuszczone i smaczne. Podobne systemy powstały dla mięsa wołowego, drobiowego, produktów ekologicznych oraz tradycyjnych. Dodatkową promocją ostatnich z wymienionych mają być także unijne systemy ochrony produktów regionalnych i tradycyjnych, tj. oznaczone znakami - Chroniona Nazwa Pochodzenia, Chronione Oznaczenie Geograficzne i Gwarantowana Tradycyjna Specjalność. Kupując żywność z takim logiem, możemy być pewni, że jest to typowy regionalny przysmak.
O ile znaki jakości nie zawsze są przez konsumentów dostrzegalne, o tyle dobitnie przemawiające powinno być logo opatrzone narodowymi barwami „Produkt polski”. Od stycznia 2017 roku obowiązują nowe przepisy określające to, co może być opatrzone takim logo.
- Jest to dodatkowy, dobrowolny element oznakowania produktu, w tym przypadku doprecyzowujący jego pochodzenie, który ma na celu ułatwić zainteresowanym konsumentom wyszukiwanie „produktów polskich” spośród bardzo bogatej oferty żywności oferowanej w sprzedaży detalicznej. Logo „Produkt polski” może być również wykorzystywane np. na wywieszkach w miejscu sprzedaży danego produktu, dla którego w dokumentach potwierdzona jest możliwość zastosowania tego oznaczenia. Na stronie MRiRW w zakładce „Jakość żywności” zostało zamieszczone logo „Produkt polski” z możliwością jego pobrania i wykorzystania przez zainteresowanych producentów - tłumaczy Dariusz Mamiński z Biura Prasowego MRiRW.
Biorąc pod uwagę fakt, że o około 10 mld ton więcej żywności eksportujemy niż importujemy, można założyć, że w naszych sklepach dominują produkty wytworzone z rodzimych surowców. Czy tak jednak jest? Odpowiedź na to pytanie byłoby łatwiejsze, gdyby rzeczywiście oznaczenie „Produkt polski” pojawiało się krajowym towarze. A wydaje się, że jest z tym problem. Na naszym profilu FB zadaliśmy kilka pytań związanych z oznaczeniem „Produkt polski”. Ilu z nas go zna? Ilu z nas go widuje na produktach w sklepach, do których codziennie chodzi robić zakupy? Temat zupełnie przeszedłem echem. Czy to oznacza, że wcale nam nie zależy na zaopatrywaniu się w żywność polskiego pochodzenia?
Badania dowodzą, że kupując, zwracamy coraz większą uwagę na miejsce pochodzenia danego produktu. Nadal jednak dużo nam brakuje do Niemców czy Francuzów, którzy w większości - w pierwszej kolejności będą sięgać po rodzimą żywność. Sprawę mają jednak ułatwioną. W tych państwach dominują sieci handlowe z kapitałem krajowym, a w marketach usytuowane są stoiska z krajową żywnością opatrzone ogromnymi flagami własnego kraju.
Dyrektor Departamentu Promocji i Jakości Żywności w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi Michał Rzytki w jednym z wywiadów podkreślił, że w dziedzinie promocji polskiej żywności oraz wykreowania wśród Polaków postaw etnocentryzmu konsumenckiego jest jeszcze wiele do zrobienia. Mówił, że potrzebna jest zmiana struktury: kupujemy produkty krajowe zamiast produktów zagranicznych. Niestety nie udało nam się z nim porozmawiać osobiście i dowiedzieć od niego, czy działania, które podejmuje w tej chwili ministerstwo rolnictwa są na tyle skuteczne, że doprowadzą do tej zmiany?
Czytaj także: Produkcja i sprzedaż serów z gospodarstwa - czy to się opłaca?
Działania resortu w tej kwestii ma wspomóc organizacja zrzeszająca rolników AgroUnia, która w październiku podpisała umowę z Krajowym Ośrodkiem Wsparcia Rolnictwa na 89 000 zł brutto. Za tę kwotę w okresie od 10 października do końca listopada miała promować znaki „Produkt Polski” i „Polska smakuje” na swoich profilu na Facebooku oraz na kanale na YouTube. Jak podał KOWR, to AgroUnia sama zwróciła się z pomysłem o stworzeniu kampanii. Ośrodkowi zarzucono, że nie zorganizował w tym celu przetargu. Ten się broni, że wykonawca usługi, a więc AgroUnia, został wybrany na podstawie art. 4 pkt 8 ustawy Prawo Zamówień Publicznych, który mówi, że do zamówień, których wartość nie przekracza wyrażonej w złotych równowartości kwoty 30 000 euro, nie ma takiego obowiązku.
Czy działania w sieci AgroUnii trwające krócej niż 2 miesiące, a kosztujące nas podatników - 89 000 zł będą skuteczne i wpłyną na postawy konsumentów? Dla wielu jest to wątpliwe. Zwłaszcza tych, którzy bardzo negatywnie przyjęli „ocieplenie” kontaktów między liderem grupy najbardziej niepokornych rolników, a ministrem rolnictwa Janem Krzysztofem Ardanowskim. Wobec Kołodziejczaka nie brakuje ostrych oskarżeń, że dał się zmanipulować władzy. Padają nawet zdania, że się sprzedał. Lider AgroUnii broni się.
- Prowadzona przeze mnie działalność od samego początku ma charakter pro publico bono i tak pozostanie. Skuteczność AgroUnii wynika, oprócz mojego dużego zaangażowania, z pracy wielu osób. Niektórzy z nich wykonują ja w ramach swojej pracy stanowiącej źródło utrzymania ich rodzin. Będę dbał i zabiegał o to, by żeby AgroUnia posiadała wystarczające środki finansowe do dalszej efektywnej działalności. To my często jesteśmy obiektem podziwu ale też zazdrości ze strony tych, którzy nie potrafią dotrzymać nam tempa, ani tak skutecznie zarządzać funduszami - stwierdza Michał Kołodziejczak.