Jaka jest przyszłość małych gospodarstw rolnych?
Czy państwo ma pomysł na małe gospodarstwa? W co powinni inwestować rolnicy, by godnie zarabiać?
Z prof. dr hab. Walentym Pocztą, dziekanem Wydziału Ekonomiczno - Społecznego Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu rozmawia Dorota Jańczak
Czy małe, tradycyjne gospodarstwa są w stanie się utrzymać?
Problem jest taki, że często chcą one produkować to samo, co produkują duże gospodarstwa, czyli np. rzepak bądź zboże. Rezygnują z produkcji zwierzęcej, która przecież polega na przetworzeniu surowca, jakim są produkty roślinne, w produkt zwierzęcy i w ten sposób uzyskuje się wartość dodaną. Jeśli rolnik zasieje zboże i ma hektarów kilkanaście czy nawet ponad 20, to trudno mu uzyskać dochód, który by po pierwsze: stanowił satysfakcjonujący, czyli parytetowy dochód dla rodziny rolnika, a po drugie: jeszcze wystarczałoby pieniędzy na inwestycje. Zatem gospodarstwo małe musi mieć inną strategię produkcji i rozwoju.
W gospodarstwach dużych tę wartość dodaną łatwiej uzyskać.
Wystarczy w nich, że są duże zasoby kapitału na pracującego, czyli mówiąc inaczej rolnik, który ma dużo ziemi, wystarczy, żeby miał odpowiednio dużo maszyn, urządzeń i zaangażowanych nakładów środków obrotowych, ale niekoniecznie w przeliczeniu na hektar, a w przeliczeniu na pracującego. I taka strategia, kiedy on jest dobrze wyposażony w kapitał i ma dużo ziemi, prowadzi do wysokiej wydajności pracy.
W jakich regionach naszego kraju i innych państwach dominują takie farmy?
Gdybyśmy spojrzeli globalnie, to takim typem rolnictwa jest np. rolnictwo Stanów Zjednoczonych. Tam gospodarujący ma bardzo dużo ziemi, produkcja z hektara nieraz wcale nie jest najwyższa, ale wydajność pracy na jednego pracującego bardzo wysoka. Gdybyśmy przeszli na grunt naszego kraju, to tak wyglądają trochę gospodarstwa np. w woj. zachodniopomorskim. Tam wartość dodana jest wysoka na pracującego, ale już wcale nie jest wysoka na hektar. W tym województwie jest najwyższa wydajność pracy w rolnictwie, ale jedna z najniższych wydajności ziemi. Jednak z punktu widzenia rolnika jest jednak satysfakcjonująca, bo nie musi z każdego hektara uzyskiwać bardzo dużo dochodu, bo przecież on maksymalizuje dochód w przeliczeniu na niego jako pracującego.
Są jednak obszary, gdzie zasoby ziemi są niewielkie.
W ujęciu globalnym tak jest w przypadku rolnictwa zachodnioeuropejskiego. W związku z tym, że nie ma dużych zasobów ziemi, trzeba tam przyjmować taką strategię, by jeden pracujący miał duże zasoby kapitału i to zarówno finansowego, jak i intelektualnego, żeby z ograniczonego zasobu ziemi uzyskać możliwie jak najwięcej.
W jaki sposób to zrobić?
Trzeba uzyskać wysoką wartość dodaną na jedną jednostkę produktu. Nie otrzymamy jej z produkcji zbóż, ale na przykład z produkcji owoców i warzyw lub chowu niektórych gatunków zwierząt - już tak. I to nie jest tak, że rolnik w Holandii musi mieć niższą wydajność pracy, niż rolnik amerykański, który ma kilkadziesiąt razy wyższe zasoby ziemi. Sama zależność: zasoby ziemi a rodzaj produkcji, mając na uwadze tylko zasoby ziemi, jest prosta i to samo dotyczy także zróżnicowania rolnictwa w Polsce.
Czego brakuje małym gospodarstwom w naszym kraju?
W małym gospodarstwie często brakuje kapitału finansowego i intelektualnego. Brakuje też współpracy, by lepiej wykorzystać ten kapitał, który łatwiej byłby możliwy do dyspozycji, jeśli kilku rolników zechciałoby ze sobą współpracować. W praktyce nie jest to jednak proste. Łatwiej mieć dobry rezultat ekonomiczny w gospodarstwie, które ma duże zasoby ziemi. Poza sytuacjami ekstremalnymi, czyli nieudolnością, przeinwestowaniem, przypadkami losowymi to dużemu gospodarstwu stosunkowo łatwo jest wykorzystać sumę dochodu wypełniającą zarówno funkcję konsumpcyjną, jak i produkcyjną, rozwojową. Natomiast w gospodarstwach małych, żeby uzyskać wysoką wydajność pracy i odpowiednią sumę dochodów, jest potrzeba dużo inicjatywy, zapobiegliwości i umiejętności.
Czytaj także: Gospodarstwo rodzinne. Jak optymalnie dobrać ciągnik? [ZDJĘCIA]
Zauważa pan różnice w funkcjonowaniu małych gospodarstwach na Zachodzie Europy, a u nas? Czy tam więcej ludzi ma pomysł na to, w jakim kierunku iść, żeby rozwijać się?
Nie musimy szukać Zachodu. Znów pytaniem jest, co jest małym gospodarstwem? Ważna jest suma dochodów, a ta suma dochodów (pomijając gospodarstwa, które mogą funkcjonować prawie bez ziemi, czyli szklarnie, kurniki, tuczarnie) jest iloczynem zasobu ziemi i wielkości produkcji z jednego hektara. I takim przykładem, gdzie, przy stosunkowo niedużym zasobie ziemi, całkiem dobrze można sobie radzić, w przekroju krajowym jest rolnictwo Południowo - Zachodniego Obszaru Funkcjonalnego woj. wielkopolskiego, a więc powiaty rawicki, gostyński, krotoszyński i gmina Krzemieniewo w powiecie leszczyńskim. Jeśli byłaby taka produkcja rolnicza w przeliczeniu na hektar, jak w tym regionie, to produkcja w Polsce byłaby o około 100 procent wyższa.
Ale tam gospodarstwa są większe niż średnia krajowa.
Tak, to prawda. Ale nie są większe kilkukrotnie, a o kilkanaście lub kilkadziesiąt procent. W niektórych sytuacjach, gdy gospodarstwo ma małe zasoby ziemi i nie ma wystarczającej ilości kapitału oraz nie ma rynku zbytu, to nie ma żadnej szansy na uzyskanie takiej wydajności pracy, która zapewniałaby środki na egzystencję rodziny i funkcjonowanie gospodarstw. Trzeba iść do innej pracy. Ale w części mniejszych gospodarstw są możliwości rozwoju. Musi być jednak pomysł i wystarczająca ilość kapitału. Ta granica od dołu ciągle się podnosi. Niedawno robiliśmy analizy dotyczące progu wielkości gospodarstwa, od którego następuje przyrost liczby gospodarstw. To pokazuje, ile rolnicy muszą mieć ziemi, żeby się rozwijać. W Polsce ten próg jest między 30 a 50 hektarów. To oznacza, że rolnicy uznają, iż od 30 ha pojawia się możliwość uzyskania parytetowych dochodów rodziny rolnika i pozostają pewne środki na rozwój gospodarstwa. Co nie oznacza, że część mniejszych gospodarstw sobie nie radzi, ale statystycznie - nie, bo ich ubywa. W większości krajów Europy Zachodniej przybywa gospodarstwach powyżej 100 hektarów. Liczba mniejszych gospodarstw maleje. To oznacza, że rolnicy, jeśli mają mniej ziemi, stwierdzają: „niestety, przy tej ilości ziemi nie mamy pomysłu na dalsze swoje funkcjonowanie”.
A więc dobrze to świadczy o polskim rolnictwie, że na mniejszych areałach dajemy radę?
Zawsze kwestia dochodów ma charakter relatywny. Jeśli zarobki w Niemczech przeciętnie wynoszą 4 tys. euro, a w Polsce 4 tys. zł, to w naszym kraju łatwiej uzyskać porównywalny poziom dochodów z 30 - hektarowego gospodarstwa. Aby w Niemczech uzyskać dochód porównywalny do średniego spoza rolnictwa, to w warunkach typowej, przeciętnej produkcji rolniczej trzeba mieć 100 hektarów.
Czy można wyżyć z gospodarstwa o powierzchni poniżej 30 hektarów w systemie rolnictwa tradycyjnego? Czy jest dla niego szansa rozwoju?
Jeśli rolnik będzie miał przeciętną produkcję rolniczą, wyżyć może, ale możliwości rozwojowych nie ma. W grupie tzw. gospodarstwach średnio-małych według badań FADN, które można uznać za grupę graniczną pomiędzy gospodarstwami rozwojowymi a schyłkowymi, a których jest w Polsce około 100 tysięcy, dochód rocznie na jednego pracującego wynosi 36 tys. zł, czyli 3 tys. zł miesięcznie. Przeżyć za to się da, ale czy zostają pieniądze na inwestycje i rozwój? W tej grupie średnia wielkość gospodarstwa wynosi 27 hektarów. Jeśli jest to gospodarstwo „ostatniego pokolenia” i nie będzie robiło się odnowień majątku, to jakoś będzie funkcjonować. Amortyzacja nie jest tutaj kosztem, który trzeba ponieść. A majątek jest „przejadany”. Ale długo w ten sposób funkcjonować nie można.
W pana ocenie dużo jest takich gospodarstw?
Niemało. Gospodarstwa te jakoś funkcjonują, natomiast cudów nie będzie. Nie zmienią się tak relacje, że ceny produktów rolnych pójdą 2 lub 3 razy w górę, by mogły one uzyskać satysfakcjonujący dochód. Jeśli natomiast rolnik ma mniej niż 30 hektarów, a będzie prowadził ponadstandardową produkcję, a więc na przykład produkcję owoców, warzyw niektóre rodzaje produkcji zwierzęcej, to może dobrze funkcjonować. Zwłaszcza jeśli, chociażby je wstępnie, przetworzy, do tego sam je sprzeda, a najlepiej stworzy w tym celu grupę z innymi producentami.
Przyszłością dla małych gospodarstw jest zatem handel na własną rękę oraz mikroprzetwórstwo?
Może być. Oczywiście nie dla wszystkich. Nie można się oszukiwać, że pół miliona małych gospodarstw będzie zajmowało się przetwórstwem, bo byśmy kłamali, ale kilkanaście lub kilkadziesiąt tysięcy - już tak.
Myśli pan, że coraz więcej gospodarstw będzie się tym zajmowało?
Myślę, że dużo, ale nie bardzo dużo. Potrzebny do tego kapitał społeczny w kraju jest niski, a u rolników nie lepszy. I ta chęć, żeby się razem w kilkunastu czy kilkudziesięciu dogadać i zajmować się handlem czy przetwórstwem jest niestety ograniczona.
Wśród programów wspomagających małe gospodarstwa jest „restrukturyzacja małych gospodarstw”, „rolniczy handel detaliczny” oraz „rolnictwo ekologiczne”. Czy te programy, pana zdaniem, są realizowane w odpowiedni sposób, rzeczywiście dają możliwości rozwoju? A może trzeba byłoby w nich coś zmienić, poprawić?
Wspomagają rolników posiadających małe gospodarstwa, pokazują im w jakim kierunku iść, ale nie ma oszałamiających sukcesów. Jest np. duży ilościowo rolniczy handel detaliczny produktów pochodzenia zwierzęcego, ale gdy się głębiej wniknie, okazuje się, że jest to w przewadze pszczelarstwo i sprzedaż miodu. To oczywiście dobrze, ale pszczelarstwo jednak nie jest jedną z głównych gałęzi produkcji rolnej. Możliwości rozwoju rolniczego handlu detalicznego i sprzedaży bezpośredniej są w wielu kierunkach produkcji rolniczej i rolnicy powinni je szerzej wykorzystywać.
A rolnictwo ekologiczne?
Jest rynek, więc jeśli będzie realizowane w pełni profesjonalnie, to tak. Ale często u nas rolnictwo ekologiczne jest przez niektórych rozumiane, jako takie „dziadowskie” czy „paterackie”. A więc jeśli nie stosuje się nawozów mineralnych, to uważa, że jest ekologiczne. Nie na tym rzecz polega. To jest też sztuka rolnicza. Trzeba umieć dobrze wyprodukować i dobrze sprzedać. A u nas często podstawowy cel rolnictwa ekologicznego to głównie renta polityczna w postaci dodatkowej płatności do produkcji. Jeśli byśmy wzięli pod uwagę całą powierzchnię rolnictwa ekologicznego, to w około 1/3 są użytkami zielonymi, na których nie ma prowadzonej ekologicznej produkcji zwierzęcej. W takiej sytuacji, na co komu „trawa ekologiczna”, przecież jej nie zjemy? Kolejna 1/3 powierzchni to produkcja pasz na gruntach ornych i też nie ma dalej ciągu produkcyjnego, by jej skutkiem była ekologiczna produkcja wołowiny, wieprzowiny, drobiu czy mleka. Kolejna 1/3 powierzchni to uprawy ekologiczne na gruntach ornych o charakterze rynkowym. Ale tam też jest duża ilość zboża, która niekoniecznie musi trafiać do konsumenta, bo często bardziej chodzi o dotację.
Chociaż rynek konsumencki rośnie. W ostatnim czasie UOKiK wydał raport, z którego jasno wynika, że rodzima produkcja żywności ekologicznej spada, a sprzedaż rośnie. To oznacza, że importujemy duże ilości...
Prawdopodobnie, aczkolwiek też nie do końca jestem pewny, co jest wliczane w statystyce i w takiej analizie do produktów rolnictwa ekologicznego, bo w odbiorze społecznym jest kompletny zamęt. Konsumenci często uważają, że to, co sprzedawane na ryneczku jest ekologiczne, a nie jest. Nie znają oznaczeń. Ale na przykład rynek produktów rolnictwa ekologicznego w Niemczech jest ponad 60-razy większy niż w Polsce.
Dlaczego tak jest?
Po pierwsze Niemcy są zamożniejsi, a po drugie, zarówno konsumenci, jak i producenci mają inne podejście, a, co najważniejsze, ma tam miejsce autentyczna produkcja ekologiczna. A w Polsce częstokroć chodzi o pozyskanie dotacji, a nie wytworzenie produktu na rynek. Trzeba sobie zdawać sprawę, że produkcja ekologiczna, jak każda inna, wtedy uzyskuje wartość, jeśli podlega wymianie, a więc trafia na rynek.
Czy w Polsce są stworzone warunki do handlu tą prawdziwą rodzimą żywnością ekologiczną?
Podaż też trzeba zorganizować. Potrzebna jest solidna współpraca między rolnikami, tak, by mieć drogę dystrybucji i dotarcia do konsumenta. Nie ma na przykład czegoś takiego w Poznaniu, jak sklep czy stoisko z produktami ekologicznymi, prowadzone przez grupę rolników zajmujących się produkcją ekologiczną z pełną certyfikacją. A może byłby to dobry pomysł? Myślę, że w Poznaniu znaleźliby się konsumenci, którzy kupowaliby takie produkty. Są sklepy z żywnością bio, ale to są profesjonalne sieci, gdzie uzyskana tam wartość dodana nie trafia do rolników. Nie mam nic przeciwko pośrednikom. Oni są potrzebni, bo gdyby ich nie było, produkt nie dotarłby do nas, konsumentów. Nie można też im zazdrościć marży. Jeśli chce się ją uzyskiwać, trzeba samemu zająć się dystrybucją.
W tym kierunku idą rolnicy prowadzący rolniczy handel detaliczny.
Tak powinni robić, jeśli są w stanie sprzedawać wytworzone i najlepiej przetworzone produkty rolne z własnych gospodarstw. W rolniczym handlu detalicznym powinni sprzedawać te produkty, które cechują się dużą wartością dodaną. To też nie kwitnie, ale jest to kierunek, gdzie część gospodarstw mniejszych skorzystać może i skorzystać powinna. Natomiast polityka, jaka by nie była, może stworzyć warunki lepsze - gorsze, ale za rolników tego nikt nie zrobi.
Dużo jest gospodarstw 2-5 hektarowych. Czy dobrze jest je nazywać „gospodarstwami rolnymi” pana zdaniem? Zaniżają statystyki powodując, że średnia krajowa spada do 10 ha.
Tak. Jest to zawsze kwestia definicyjna. Zgodnie z definicją Eurostatu uznaje się takie podmioty za gospodarstwa rolne. Natomiast trzeba pójść krok dalej i zastanowić się, czy to jest problem. Jeśli drobnych gospodarstw jest dużo, ale one użytkują niedużą część zasobów ziemi rolniczej, czyli na przykład będzie należało do nich kilka czy kilkanaście procent całości ziemi, a ich właściciele będą mieli inne podstawowe źródło dochodów i zadbają o te gospodarstwa, a więc na gruntach rolnych nie będą rosły chwasty, to kłopotu nie ma. Ale jeśli jest taka sytuacja, że tej ziemi w małych gospodarstwach nieefektywnych jest kilkadziesiąt procent czy prawie połowa, jak w Polsce, to jest to problem gospodarczy i społeczny. Za tym kryje się życie w niedostatku części osób, które są związane z tymi gospodarstwami, a ziemia jest porzucana, kiepsko wykorzystywana, bo brakuje środków i umiejętności, by prowadzić produkcję rolniczą. Są całe regiony w Polsce wykluczenia rolniczego. Sygnały są alarmistyczne!
Jakie to są tereny?
Głównie podgórskie i górskie m.in. w południowo - wschodniej części kraju. Następuje masowy proces porzucania ziemi lub skrajnej ekstensyfikacji produkcji. Zanika produkcja zwierzęca. Są całe obszary, gdzie nie prowadzi się produkcji rolniczej. Często ci ludzie nie żyją w złej sytuacji, bo gdzieś pracują, ale porzucają gospodarstwa, dostają lub nie dopłaty obszarowe. Zwykle jednak je uzyskują, bo nikt nie kontroluje, czy jest tam prowadzona produkcja lub chociażby ziemia jest utrzymana w dobrej kulturze rolnej.
Jaka może być przyszłość tych gospodarstw w ciągu najbliższych 20 lat?
Jest problem i pytanie jak to rozwiązać. Koledzy z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie mają jakieś swoje propozycje. Ich zdaniem tam władczo powinno wkroczyć państwo. Dlaczego od takiej ziemi, która de facto nie jest użytkowana rolniczo, jest płacony podatek rolny, a dlaczego nie powinien być inny - dużo wyższy?
Myśli pan, że państwo ma pomysł na takie gospodarstwa?
Myślę, że jest wiedza, natomiast czy jest wola, ale także i możliwość polityczna, to jest zupełnie inna historia.
Jaka jest struktura gospodarstw w Polsce?
W Polsce mamy trochę dualną strukturę, bo jest z jednej strony grupa dosyć dużych gospodarstw głównie związanych czy powstałych z dawnego sektora państwowego albo tych, które skorzystały z przekształceń sektora państwowego. To jest ponad 20% ziemi. Około 12,5 tysięcy gospodarstw jest powyżej 100 hektarów. Gospodarstw od 30 do 100 hektarów jest około 60 tysięcy. One mają może około 30 - 40% ziemi. I jest około 40% ziemi w strukturach nieefektywnych.
Politycy gloryfikują małe gospodarstwa rodzinne i mówią rolnikom: „to w was jest przyszłość”. Czy nie jest to jednak zamydlenie oczu? Ile z nich przetrwałoby, gdy nie wsparcie socjalne? Czy nie lepiej byłoby powiedzieć wprost temu rolnikowi, który ma 15 hektarów i, podobnie jak jego rodzice, chce prowadzić tradycyjne gospodarstwo oraz uzyskiwać satysfakcjonujące dochody, że niestety nie ma na to żadnych szans?
Jeśli ten rolnik w ciągu najbliższych lat powiększy gospodarstwo do np. 60 hektarów, to niech działa w nim. Ale będzie to bardzo trudne, jeśli prawie nie niemożliwe. Jeśli natomiast będzie nadal miał te 15 hektarów i 5 loch lub 5 krów to nie utrzyma się tylko z pracy w rolnictwie. Jeśli mam uczciwie powiedzieć, to w tradycyjnym gospodarstwie z małej produkcji z takiego małego lub średniego gospodarstwa w dotychczasowym rozumieniu nie bardzo da się funkcjonować.
W przyszłości procent gruntów we wspomnianych przez pana strukturach nieefektywnych będzie zwiększał się czy zmniejszał?
Będzie się zmniejszał, choć problem polega na tym, że procesy koncentracji gruntów zachodzą wolno, często wolniej niż w krajach, gdzie jest lepsza struktura agrarna. Dystans się zwiększa i to może być groźne, bo polskie rolnictwo trochę zaczyna stać pod ścianą. Wykorzystało proste rezerwy: duże zasoby pracy, niską opłatę tej pracy, środki z zewnątrz, z WPR, otwarcie rynku UE - natomiast to się wyczerpuje.
Teraz UE może powiedzieć: radźcie sobie sami. Co wtedy?
Ludzie chcą więcej zarabiać, rolnicy też liczą na wyższe dochody i słusznie, a bez większych zasobów ziemi w gospodarstwie to będzie częstokroć niemożliwe. Trzeba mieć więcej kapitału, by intensywniej produkować z hektara bądź więcej ziemi.
Liczba gospodarstw rolnych w Polsce spada?
Spada, ale wolnej w porównaniu do wielu krajów starej 15-tki Unii Europejskiej.
O ile mniej gospodarstw może być w Polsce za 20 lat?
Pytanie jest inne. Nie przejmowałbym się tym, że będzie kilkaset tysięcy drobnych gospodarstw, tylko czy one będą miały tak duży udział, jaki mają obecnie, w zasobach ziemi i czy ich właściciele będą mieli inne, pozarolnicze źródła dochodów.
Czy można mówić o silniejszej zmienności przeciętnego dochodu z pracy w gospodarstwach indywidualnych w porównaniu do innych sektorów gospodarki?
Jeśli porównamy rolników z pracownikami najemnymi, to tak. Ale jeśli by porównywać z innymi osobami prowadzącymi działalność gospodarczą, to niekoniecznie. W rolnictwie ma na to także wpływ ryzyko przyrodnicze. Poza tym w rolnictwie jest większe rozwarstwienie dochodów, niż w innych grupach zawodowych. Są duże różnice.
Na jednym ze swoich wystąpień minister Ardanowski wspomniał o tym, że zarobki w małych gospodarstwach rolnych można zwiększyć, stawiając na rasy zachowawcze zwierząt gospodarskich, np. w przypadku świń na rasę puławską. Czy zgadza się pan z tym?
Tak, jeśli byłby popyt na to, ale nie jest z tym prosto. U nas na uczelni zresztą też zostały wyhodowane tradycyjne rasy świń: rasa złotnicka biała i złotnicka pstra. Jednak zainteresowanie zwiększeniem tej hodowli wśród rolników i popyt konsumentów są ograniczone. Ale skoro Włochom udało się na cały świat wypromować szynkę parmeńską czy Hiszpanom jamón ibérico i sprzedają je za ogromne pieniądze, to jest to i możliwe z naszymi rasami.
Ale co trzeba byłoby zrobić?
Latami promować i wchodzić z tymi produktami na rynek. Być może początkowo trzeba byłoby liczyć się z tym, że do interesu trzeba by było dokładać i pracować nad rynkiem zbytu. Potrzeba pracy i cierpliwości producentów oraz wsparcia polityki rolnej.
Ciężko jest w jednym zdaniu określić przyszłość małych gospodarstw...
Można to zrobić jednym słowem: zróżnicowana. W małym gospodarstwie, jeśli ma ono mieć przyszłość, nie może być wytwarzana „mała” produkcja w sensie wartościowym, ale może być „mała’ - w sensie ilościowym.