Mogli zapłacić więcej, ale wykorzystali przewagę nad rolnikiem
Rozmowa z posłem i sadownikiem Mirosławem Maliszewskim – Przewodniczącym Sejmowej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi, a także prezesem Związku Sadowników RP
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ceny dalekie od oczekiwań
Rozmawiamy w Sejmie. Zakończyła się właśnie konferencja na temat hodowli i przetwórstwa produktów zwierzęcych. Dużą uwagę poświęcono rynkom zbytu na te produkty. Pan – poza przewodniczeniem komisji rolnictwa - jest także prezesem Związku Sadowników RP. Stąd moje pierwsze pytanie: jaka jest sytuacja na rynku owoców?
Na rynku owoców sytuacja jest dzisiaj zdeterminowana głównie przez to, co się wydarzyło na wiosnę, czyli przymrozki, które w wielu gospodarstwach w Polsce ograniczyły produkcję, a w niektórych praktycznie ją zlikwidowały. I ona jest zdecydowanie w Polsce mniejsza niż wynosi średnia wieloletnia. Przez co także produkcja w Unii Europejskiej, szczególnie jabłek i gruszek, jest zdecydowanie mniejsza niż średnia wieloletnia. Ceny, jak na taki nieurodzaj, nie są atrakcyjne, dalekie od oczekiwań producentów. I w wielu gospodarstwach są problemy, bo nie ma czego sprzedać. Branża jest w sytuacji kryzysowej.

Jaką rolę w takich sytuacjach mogą pełnić związki producentów? Opowiadał pan kiedyś, jak po wprowadzeniu przez Rosję embarga na jabłka z Polski w 2014 roku zaczęliście je sprzedawać – dzięki działaniom związku i ówczesnego ministra - okrężną drogą przez Białoruś. Czy działania związków producentów to rzeczywiście najlepsza droga dla pozyskania nowych rynków zbytu?
Handel wymaga dużych partii towaru. Jeżeli ktoś nie dysponuje dużą partią towaru, czy to produktu świeżego – jak w przypadku jabłek - który trafia bezpośrednio do konsumpcji, czy przetworzonego – np. w formie soku, to nie zaistnieje na rynku. Takich dużych partii towaru nie jest w stanie przygotować jedno gospodarstwo. Dotyczy to każdego rodzaju produktu. Stąd zrzeszanie się powoduje, że dysponujemy większą partią towaru. Taką, która pozwala spełnić oczekiwania odbiorcy. Ale też taką, która pozwala negocjować na rynku.
Tu chodzi bardziej o związki producentów czy o grupy producenckie?
Ja mówię w tym momencie o związkach gospodarczych, czyli o grupach producenckich czy firmach handlowych, które współpracują z producentami, czy też spółdzielniach. Mówię o rozwiązaniach gospodarczych. Natomiast po to, żeby artykułować problemy środowiska, problemy branży, żeby mówić, co trzeba zmienić, aby ona się mogła rozwijać, funkcjonować, potrzebne są organizacje, które zrzeszają określone podmioty.
Ci, którzy działają wspólnie, odnoszą sukces
Ilu producentów zrzesza Związek Sadowników RP?
Związek Sadowników na początku zrzeszał około 4 -5 tysięcy członków, teraz nieco mniej, z różnych powodów. Między innymi takich, że ten indywidualizm jednak dominuje w produkcji, również w Polsce i niektórzy z różnych powodów nie chcą działać w sposób zorganizowany. Ale praktyka minionych lat pokazuje, że tylko ci, którzy działają wspólnie, mogą osiągnąć sukces. Czy to na niwie przepisów, czy to na niwie działań gospodarczych.
Główne projekty, które realizujecie jako związek, dotyczą jabłek. Dlaczego jabłek, a nie czereśni, śliwek czy gruszek?
Najwięcej się mówi o jabłkach, dlatego że ich produkujemy najwięcej. Polska ma potencjał produkcyjny, ma nawet 3-4 miliony ton jabłek. Więc to jest produkt strategiczny, który w większości gospodarstw tak naprawdę decyduje o ich dochodowości. Każdy inny gatunek to jest produkcja kilkadziesiąt razy mniejsza. Ale też rozwiązania, które są skierowane do producentów jabłek, są rozwiązaniami, które również trafiają do producentów innych owoców. Jak w sprawie zatrudnienia pracowników, jak w sprawie polityki celnej, jak w sprawie środków ochrony roślin i kosztów produkcji.
Odbiorca mógłby zapłacić więcej, ale wykorzystuje przewagę
Jeśli chodzi o sadowników, nie ma problemu nadprodukcji i braku zbytu, który się pojawił na przykład w przypadku warzyw, ziemniaków czy owoców miękkich?
W przypadku owoców miękkich również nie było problemu nadprodukcji. Bo ja mówię o nadprodukcji wyłącznie wtedy, kiedy coś się marnuje, coś jest zniszczone i nikt nie chce tego kupić. Nigdy w historii polskiego sadownictwa, albo prawie nigdy, nie było to takiej sytuacji, aby nie było chętnego na zakup owoców. Były tylko problemy z uzyskaniem atrakcyjnej ceny. Ale rzadko się zdarzało tak, że owoce gniły, leżały pod drzewami z przyczyn takich, że nie było na nie zapotrzebowanych. Takich przypadków mieliśmy bardzo mało albo wcale.
Ale pojawiają się informacje, że nie ma gdzie sprzedać jabłek przemysłowych.
Nie ma takiego problemu. Jeżeli takie informacje się pojawiają, to są oczywiście nieprawdziwe. Moce przerobowe jabłek przeznaczonych na sok w zakładach przetwórczych w Polsce są co najmniej dwukrotnie wyższe niż możliwości produkcyjne naszych sadowników. A rynek jest w stanie wchłonąć każdą ilość soku jabłkowego. Nawet w tych latach rekordowej produkcji cały sok jabłkowy wyprodukowany w Polsce znalazł nabywców na rynkach zewnętrznych.
Czy lekarstwem na problemy ze zbytem jest kontraktacja?
W relacjach biznesowych powinny być umowy. Nie może być zakup polegający na tym, że ten, który jest silniejszy na rynku stawia swoje warunki. I albo je zaakceptujemy, albo szukajmy sobie szczęścia gdzie indziej. Wszystko powinno być regulowane umowami na partnerskich zasadach. Niestety, odbiorcy naszych produktów, mówię o owocach, uważają, że tego produkujemy tak dużo, że nigdy im towaru nie zabraknie. I oni nie muszą kontraktować, nie muszą wiązać się umowami. A sadownicy też niestety - uderzę trochę w swoje środowisko - uważają, że nie warto się wiązać umowami kontraktacyjnymi, bo może przyjdzie taki sezon, gdzie będzie można za to owoce uzyskać więcej, niż wynika to z mowy kontraktacyjnej. Co się zdarza raz na 10 lat. Niestety. Więc wiążmy się umowami kontraktacyjnymi. Tu wszyscy mają jakieś nadzwyczajne oczekiwania wobec rządu, wobec ministra, wobec premiera. To jest relacja między dostawcą a odbiorcą tego produktu. Aby mieć dla producentów stabilną sprzedaż i gwarancję sprzedaży, a dla odbiorców ich produktu, zakładów przetwórczych, dostęp do surowca, który spełnił ich oczekiwania i który może się spełniać na rynku.
Rolnicy mówią nam: no tak, mam umowę kontraktacyjną, ale jeśli nie obniżę zawartej w niej ceny, bo cena rynkowa jest znacznie niższa, to na drugi rok nie będę miał już odbiorcy.
Nie znam też takiego przypadku, że ktoś ma podpisaną umowę kontraktacyjną na jakiś gatunek produkcji sadowniczej, prawdziwą umowę kontraktacyjną i ktoś się wymiguje, żeby od niego tego nie kupić. Są pewne negocjacje dotyczące ceny, bo odbiorcy uważają, że cena w umowie jest zbyt wysoka i są próby negocjacji. Ale nie znam takiego przypadku, aby ten, który miał odebrać ten produkt mówił nagle: nie odbieram tego, bo nie jestem zainteresowany tym produktem.
W tym roku odbierze, ale na drugi to już niekoniecznie.
Nie ma lepszej metody na rozwiązanie problemów i ustabilizowania produkcji oraz dochodów niż zawieranie umów kontraktacyjnych.
Czy jest jakaś możliwość prawnego wzmocnienia pozycji rolnika przy podpisywaniu umów kontraktacyjnych?
Stosowanie zasady, która już dzisiaj powinna być egzekwowana, która wynika z przepisów dotyczących uczciwej konkurencji na rynku. Niewykorzystywania przewagi przez odbiorców do tego, żeby narzucić rażąco niskie ceny. Niestety to bardzo często ma miejsce. Podam przykład tegorocznego skupu jabłek, gdzie nasze analizy rynkowe, czyli związku sadowników, mówią, że można zapłacić dużo więcej za jabłka skierowane na produkcję soków niż się płaci dzisiaj sadownikom. Wynika to naszym zdaniem z niedozwolonych praktyk, które są na rynku. I katalog takich praktyk jest określony. Tylko to nie my mamy pozwać kogoś do sądu czy złożyć doniesienie do prokuratury. Są od tego odpowiednie organy, czyli Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który musi stwierdzić czy dochodzi do naruszenia, do łamania prawa przez tych, którzy są na rynku silniejsi. Naszym zdaniem dochodzi do takiego zjawiska.





























