Zrezygnował z trzody chlewnej i z bydła. Z czym wiąże przyszłość?
- W okolicy jest kilku rolników, którzy mają drób. Zmotywowali mnie do tego, by spróbować. Trzoda chlewna bowiem i bydło średnio mi się opłacały - przyznaje Robert Drost, właściciel fermy drobiu.
Robert Drost z Żużeli w województwie opolskim od 6 lat zajmuje się produkcją drobiu. Prowadzi gospodarstwo wraz z żoną od 2000 roku. Ma 66 ha, 62 to grunty własne, 4 ha są dzierżawione. Kiedyś zajmował się produkcją trzody chlewnej i bydła, ale ostatecznie ją zlikwidował i od 6 lat prowadzi chów drobiu. Dwa stare budynki inwentarskie zostały odnowione, przerobione - utrzymywana jest w nich kaczka pekin (ok. 9 tys. sztuk w każdym rzucie). - Te rzuty są „na zakładkę” - są duże kaczki i małe kaczki w osobnych budynkach - mówi właściciel fermy.
Po 5 latach, w 2019 roku powstał nowy obiekt - tu utrzymywane są kaczki (po 14-15 tys. sztuk w jednym rzucie) lub brojler kurzy (po 30 tys. sztuk), w zależności od koniunktury.
ZOBACZ TEŻ - DOBRA TEMPERATURA W KURNIKU - JAKIE PRZYNOSI EFEKTY?
Jak ocenia gospodarz, zaplecze maszynowe jest kompletne. Posiada dwa ciągniki rolnicze marki New Holland, przyczepy i wszystkie maszyny do uprawy roślin. - W ostatnich latach, przez to że większy nacisk kładziemy na hodowlę, z pewnych maszyn musieliśmy zrezygnować. Sprzedaliśmy kombajny, ponieważ były już stare, trzymanie ich nie było ekonomicznie uzasadnione. Teraz, jeśli chodzi o zbiory roślin, korzystamy z usług. Zaplecze maszynowe tyczy się tylko uprawy i pielęgnacji roślin - mówi Robert Drost.
Ukończył studia rolnicze na Akademii Rolniczej we Wrocławiu. Dlaczego postawił na drób? - Tu, w okolicy, jest kilku rolników, którzy mają drób, zajmują się nim już od lat. Oni mi po prostu podpowiedzieli, zmotywowali do tego, by spróbować. Trzoda chlewna bowiem i bydło średnio mi się opłacały - przyznaje. Stanęli z żoną przed dylematem. - Albo obrabiamy tylko pole i idziemy gdzieś do pracy, bo 60 hektarów ziemi to nie jest dziś na tyle dużo, żeby z tego można było żyć, albo zajmujemy się czymś innym, czyli hodowlą. Moja żona i tak jest nauczycielem, więc na co dzień pracuje w szkole. Ja po ukończeniu studiów miałem możliwość pójść gdzieś do pracy, ale doszliśmy do wniosku, że będziemy się starać robić coś swojego. Po zlikwidowaniu trzody i bydła zostaliśmy przy drobiu - dodaje.
Co jeszcze pomogło mu w zdobyciu doświadczenia? - To mam po rodzicach. Już jako mały chłopiec robiłem z ojcem na polu, przy świnkach, przy bydle i tak się w tym urosło. Kiedyś co prawda to było bardziej opłacalne niż dzisiaj i było z tego dużo frajdy. Dlatego też wybrałem technikum rolnicze, potem studia w tym kierunku i tak zostało do dzisiaj - uśmiecha się.
W rozwinięciu produkcji bardzo pomogło mu również to, że znajomi, okoliczni rolnicy udostępnili mu swoje kontakty. - Mojej produkcji nie wzięli za konkurencyjną dla siebie. Podpowiedzieli, gdzie można kupić paszę, gdzie jest lepsza, gdzie gorsza - przyznaje Robert Drost.