Produkują 350 tys. brojlerów rocznie
KARINA i JANUSZ SZYMASIOWIE gospodarują na 64 hektarach, a w trzech kurnikach w jednym cyklu utrzymują ok. 50 tys. brojlerów rzeźnych. Co 9 tygodni pojawia się nowa partia piskląt.
Choć domostwo Szymasiów mieści się w Rościnnie w gminie Skoki, to kurnik z największą liczbą drobiu usytuowany jest w Łosińcu oddalonym o kilkanaście kilometrów. Tam przebywa 22 tysiące kurcząt. Kolejny kurnik znajduje się w Zbietce, w sąsiedniej gminie Mieścisko. Jego obsada to ok. 16 tys. brojlerów. Kurnik w Rościnnie, do którego mają kilkadziesiąt metrów, może pomieścić 12 tysięcy ptaków.
- Ojciec kupił to gospodarstwo w 1972 roku, kiedy rolnicy mieli możliwość oddawania gospodarstw za rentę. Było tego ok. 8 ha i – jak to było wtedy przyjęte – znajdowało się wszystkiego po trochę. Rodzice to nawet gęsi tuczyli na potrzeby eksportu ich stłuszczonych wątróbek – wyjaśnia pan Janusz.
Jego mama, Elżbieta pochodzi z Rościnna, tata Andrzej - ze Skoków. Teraz, kiedy pan Janusz ze swoją żoną Kariną gospodarzą na ojcowiźnie, rodzice zamieszkali z młodszym ich synem w Skokach.
Janusz Szymaś przejął gospodarstwo po swoich rodzicach w 1997 roku powiększone już do ok. 22 hektarów. Już wtedy funkcjonował tu kurnik, z którego pozyskiwano jajka konsumpcyjne. Oprócz tego hodowano świnie i krowy. Zdarzyło się jednak tak, że w jakiś Wielki Piątek wiatr zerwał dach z kurnika. Ojciec z synem uradzili wtedy, że skończą z kurami i kurczakami, a przestawią się na hodowlę trzody. Zaplanowali już remont, przebudowę budynków, ale okazało się, że zabrakło pieniędzy na udzielenie kredytu dla Młodego Rolnika i pomysł spalił na panewce.
– Tata poradził, żeby zostać przy drobiu, bo to już umiemy robić – mówi pan Janusz.
– Zrobiliśmy remont dachu, kupiliśmy niezbędny sprzęt i produkujemy brojlery do teraz.
Pan Janusz ukończył zasadniczą szkołę rolniczą w Gołańczy i wzbogacony o lata doświadczenia zawodowego w gospodarstwie rodziców był gotowy na wyzwania. – Jestem najstarszy z grona rodzeństwa i jakoś zawsze wiedziałem, że tu zostanę na gospodarstwie. Innego wyboru nie brałem pod uwagę – mówi 48.letni dziś rolnik.
W 2004 roku Szymasiowie kupili fermę w Zbietce, w której mogą pomieścić 16 tysięcy kurcząt. Tak się złożyło, że jest to wieś rodzinna rodziców żony pana Janusza. W 2010 roku rolnicy kupili całe gospodarstwo w Łosińcu. Gdyby policzyć wszystkie kurczaki z trzech kurników, to przy siedmiu wsadach w roku Szymasiowie odstawiają do ubojni drobiu w Jezuickiej Strudze koło Inowrocławia ok. 350 tysięcy sztuk brojlerów o wadze lok. 2,6 kg każdy. Firma w Strudze jest odbiorcą brojlerów już ponad 10 lat.
BUDOWANIE I TROSKI
Pisklęta do chowu dostarcza we własnym zakresie wylęgarnia w Podstolicach w gminie Margonin w pow. chodzieskim, będącą wyspecjalizowanym zakładem Spółdzielni Adorol w Adolfowie. Opiekę weterynaryjną sprawuje lekarz specjalizujący się w drobiu.
– Mamy od lat stabilny system zaopatrzenia w pasze, dostarczania piskląt i odbioru brojlerów. Nie musimy szukać, eksperymentować, nie jesteśmy narażeni na ryzyko – mówi rolnik.
– Gdyby taka stabilizacja funkcjonowała we wszystkich sprawach związanych z rolnictwem, byłoby wszystkim łatwiej – dodaje.
Wspomina przy okazji, że przeżywali też trudne chwile. Gdy kupili kurnik w Zbietce, nastąpiło zachwianie cen na drób rzeźny, co groziło stratami finansowymi, na szczęście w końcu udało się wyjść na swoje. Zdarzyło się również, że dzień przed planowanym odbiorem brojlerów nastąpiła awaria sieci energetycznej i spora część stada się podusiła, ponieważ nie funkcjonowała wentylacja. Kolejne chwile niepewności producenci przeżywali, kiedy wybuchła pandemia koronawirusa i pod znakiem zapytania stanęła kwestia dystrybucji zarówno pasz, jak i odchowanych brojlerów.
- Dziś też musimy się liczyć czasami z niespodziewanymi sytuacjami np. podwyżką cen nawozów, które są niezbędne do zasilania upraw. Jeszcze niedawno saletra kosztowała 1200 zł za tonę, teraz to już wydatek ponad 5 tysięcy złotych i jeszcze nie ma gwarancji, że się ją kupi – wylicza rolnik.
– Jeśli cos produkujemy w gospodarstwie, to z myślą nie tylko o zwrocie kosztów, ale także o zysku, który gwarantowałby dalszy rozwój gospodarstwa i inwestycje. W hodowli takiej jak nasza liczy się uzyskany przyrost wagi przy określonym zużyciu pasz.
Gospodarstwo Szymasiów liczy sobie teraz 64 hektary, uprawiają na nich rzepak (25 ha), pszenżyto (30 ha), a na pozostałych - kukurydzę. Całość plonów sprzedają, a za uzyskane pieniądze kupują pasze dla swoich tysięcy piskląt, a później brojlerów. Ich grunty są położone w Rościnnie, Łosińcu i Roszkowie, a więc na terenie tej samej gminy. Do najodleglejszego skrawka gruntów mają ok. 10 kilometrów. Zbioru zbóż dokonują własnym kombajnem zbożowym, zbiór kukurydzy zlecają na zewnątrz. W gospodarstwie są wszystkie niezbędne maszyny. Kurniki są ogrzewane ciepłem uzyskanym ze spalania słomy.
- Dalibyśmy radę obrobić i kolejne hektary, ale przy cenach dochodzących u nas do 100 tysięcy złotych za hektar trzeba plany odłożyć być może na zawsze – wyjaśnia pan Janusz.
– Gleby tu słabe, wśród naszych 64.hektarów może znalazłyby się ze dwa w III lub IV klasie. Reszta to V i VI klasa.
Tu, w okolicy rolnicy odnotowali znaczne straty spowodowane suszą atmosferyczną. Wynosiły nawet do 60 proc.
ICH ŻYCIE NIE BEZ PRZYPADKU
Janusz Szymaś poznał swoją przyszłą żonę na dyskotece w Popowie Kościelnym w 1994 roku. A po dwóch latach „chodzenia ze sobą” pobrali się. Młoda para od razu zamieszkała w Rościnnie.
– Sama pochodzę z rolniczej rodziny, ale zawsze marzyła się mi praca biurowa i po poznaniu Janusza nie myślałam jeszcze o ponownym wejściu do gospodarstwa – mówi z uśmiechem pani Karina.
– No i spełniły się moje marzenia. Gospodarstwo jest przecież przedsiębiorstwem ze swoimi obowiązkami w zakresie dokumentacji oraz rachunkowości. I ja to wszystko próbuję ogarnąć.
Pani Karina jest absolwentką policealnej szkoły rachunkowości w Wągrowcu i okazało się, że jej przygotowanie zawodowe bardzo się przydaje w gospodarstwie. Trzeba pilnować sprawozdawczości, rozliczania dopłat, pilnować faktur, płatności. Dochodzą obowiązki wynikające z kontaktów z ARiMR-em, itp.
- Miłym zaskoczeniem dla mnie było to, że moi teściowie bardzo serdecznie mnie przywitali w gospodarstwie. To samo spotkało mnie ze strony rodzeństwa męża – mówi z zadowoleniem pani Karina. – Tak dobrze się nam układało, że…siostra męża wyszła za mąż za mojego brata – dodaje wesoło. – Muszę panu powiedzieć, że najpiękniejszym dniem w naszym życiu był dzień ślubu. On wyznaczył nasze dalsze losy i gdybym miała ponownie wybierać swój los, to byłaby to ta sama droga.
Państwo Szymasiowie są rodzicami czworga dzieci. Najstarsza córka Sandra wyszła już za mąż, jest mamą dwójki dzieci i wraz z mężem prowadzą własne gospodarstwo dwa domy dalej. Syn Bartosz też ma swoje 13 hektarów w Rościnnie. Jest – jak mawiają – „żonaty i dzieciaty”. Trzecia w kolejności Aleksandra studiuje farmację w Poznaniu, a 14-letnia Alicja jest uczennicą 8 klasy szkoły podstawowej i jeszcze nie ma sprecyzowanych planów na przyszłość.
- Chcę tylko dodać, że jesteśmy już dziadkami dla trojga wnucząt – mówi z dumą pani Karina.
Zapytani o to, czy znajdują czas na dłuższy wypoczynek, dodają zgodnie, że starają się każdego roku wyskoczyć nie tylko na weekendowe wypady nad polskie morze. – W tym roku wyskoczyliśmy do Albanii, a potem do Barcelony zobaczyć stadion FC Barcelony i Roberta Lewandowskiego na nim. To była niezapomniana wizyta na stadionie, który robi olbrzymie wrażenie – opowiada pan Janusz. – Szkoda, że „Lewy” nie mógł zagrać jeszcze w meczu, który oglądaliśmy, ale kibice zgromadzeni na nim skandowali nazwisko „Lewandowski” tak, że mieliśmy ciarki na skórze.
Małżonkowie pokazali mi zdjęcia z Barcelony, gdzie przebywali nie tylko oni, ale także więcej osób z rodziny. Na tle korony stadionu widać grupę osób trzymającą dumnie flagę i napis „Rościnno”.
- Mąż obiecywał mi też, że kiedyś zabierze mnie na Wyspy Kanaryjskie, więc czekam na spełnienie obietnicy – śmieje się małżonka.
Kiedy decydują się na wyjazd wypoczynkowy, muszą zgrać pracę w gospodarstwie z synem Bartoszem, który w tym czasie przejmuje dowodzenie. W fermie w Zbietce zatrudniają pracownika, który też musi dostosować się do nowej sytuacji. Taki profil produkcji wymaga dyscypliny i wręcz precyzji.
Poza zajmowaniem się pokaźnym stadem drobiu pani Karina lubi pracę w ogródku. Jadąc przez Rościnno, da się zauważyć zadbane otoczenie domu i porządek na podwórku. To w ogóle cecha domostw w tej miejscowości.
Pan Janusz lubi sobie powędkować, choć coraz mniej czasu ma na to. Kibicuje oczywiście Lechowi Poznań i nierzadko gości na trybunach przy ul. Bułgarskiej. Bywa, że z Rościnna na mecze „Kolejorza” wybiera się spora grupa fanów.
W tym roku Janusz Szymaś, wspólnie z Hanną Szafran, rolniczką z Lechlinka, pełnili zaszczytną rolę starostów gminnych dożynek, które odbyły się pod koniec sierpnia w Lechlinie.
Zobacz także:
2000 ha i innowacyjne rozwiązania [VIDEO]