Postawili na krowy mleczne i bydło opasowe
Jeszcze dziesięć lat temu w ich gospodarstwie była trzoda chlewna, ale zrezygnowali z tej produkcji, ponieważ relacje cenowe kupowanych warchlaków do ceny żywca wieprzowego skazywały ich na porażkę ekonomiczną. Postawili wtedy na bydło mleczne i opasowe.
Gospodarstwo Szcześniaków miało swoją prozaiczną historię. Marian, dziadek Tomasza -obecnego gospodarza, kupił tu zabudowania i hektar ziemi w 1956 roku. Mieszkał wtedy z rodziną w Dziewokluczu w gminie Budzyń i, jak głosi rodzinny przekaz, przeprowadzka motywowana była faktem, że tu dzieci miałyby bliżej do szkoły. Z czasem zaradny dziadek powiększył swoje gospodarstwo do 20 hektarów. Dziś zapewne nie poznałby swojej posiadłości, bo ze starej zabudowy pozostał niewielki budynek, a na sporej przestrzeni pojawił się nowy, okazały dom, niezbędne budynki gospodarcze czy w ostatnich latach - nowa obora.
Marian Szcześniak przekazał w 1981 roku gospodarstwo w ręce swojego syna Alojzego i jego żony Marii. Synowa pochodziła z Wiardunek koło Ryczywołu w powiecie obornickim i wywodziła się z chłopskiej rodziny. Alojzy i Maria Szcześniakowie doczekali się czterech synów, z biegiem czasu zapadła decyzja, że to najstarszy Tomasz będzie następcą. Syn jest z zawodu mechanikiem samochodowym i, chcąc sprostać wymogom stawianym obecnie rolnikom, uzupełnia swoje wykształcenie w technikum rolniczym w Gołańczy.
- Jestem jednym z najstarszych uczniów, a pandemia spowodowała, że i mnie dotyka niekiedy nauka zdalna – mówi rolnik. – Często myślę sobie, że schemat nauczania w takim technikum niekiedy odstaje od rzeczywistości, a absolwenci mogą mieć problem z powiązaniem nabytej teorii z praktyką pracy w gospodarstwie – dodaje.
- Jakoś mnie zawsze ciągnęło do rolnictwa i nie trzeba było mnie namawiać na przejęcie ojcowizny. Młodsi bracia mieli swoje plany życiowe i tak stałem się rolnikiem z krwi i kości – śmieje się Tomasz. Zanim jednak przejął ostatecznie gospodarstwo w czerwcu 2021 roku, musiał pokonać wiele przeszkód związanych z uzyskaniem statusu Młodego Rolnika, a i moment był ostatni, bo to 40-tka na karku i ta cezura wiekowa była nie do przekroczenia.
MIASTOWA ŻONA
Kiedy pojawiam się w gospodarstwie Szcześniaków spotykam pana Alojzego, którego miałem okazję w sierpniu poznać na Oddziale Ortopedyczno-Urazowym Szpitala Powiatowego im. prof. Romana Drewsa w Chodzieży. Trafił tam ze skomplikowanym złamaniem nogi po nieszczęśliwym zdarzeniu w gospodarstwie. Pan Alojzy przechodzi nadal leczenie, bo jak mówi: - stare kości się nie chcą poskładać. – Teraz wiemy, ile znaczyła dla nas pomoc taty, gdy był w pełni sprawny. Doświadczyliśmy z żoną tego, co znaczy dodatkowy nawał pracy, kiedy tata sam wymagał pomocy i wsparcia – mówi refleksyjnie Tomasz.
A swoją przyszłą żonę Anetę Tomasz poznał na dyskotece w Pawłowie Żońskim. Dziewczyna pochodzi z Wągrowca i Tomasz chyba nie spodziewał się entuzjazmu z jej strony, gdyby dowiedziała się, iż jest chłopakiem z gospodarstwa.
- Mój przyszły – jak się okazało – mąż powiedział mi podczas któregoś ze spotkań, że za żadne skarby nie zrezygnuje z gospodarstwa. A ja mu na to, „że ja na to jak na lato” – z szerokim uśmiechem komentuje Aneta. – I tak zostałam żoną rolnika, mamą jego dzieci i jego wspólnikiem.
- Tak, Aneta doskonale wpisała się w gospodarstwo i w jej rękach jest nie tylko dom, dzieci, ale też poważne zadania w nadzorowaniu udoju i kilka jeszcze spraw – wyjaśnia Tomasz. - A ja tu jestem od brudnej roboty – dodaje żartobliwie.
Małżeństwo ma dwoje dzieci: 8-letnią córeczkę Dominikę i 5-letniego synka Filipa. Chłopiec rezolutnie odpowiada mi, że będzie następcą taty w gospodarstwie. Zresztą, kiedy mijam pokój dzieci, to Filip zajęty jest organizowaniem kolejnej zabawy w… gospodarstwo.
- Kiedy nie było jeszcze dzieci, to ja tak byłam zajęta moimi „dziewczynkami”, bo tak nazywam nasze krówki, że każda miała nadane imię, pamiętałam każdy ich numer na kolczyku i od którem matki pochodzi – mówi z zapałem Aneta. – One do dziś są moim pozytywnym żywiołem, ale czas muszę dzielić już na sprawy rodzinne, a przypadłość teścia też spowodowała rewizję w naszym harmonogramie. Tata jednak wykonywał wielką pracę w gospodarstwie i teraz widzę, że rwie się do czynu, ale zdrowie nie pozwala – dodaje rezolutna kobieta. Opowiada o pracy w gospodarstwie z wielkim zapałem i znawstwem. To ona czuwa nad dokumentacją, która jest niezbędna w kontaktach z Agencją Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Bez problemu znajduje aktualne raporty dotyczące gospodarstwa, obsady stanowisk hodowlanych, produkcji mleka. – Uwielbiam swoją pracę, mogę wręcz powiedzieć, że jestem nawiedzona – śmieje się Aneta.
- Ja zajmuję się papierami niezbędnymi w gospodarstwie, mam w „małym palcu” statystyki zacieleń, zasuszeń, a Tomasz bierze na siebie sprawy urzędowe – mówi.
JEST, CO ROBIĆ - w planach zakup robota udojwego dla krów
Jeszcze dziesięć lat temu w ich gospodarstwie była znaczna obsada trzody chlewnej, ale zrezygnowali z tej produkcji, ponieważ relacje cenowe kupowanych warchlaków do ceny żywca wieprzowego skazywały ich na nieefektowność ekonomiczną, a przychówku od własnego stada macior nie starczało. Postawili wtedy na bydło mleczne i opasowe. Teraz ich stado krów liczy 63 sztuk, w tym 50 sztuk dojnych. W stadzie mają 59 jałówek do 36 miesiąca życia i 40 sztuk bydła opasowego. Decydując się na hodowlę bydła, wybudowali nową oborę, w której urządzone są stanowiska udojowe, a w planach mają zakupienie robota. Pani Aneta pokazuje mi dokumentację, z której wynika, że ich stado krów mlecznych podczas 305 dni laktacji daje 9 tys. litrów mleka od sztuki.
Tak pokaźne stado hodowlane wymaga sporego zaplecza paszowego. Szcześniakowie mają własnych 37 hektarów przeznaczonych pod uprawy roślinne i prawie 50 hektarów łąk położonych wzdłuż rzeki Noteci. Aby dotrzeć do najdalej położonego kawałka muszą pokonać aż 25 kilometrów. Na kiszonki dla bydła przeznaczają 15 hektarów uprawy kukurydzy, 4 hektary zajmuje uprawa lucerny, także przeznaczonej na kiszonki.
- A pozostałe blisko 20 hektarów zajmują uprawy głównie zbóż ozimych, bo te jare, przy zdarzających się tu deficytach wody, są uprawami trochę loteryjnymi - wyjaśnia rolnik. - Nie zrezygnujemy też, mimo odległości, z pozyskiwania siana z użytkowanych łąk. I to mimo kapryśności Noteci, która potrafi zaskoczyć wszystkich użytkowników łąk. Bywa, że musimy w błyskawicznym tempie zbierać kostki sprasowanego siana przed następującą wodą – dodaje Tomasz. Aby zabezpieczyć pasze dla krów i opasów kupują brakujące ilości kiszonek, ze 200 ton wysłodków buraczanych i wywar ziemniaczany. Na całe szczęście dziś dostawy pasz i odbiór mleka dadzą się zorganizować na telefon. Po mleko przyjeżdża codziennie samochód z Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej z Czarnkowa, która ma też swój zakład produkcyjny w Chodzieży.
Małżonkowie mówią zgodnie, że chętnie powiększyliby areał gospodarstwa, ale o grunty tu niełatwo i nie leżą odłogiem. – Mówią, że kto się nie rozwija, ten się zwija – mówi rolnik. Tylko jak tu planować inwestycje w gospodarstwie i planować uprawy, kiedy sytuacja w rolnictwie przypomina niekiedy działania na tzw. „wariackich papierach”.
SKAZANI NA KROK DO PRZODU
W ich gospodarstwie przewidziane są znaczące inwestycje modernizacyjne. Stare budynki wymagają dostosowania do nowoczesnych metod chowu. – Złożyliśmy już w ARiMR-e stosowne wnioski i liczymy na przyznanie środków. Do istniejącej obory zamierzamy dobudować dalszą część, potrzebne są kolejne silosy dla kiszonek – wylicza Tomasz.
- Przyszły rok, jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, będzie bardzo budowlany – dodaje Aneta. – Chcemy usprawnić i unowocześnić udój, stąd też plany zakupu robota.
Szcześniakowie posiadają spory park maszynowy, który jest niezbędny w uprawach polowych, pozyskiwaniu siana czy technicznej obsługi hodowli. – Wynajmujemy tylko w ramach usługi sieczkarnie do zbioru kukurydzy na kiszonkę. Nie ma sensu inwestować w zakup własnej, bo nie jest to rentowne. My, rolnicy wspomagamy się sprzętem i usługami i jeśli trzeba, to nasz sprzęt też jest wykorzystywany w innych gospodarstwach – wyjaśnia rolnik.
Mają w użyciu leciwego, aczkolwiek sprawnego dziadkowego „Bizona”, który służy im podczas zbioru zbóż. – W tym roku żniwa spadły na nasze barki, bo tata leżał w szpitalu, a potem wymagał dalszego leczenia i rehabilitacji – mówi Tomasz.
W gospodarstwie wykorzystują cztery ciągniki i niezbędne maszyny towarzyszące. – Praktycznie jesteśmy samowystarczalni – mówią moi rozmówcy.
CODZIENNE TROSKI - nie da się nie wydoić krów, nie podać im paszy
Ich codzienne życie jest naznaczone przez rytm pracy związany z profilem gospodarstwa. Nie ma tu mowy o odroczeniu czegoś w czasie. Nie da się nie wydoić krów, nie podać im paszy. Trzeba też wyprawić do szkoły córkę do odległego o kilka kilometrów Margonina i synka do Próchnowa do przedszkola. Pasją córeczki są konie. – To prawdziwa córka koniarza – śmieje się Aneta. – A Filip już teraz w zabawach jest rolnikiem. Marzeniem córki Dominiki jest wyprawa do Torunia, bo na jej wyobraźnię działają tamtejsze pierniki. Chce też zwiedzić Kraków, ale sama nie wie do końca, co chciałaby tam zobaczyć. Przez pewien czas dziewczynka unikała wizyt w pewnej sieci serwującej fast foody, bo – jak stwierdziła – nie będzie jadła swoich krówek.
O dłuższym urlopie nie mają co marzyć. Kiedy mieli hodowlę trzody, to mogli się gdzieś wyrwać, bo brat Tomasza chętnie pomógł w gospodarstwie. Teraz wyłącznie w grę wchodzą jednodniowe wypady nad morze. – Ja uwielbiam morze, a mąż marzy o dłuższym wypadzie w góry, które mnie jednak nie ciągną. Musimy znaleźć kompromis – mówi wesoło Aneta.
Marzeniem małżonków jest to, aby likwidować nie tylko bariery cywilizacyjne między miastem i wsią, bo o to, w dobie chociażby Internetu, łatwiej, ale także negatywny obraz wsi i rolnictwa. – Sama pochodzę z miasta, ale boli mnie to, że wszelkie podwyżki cen artykułów spożywczych ludzie tłumaczą zachłannością rolników – mówi poruszona kobieta. – Zbyt mało poświęca się czasu na rzetelne informowanie i edukowanie społeczeństwa. Niekiedy odnoszę wrażenie, że ludzie oczekiwaliby od nas, że będziemy nadal prowadzili uprawy i hodowlę w sposób, jaki się to robiło kilkadziesiąt lat temu, że będziemy chodzić w gumiakach i sukmanach. My gwarantujemy bezpieczeństwo żywnościowe i wymagamy dla siebie choć minimum poszanowania.
- Mam wrażenie, że kolejne rządy i kolejni ministrowie traktują rolnictwo i wieś przedmiotowo i że jesteśmy elementem gry politycznej, a przecież my chcemy stabilizacji, stabilności warunków ekonomicznych, bo przecież planujemy i inwestujemy ciężko zarobione pieniądze i spłacamy kredyty, bo nikt nam niczego przecież nie podaruje – dodaje Tomasz.
Czytaj także: