Ma największe stado kóz rasy karpackiej [VIDEO]
Marek Bańka hoduje kozy i produkuje pyszne sery. Sam zrobił mobilną dojarnię.
Kozy rasy karpackiej na Podhalu
Jeśli chcecie zakochać się w kozach ras prymitywnych musicie koniecznie przyjechać na Podhale. To tam znajduje się ich najwięcej. Widoki stad wypasających się na górskich zboczach zapierają dech w piersiach, a rozmowa z ludźmi, którzy z prawdziwą pasją zajmują się ich produkcją, pozostaje w pamięci na długo. Poznajcie jednego z takich hodowców: Marka Bańkę - przedsiębiorczego i pracowitego górala z głową pełną pomysłów.
W Kluszkowcach, koło Nowego Targu w Małopolsce swoje gospodarstwo posiada 32 - letni Marek Bańka. Jego rodzina na własność posiada 5 hektarów, ale pod wypas zwierząt wykorzystuje również grunty należące do innych osób, łącznie około 30 hektarów.
- Tu ogólnie są słabe gleby, głównie jest to VI klasa. Większość pól z reguły jest przeznaczana na łąki i na koszenie na siano, a bardzo rzadko się trafi, żeby ktoś miał jakieś zboże. My ogólnie to nie mamy zboża - opowiada Marek Bańka.
Od 2017 roku głównie zajmuje się hodowlą kóz rasy karpackiej.
- To wtedy właśnie kupiłem stado tutaj z okolicznej miejscowości, od hodowców z Ochotnicy - mówi Marek Bańka.
Dlaczego właśnie ta rasa?
- No, powiem szczerze, bo mi się podoba. Ładne są te kozy, mają długą sierść, są rogate i dobrze znoszą trudne warunki, właśnie takie, jakie są dziś. Jest zimno, pada deszcz. One dobrze się sprawują w warunkach, jak tu występują na Podhalu - tłumaczy Marek Bańka.
Obecnie hodowca posiada 90 sztuk. Jest to największe stado kóz tej rasy zachowawczej w Polsce.
Duża odporność i zdrowotność, długowieczność oraz dobra plenność to cechy, które charakteryzują rasę karpacką.
- Kozy karpackie są ogólnie odporne na zimno, bo mają okrywę dość długą. Niekiedy nawet dochodzi do 30 cm. Dzięki temu mogą wytrzymywać na mrozach. Jednak są sytuacje, gdy trzeba je też ochronić przed niskim temperaturami i wiatrem. Trzeba mieć uwagę na to, że jest to rasa wytrzymała, ale nie na wszystko - tłumaczy Marek Bańka.
Gdy tylko aura na to pozwala, kozy przebywają na wolnym powietrzu.
- W zasadzie od kiedy tylko się da, to kozy wychodzą na pastwisko. Przeważnie to jest koniec kwietnia, jak aura pozwala. Przeważnie wychodzimy na św. Wojciecha i pasiemy do śniega, bo tu w zasadzie do namiotu mamy niedaleko, to jak pokurzy to można je zgonić, i od razu są schronione - opowiada Marek Bańka.
Namiot, o którym wspomina hodowca, to dość ciekawe rozwiązanie. Obiekt powstał w 2020 roku i póki co, jak przekonuje pan Bańka, świetnie się sprawuje.
- Dla mnie jest to udogodnienie, bo jest mi łatwiej tam zwierzęta nakarmić i wywieźć obornik. Namiot sprzyja też samym kozom, bo są w jednym stadzie, nie boją się - mówi Marek Bańka.
W okresie wiosenno - letnio - jesiennym kozy żywią się głównie tym, co znajduje się na pastwiskach. Zimą natomiast dominują siano i sianokiszonki.
- Oprócz tego jeszcze dajemy zboże. Staramy się, by te zwierzęta były w dobrej kondycji, dlatego w diecie znajdują się jeszcze jarzyny, marchewka oraz gałęzie cetyny jodłowej czy świerkowej. Dzięki temu, naszym zdaniem, te zwierzęta, bardzo dobrze się mają przez zimę, bo w ten sposób dostarczamy im witaminę C. Widzimy, że lubią je obgryzać. Jest to jest dla nich przysmak - mówi Marek Bańka.
Z uwagi na to, że Marek Bańka z Kluszkowiec, nie uprawia ziemi, a jego główna działalność polowa to koszenie traw, rolnik posiada dwie kosiarki, dwie zgrabiarki taśmowe oraz trzy ciągniki: tradycyjnego polskiego ursusa „30 – tkę”, „ruska” oraz nabyty w tym roku ciągnik marki John Deere.
Kozy rasy karpackiej nie cechują się wysoką mlecznością, dlatego rolnik średnio na dobę od sztuki (w sezonie) pozyskuje około 1,5 litra, a od całego stada maksymalnie 100 litrów. Jesienią jednak wydajność spada.
- W tym okresie jesiennym tego mleka jest mniej, bo około 40 litrów. Poza tym latem kozy dojone są dwa razy dziennie, a jesienią już tylko raz - tłumaczy Marek Bańka.
Wszystko odbywa się na pastwisku w mobilnej dojarni, którą rolnik zbudował sam.
- Do wejścia do dojarni kozy zachęcane są paszą treściwą. I przy okazji dojenia zjadają sobie ją. Ten obiekt jest na kołach, dlatego, w razie draki, można go przewieźć, gdyby na przykład było trzeba zmienić miejsce wypasu. Zdarza się, że w ciągu lata przechodzimy na inne pastwiska. Dzięki temu, że dojarnia jest na kołach, można podróżować nią – mówi Marek Bańka.
Mleko w całości przeznaczane jest na produkcję serów, głównie tych tradycyjnych podhalańskich.
- Robię też czasem takie sery świeże typu bundz z ziołami, twaróg, ricottę i niekiedy też odważam żętycę. Takie proste sery w zasadzie. Nie robimy serów dojrzewających, tylko właśnie takie tradycyjne, tak, jak na Podhalu się robi - mówi Marek Bańka.
Wielkość produkcji oczywiście jest uzależniona od ilości mleka. W sezonie w „Bacówce u Bańki” powstaje zatem od 30 do 40 serów typu oscypek, a jesienią od kilku do kilkunastu. Bacówka znajduje się tuż przy pastwiskach, dojarni i namiotu. Dzięki temu, gdy kozy już są po porannym doju i spokojnie się pasą, pan Marek przystępuje do pracy związanej z wytwarzaniem serów. A gdy już są gotowe, klienci – głównie turyści, zatrzymują się przy bacówce i chętnie je nabywają. Produkty pan Marek sprzedaje w ramach rolniczego handlu detalicznego.
- udaje mi się w miarę sprzedać to tutaj właśnie na szałasie. Dość nawet nie ma problemu z tą sprzedażą – opowiada.
Warto zaznaczyć, że „Bacówka u Bańki” to jedyna na Podhalu, gdzie powstają sery kozie.
- Z reguły w bacówkach robią sery owczo-krowie, a my tu zajmujemy się tylko i wyłącznie przetwórstwem mleka koziego – mówi Marek Bańka.
Pytamy, czy z takiej działalności można się utrzymać?
- Można, tylko trzeba troszeczkę się poruszać z rana. Trzeba mieć po prostu chęci, bo to jest praca codziennie. Trzeba się poświęcić tym zwierzętom i być takim pasjonatem. Trzeba to lubić, bo bez tego myślę, że ciężko byłoby codziennie wstawać, doić kozy i później robi te sery – zapewnia Marek Bańka.
Źródło: izoo.krakow.pl
Czytaj także: Hodują 500 kóz, produkują mleko i sery. Czy to się opłaca? [VIDEO]