Od lat stawiają na strączkowe
Rolnicy i naukowcy odpowiadają na pytanie: Czy warto uprawiać groch, łubin i bobiki?
W jaki sposób przekonać rolników do tego, by postawili na rośliny strączkowe? Jak zapewnić zbyt na ten surowiec?
Krzysztof Harasiński z Gębic (woj. wielkopolskie) posiada gospodarstwo o wielkości 22 hektarów. Na 5 ha wysiewa łubin wąskolistny. Uprawą roślin strączkowych zajmuje się już od ponad 10 lat. Początkowo na jego polach rósł bobik. - Przeszedłem jednak na łubin, bo nie miałem technicznej możliwości zbioru bobiku - wyjaśnia. Stwierdzia, że obecnie coraz więcej mówi się o uprawie roślin strączkowych, ale w przeszłości ciężko było pozyskać specjalistyczną wiedzę na przykład na temat agrotechniki czy doboru odpowiednich odmian.
- Głównie korzystałem z opracowań naukowych prof. Wojciecha Święcickiego - mówi Krzysztof Harasiński.
Dlaczego zdecydował się na uprawę bobiku i łubinu? - Wynika to z najważniejszych zalet tych roślin. Warto je stosować w celu zmianowania zbóż, zwiększania ilości azotu w glebie. Rośliny te mają długie korzenie, dlatego działają jak naturalne spulchniacze. A poza tym wykorzystuję je jako własne białko do skarmiania tuczników – wymienia Krzysztof Harasiński. O lepszej kondycji gleby dzięki strączkowym, zdaniem rolnika, świadczy chociażby plon zbóż wysianych po łubinie.
- W roku 2015 zebrałem po łubinie około 10 ton pszenicy z hektara, a sąsiedzi zbierali po 6 czy 7 ton. Dlatego jestem takim zwolennikiem tej rośliny - zaznacza rolnik z Wielkopolski.
Krzysztof Harasiński dodaje, iż gdyby mógł zwiększyć ogólny areał gospodarstwa, z pewnością wysiewałby jeszcze więcej strączkowych. Dzięki temu w jeszcze większym stopniu skarmiałby swoje zwierzęta własnym białkiem i zaoszczędziłby na kupowanej śrucie sojowej. - Prosięta i warchlaki skarmiam śrutą sojową poekstrakcyjną, a tuczniki, na tyle, na ile wystarcza, swoim białkiem. Oczywiście pokarm dla zwierząt trzeba zbilansować, dlatego żywieniowiec, z którym współpracuje, ustala mi odpowiednie dawki. Ześrutowany łubin mieszam ze zbożami, jeśli jest taka potrzeba, dodaje też kupowane białko - wyjaśnił rolnik.
Krzysztof Harasiński wiedzę wynikającą z wieloletniego doświadczenia porównał z informacjami przekazanymi przez naukowców podczas seminarium, które w marcu odbyło się w Zespole Szkół Rolniczych w Grabonogu (relacja WIDEO TUTAJ).
Profesorowie z Instytutu Genetyki Roślin Polskiej Akademii Nauk w Poznaniu oraz Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu przedstawili wyniki badań, które prowadzili w ostatnich latach w ramach programu "Zwiększenie wykorzystania krajowego białka paszowego dla produkcji wysokiej jakości produktów zwierzęcych w warunkach zrównoważonego rozwoju". Chodziło w nim przede wszystkim o to, by sprawdzić, jakie są szanse na zwiększenie areału upraw roślin białkowych w Polsce po to, by jak najbardziej uniezależnić się od dostawców śruty sojowej spoza kraju. Jak wyjaśniał prof. dr hab. Wojciech Święcicki z Instytutu Genetyki Roślin Polskiej Akademii Nauk w Poznaniu nasz kraj importuje obecnie 2,2 mln ton śruty sojowej.
Prognozy są takie, że produkcja zwierzęca w Polsce będzie wzrastać, a co idzie za tym, zwiększy się zapotrzebowanie na komponenty białkowe pasz. Dlatego trzeba poczynić wszelkie starania, by zamiast zwiększać dalszy import surowca głównie z USA czy Brazylii, polskim hodowcom zwierząt zaoferować rodzime białko. Naukowcy podali, że nasz kraj jest w stanie rocznie wyprodukować 650 tys. ton białka (z nasion strączkowych, śruty rzepakowej i suszonych wywarów zbożowych), co zaspokoiłoby potrzeby rynkowe w 50%.
Jednak, by to było to możliwe, trzeba poczynić jeszcze wiele działań zarówno w zakresie popularyzacji nowych trendów w agrotechnice roślin strączkowych, o czym na spotkaniu mówił prof. dr hab. Jerzy Szukała z UP w Poznaniu. Trzeba też przekonać hodowców drobiu i trzody chlewnej do rodzimego białka. Ale, jak podkreślał prof. dr hab. Andrzej Rutkowski z UP w Poznaniu, nie chodzi tutaj tylko o to, by rolnicy uprawiali rośliny strączkowe i je bezpośrednio podawali tucznikom. Zdaniem specjalisty do spraw żywienia korzystniejszym rozwiązaniem jest sprzedaż wyprodukowanych nasion łubinu czy grochu do przetwórni paszowej, która przygotuje rolnikowi w pełni wartościowy - wysokobiałkowy koncentrat.
Czytaj także: Zakaz importu GOM przesunięty KLIK
To będzie możliwe tylko wtedy, gdy we współpracę z polskimi plantatorami strączkowych wejdą firmy paszowe. A one, póki co, nie są zainteresowane małymi partiami dostaw. W tym sektorze z kolei powinien zadziałać rząd, którego zadaniem byłoby stworzenie odpowiednich regulacji prawnych, nakładających na wytwórnie paszowe obowiązek zakupu rodzimego białka.
Czytaj także:
Po stronie państwa, jak przekonywał kolejny prelegent dr inż. Wojciech Mikulski z UP Poznań i Instytutu Genetyki Roślin Polskiej Akademii Nauk, powinno leżeć także wsparcie rolników uprawiających rośliny białkowe. Może to odbywać się w takiej formie, jaka obecnie funkcjonuje, a więc w ramach unijnych dopłat dodatkowych. Ważne jednak, by rolnik przed wysiewem miał informację jaką dopłatę otrzyma. Obecny system naliczania dopłat, który polega na dzieleniu zaplanowanej kwoty przez ilość zasianych hektarów sprowadza na producentów ryzyko, co jak to miało miejsce w roku 2015 spowodowało obniżeniem dopłat o 70% w stosunku do roku 2014. Z uwagi na to, że znaczna część obsianej powierzchni roślinami strączkowymi jest przyorywana rozważany jest system dopłat do nasion sprzedanych na rynku.
Na samym końcu łańcucha czynników wpływających na sukces zwiększenia wykorzystania rodzimego białka roślinnego jest przekonanie konsumenta do tego, że mięso wyprodukowane z tucznika skarmianego polskim łubinem lub grochem jest smaczniejsze, niż importowaną śrutą sojową. Jak wykazały bowiem badania przeprowadzone przez prof. Rutkowskiego żywienie trzody paszami opartymi na białku krajowych roślin strączkowych poprawia opłacalność tuczu a uzyskane mięso ma lepsze właściwości smakowe.