Młoda, energiczna, z pasją. Zarabia na nietypowej dziedzinie rolnictwa [VIDEO]

Lidia Moroń-Morawska to kobieta młoda, energiczna, znająca się na pszczelim świecie zarówno teoretycznie jak i praktycznie, żona Mateusza, mama Matyldy i Zosi, a do tego jeszcze ambasadorka pszczół.
ZOBACZ WIDEO:
Urodziła się w niewielkiej miejscowości w Beskidzie Niskim, w gospodarstwie w którym od zawsze były zwierzęta gospodarskie oraz pola uprawne. Jak tylko sięgnie pamięcią zawsze tak ona, jak i jej sześcioro rodzeństwa pomagali rodzicom w jego prowadzeniu.
Jak doszło do tego, że jej życie stało się niemożliwe bez obecności pszczół? Okazuje się, że największą zasługę w tym ma mąż Mateusz, który w wieku 14 lat, a więc prawie 30 lat temu, zaczął w pobliżu Ojcowskiego Parku Narodowego swoją, trwającą do dzisiaj pszczelarską przygodę. Wstąpił do związku pszczelarzy, gdzie był zdecydowanie najmłodszy – pozostali członkowie mieli co najmniej 60 lat.
Poznali się na studiach. On studiował trzy kierunki, ona dwa, a do tego jeszcze oboje pracowali: - Na randki nie mieliśmy za wiele czasu więc aby pobyć razem, chodziłam z nim do pasieki. Po roku stwierdziłam, że jeżeli mam już trochę doświadczenia, to chcę mieć własny ul, a nie tylko podawać podkurzacz. Mateusz pozwolił mi go wybrać i jak się okazało, była to jego najlepsza, najsilniejsza rodzina w pasiece. Tym to sposobem zaczęła się moja przygoda, która doprowadziła do tego, że żyjemy w rytmie natury – opowiada z pasją Lidia Moroń-Morawska.
Pasieka w leśnym ogrodzie
Odwiedzamy jedną z 5 pasiek. Aby do niej dotrzeć, jedziemy krętymi ścieżkami, które wiją się to w górę, to w dół. Głęboki cień gęstego lasu wyznacza nam drogę, a gdy wreszcie docieramy na miejsce, zalewają nas promienie słoneczne.
Miejsce wyjątkowe, bo jesteśmy niby w lesie a jednak w starym sadzie, gdyż tutaj stała kiedyś leśniczówka. W soczystej zieleni stoją ule. Matylda i Zosia zakładają pszczelarskie kapelusze i udowadniają, że pszczoły im nie straszne. Na tym kawałku pszczelego nieba, pani Lidia dzieli się swoją pszczelarską wiedzą.
- Zaczęłam czytać, dopytywać o biologię pszczoły. Po raz pierwszy usłyszałam, że są pszczoły rebeliantki, które wcale nie chcą pracować na rzecz innych pszczół albo, że najlepiej jest, gdy ul weselny jest nisko przy ziemi, bo… nasienie trutnia negatywnie wpływa na wzrok królowej podczas lotu godowego i jeżeli jej dom jest nisko umiejscowiony, to ma ona większą szansę na odnalezienie drogi powrotne do niego - mówi.
Lidia Moroń-Morawska ma bogatą wiedzę, doświadczenie i dar opowiadania o jednym i drugim.
Pszczół jest za dużo
Tak stwierdziła nasza gospodyni, a ja nie wierzyłam własnym uszom. Jak to? Przecież ciągle słyszymy, że pszczoły są zagrożone. Dlatego powstały takie akcje, jak chociażby ule na dachach wieżowców, tarasach, centrach miast czy patronaty nad ulami, czy całymi pasiekami.
- Pszczoły jako zapylacze są dla nas niezbędne. Jest sprawdzone i udowodnione, że 70 na 100 najważniejszych roślin, które spożywamy, potrzebuje zapylaczy - tyle że prawdziwe bezpieczeństwo zapewniają nam dzikie zapylacze, a nie pszczoły miodne.
- Z pracy pszczół miodnych pozyskujemy miód, ale to dzikie zapylacze wykonują większą część pracy przy zapylaniu roślin – tłumaczy, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, nasza pszczelarka i dodaje, że są miejsca, w których dochodzi do przepszczelenia, czyli nadmiernej liczby pszczół miodnych w stosunku do dostępnych zasobów pokarmowych.
Pszczelarstwo stało się modne i doprowadziło do tego, że zajmują się nim ludzie nie mający odpowiedniego przygotowania.
- To jest trochę tak, jakbym kupiła sobie wielbłąda. Nawet nie znając się na nim, rozpoznam kiedy jest osowiały, a więc coś mu dolega. Z pszczołami jest inaczej: w ulu jest około 80 tys. pszczół i osoba bez doświadczenie nie zobaczy, gdy będzie ich tylko 40 tys. i nie będzie wiedziała, dlaczego tak jest. Stąd apelowałabym, aby przygotować się odpowiednio, zanim zaczniemy zajmować się pszczołami. Skończmy kurs, przeczytajmy kilka książek, zbierzmy doświadczenie u kompetentnego pszczelarza, bo nasze źle zaopiekowane pszczoły mogą stać się źródłem chorób dla okolicznych pasiek – przestrzega doświadczona pszczelarka.
Rok w pasiece
Z jej wypowiedzi wynika, że pszczelarstwo jest wyjątkową dziedziną rolnictwa. Nie musimy podchodzić do pszczół, jak np. do krów, którymi należy zajmować się codziennie. W każdej pasiece rodzina Morawskich jest raz w tygodniu, ale, aby być pewnym, że jest z nimi wszystko w porządku, potrzebna jest gruntowna wiedza na temat tych owadów.
Taką wiedzę i długoletnie doświadczenie Morawscy mają, ale doglądanie pszczół raz na tydzień to nie wszystko. - Obliczyliśmy z mężem, że aby sprzedać kilogram miodu musimy go przenieść minimum 30 razy. Jest to ciężka fizyczna praca, ale przez to, że żyjemy w rytmie natury, mamy zimowe miesiące dla siebie, bo pszczoły wtedy są w stanie spoczynku.
Październik, listopad i grudzień są miesiącami sprzedażowymi. Lubię ten czas, w którym mogę porozmawiać z ludźmi na temat mojej pasji. W styczniu możemy pozwolić sobie na urlop, a od kwietnia do sierpnia jesteśmy intensywnie zajęci pszczołami. Jeździmy wtedy całą rodziną do naszych pasiek. Dziewczynki odrabiają lekcje na kocu, jeżdżą na rowerach, a my doglądamy uli.
Pszczelarstwo. Opłacalność i trofolaksja
Czy z tego, co robią, mogą żyć? Tak. Wyspecjalizowali się w pozyskiwaniu miodu, ale to nie jest jedyna możliwość w zajmowaniu się pszczołami. Wśród znajomych są też tacy, których specjalnością jest hodowla pszczelich matek lub hodowla nowych rodzin pszczelich.
Mateusz Morawski studiował na wydziale leśnictwa, więc zna się na lasach, jak mało kto. Wywożą zatem swoje rodziny pszczele w cenne zakamarki natury, jak np. w miejsca, gdzie pozyskują miód kruszynowy z rośliny zwanej kruszyną pospolitą.
Jednym z cenniejszych miodów jest miód spadziowy, który w ich przypadku pozyskiwany jest z jodły w Beskidzie Niskim. Miody spadziowe należą do miodów najdroższych, ponieważ ich pozyskanie łączy się z odpowiednimi warunkami w naturze oraz skomplikowanym procesem wytworzenia samego miodu przez pszczołę. Miód spadziowy jest też jednym ze zdrowszych miodów, a to za sprawą dużej ilości mikroelementów, które wchodzą w jego skład i to nie za sprawą kwiatów, lecz soku z drzew.
W ciągu jednego sezonu i przy optymalnych warunkach pogodowych pozyskują z jednego ula ok. 40 kg miodu. We cieplejszych rejonach Europy jest to nawet 80-100 kg rocznie. Zarówno w polskim, austriackim i włoskim ulu żyje około 80 tys. pszczół, ale przez to, że nasze pszczoły wypracowują znacznie mniej miodu, jest on lepszej, a nawet najlepszej jakości. Pszczoła zbieraczka, gdy przynosi nektar z pola nie wkłada go do komórki, lecz przekazuje go przy wejściu kolejnej pszczole.
Ta dodaje swoją porcję enzymów i przekazuje nektar kolejnej pszczole. Ten proces wzbogacania nektaru enzymami nazywa się trofolaksją. W efekcie końcowym nektar zanim trafi do komórki, przekazywany jest w łańcuchu składającym się z kilkudziesięciu pszczół. Przez to właśnie miód od polskich pszczół ma wyższe parametry niż ten do włoskich czy austriackich koleżanek, które muszą wyprodukować miodu w podwójnej ilości, a przez to nie są tak efektywne w jakości. - Polski miód jest naprawdę bardzo dobry, więc powinniśmy zastanowić się przy zakupie, czy chcemy miód egzotyczny np. rozmarynowy z ciepłych krajów, czy nasz rodzimy np. lipowy, który ma wyższą liczbę diastazową, dlatego działa silniej antybakteryjnie i antywirusowo – radzi pani Lidia.
Pierzga i pyłek
Lidia Moroń-Morawska ma talent pedagogiczny. Jej wytłumaczenie procesu powstawania i pozyskania pyłku i pierzgi jest przyswajalne, a do tego jeszcze ciekawe.
- Pierzga powstaje z pyłku. Zakładamy przed wejściem do ula poławiacze pyłku, gdyż pszczoły przynoszą pyłek do ula na swoich nóżkach i przeciskając się przez krateczki poławiacza strącają go. Jeżeli pyłek zostanie wniesiony do środka ula, to pszczoły ubijają go w komórkach i kiszą jak ogórki. Stąd bierze się lekki posmak kwaskowy pierzgi. Proces kiszenia pozwala pszczołom na trawienie pyłku, który otoczony jest warstwą celulozy, a ta uniemożliwia jego przyswajanie. Dopiero kiszenie umożliwia uszkadzanie celulozy i przyswojenie zawartych w nim mikroelementów – wyjaśnia moja rozmówczyni.
Pyłek jest zdrowy tak dla pszczół, jak i dla ludzi, ale należy pamiętać, że aby zwiększyć jego biodostępność należy namoczyć go w wodzie lub jeszcze lepiej w jogurcie czy kefirze na 6 godzin przed spożyciem. - W innym przypadku go nie strawimy, tak jak np. trawy też nie przyswajamy – opowiada Lidia Moroń-Morawska. Inaczej jest z pierzgą, a to za sprawą wspomnianego kiszenia, które pozwala tak pszczołom, jak i również nam ludziom ją przyswoić.
Czy można odbierać pszczołom pierzgę? Pani Lidia nie musi zastanawiać się długo nad odpowiedzią:
- Poławiacze pyłku zakładamy dopiero pod koniec maja, bo najpierw pszczoły muszą się nam rozwinąć, być silne. Pierzgę natomiast pozyskujemy jesienią, gdy wykarmione są nią już wcześniej larwy i młode pszczoły. Ponadto pierzga musi też mieć czas, żeby się ukisić.
Warroza
Największym niebezpieczeństwem dla pszczół i dla pszczelarzy jest warroza. To ona dziesiątkuje rodziny pszczele, a atakuje przede wszystkim larwy, gdyż to właśnie na nich rozwija się warroza. Ten podstępny kleszcz rozprzestrzenia się szybko i jest najbardziej rozpowszechniony w pszczelim świecie.
Kleszcze w porównaniu z pszczołą są bardzo duże – aby to uzmysłowić, pani Lidia mówi, że to trochę tak, jakbyśmy my mieli przyczepionego królika. Poza tym często zdarza się, że jedna pszczoła ma nie jednego, a kilka kleszczy. Z racji tego, że choroba ta atakuje najpierw larwy, rodzina Morawskich dba o to, aby matki przed nadejściem zimy już nie składały larw.
Jak to robią? - Mamy przede wszystkim ule jednościenne, w których nie panuje wysoka temperatura i która sygnalizuje matkom, że czas na przerwę w składaniu larw. Natura jest mądra. Jedyne co trzeba, to ją dobrze obserwować i znać biologię – mówi z przekonaniem Lidia Moroń-Morawska i wspomina, jak to kiedyś używano styropianu do ocieplenia uli, a jeszcze wcześniej kładziono na dach ula poduszki, aby jak to mówi pani Lidia, pszczoły miały w ulu milutko i cieplutko. Jak się okazuje - za cieplutko to niezdrowo.
Pszczoła dzika versus miodna
To od niej dowiaduję się również, że laik (taki jak np. ja) nie jest w stanie odróżnić pszczoły miodnej od dzikiej. Murarki, porobnice, trzmiele to jest ta grupa, która stanowi trzon zapylaczy.
To co z pszczołami miodnymi? Nie są potrzebne?
- Pszczoły miodne są nam potrzebne chociażby ze względu na bioróżnorodność. Sama z nich żyję i nie zamieniłabym tego, co robię na inne zajęcie, ale my jako ludzie powinniśmy pamiętać, że w naturze jest nie tylko pszczoła miodna. Ona potrzebuje naszej opieki ze względu chociażby na choroby np. warrozę i bez ludzkiej pomocy ona nie przeżyłaby nawet dwóch zim. Te pszczoły, które gwarantują nam przeżycie, radzą sobie bez nas, ale tylko pośrednio. One potrzebują między innymi niekoszonych traw w mieście, w naszych ogródkach, dzikich łąk, łąk kwietnych.
Młode pszczelarki
Matylda i Zosia są bliźniaczkami choć bardzo różnią się od siebie. Łączy je również zamiłowanie do pszczelarstwa.
- Dziewczyny mają swoje ule i opiekują się nimi. To, co uda im się zebrać, oczywiście pod naszym okiem, mogą sprzedać i mieć swoje kieszonkowe. Znajomi pytają często, czy dziewczynki nie są żądlone przez pszczoły. Owszem, są ale przez kontakt z nimi od małego uodporniły się, mają szacunek do nich, ale nie strach przed nimi – mówi mama dziewczynek i dodaje, że przez zajmowanie się pszczelarstwem bliźniaczki nabywają szacunku do natury i do pracy, a zarobione pracą w pasiece pieniądze chcą przeznaczyć na zakup wspólnego drona.
- Tagi:
- pszczoły
- miód
- pszczelarka