Ponad 2 tys. tuczników i 350 macior w chlewniach. ASF hamuje dalsze inwestycje
WIDMO ASF PARALIŻUJE. WSTRZYMALI SIĘ Z BUDOWĄ CHLEWNI
Pan Marek przywołuje podczas rozmowy czasy, kiedy przekonywano rolników, że hodowla w cyklu zamkniętym jest zła, bo była moda na masowy tucz w oparciu o dostarczane rolnikom warchlaki, a produkcja zwierzęca miała sens przy dużej liczbie odstawionych tuczników.
- Już dwa razy maciory w naszym gospodarstwie ratowały finanse. Takie gospodarstwo jak nasze wymaga wielkich nakładów. Trzeba niekiedy zaciągać kredyty, które mają to do siebie, że muszą zostać spłacone – wyjaśnia rolnik.
- Chociaż mamy pozwolenie na budowę kolejnych chlewni, to wstrzymujemy się z taką decyzją, bo wisi nad nami widmo ASF. Zagrożenia wynikające z tego są barierą hamującą dalsze inwestycje - dodaje.
Na terenie Wielkopolski ujawniono kolejne ogniska choroby i chociaż to w gminie Opalenica jest odległe o blisko sto kilometrów, to problemu nie można w żaden sposób bagatelizować.
- Gdyby takie ognisko pojawiło się na terenie naszej gminy, np. w gospodarstwie, w których hoduje się kilka lub kilkanaście świń, to skala strat w tym gospodarstwie jest nieporównywalna ze stratami w takim, jak nasze – ocenia pan Marek. - Na dodatek mamy do czynienia z sytuacją, że tuczników nie można sprzedać do ubojni na terenie województwa, w którym ujawniono ognisko ASF. Można je dostarczyć do zakładów mięsnych np. w województwie świętokrzyskim, gdzie przy okazji ceny są niższe nawet o dwa złote za kilogram żywca. Widmo wystąpienia ASF na naszym terenie mnie niejednokrotnie paraliżuje. Odwiedziłem rolników w Holandii, Danii i innych krajach. Dogoniliśmy ich w kwestiach przepisów bioasekuracji, ale ja poziomu wewnętrznego nie osiągnąłem.
SKĄD PASZA DLA TUCZNIKÓW I MACIOR?
Na 170 hektarach królują uprawy mające zabezpieczyć zaplecze paszowe dla tak wielkiej hodowli, chociaż stanowią zaledwie 30 proc. potrzeb. W tym roku 20 ha obsiali rzepakiem, 25 ha pszenicą, 50 ha jęczmieniem jarym i 75 ha kukurydzą. Jednakże w tym roku zakupili 3 tys. ton zbóż na pasze, które w 100 proc. przygotowują w gospodarstwie. Sami nie posiadają kombajnów zbożowych, ponieważ korzystają z usług sąsiada wyposażonego w dwie takie maszyny. Park maszynowy w gospodarstwie powiększył się o dwa nowoczesne ciągniki marki John Deere, ładowarkę teleskopową, a w planach zakupowych jest nowy wóz asenizacyjny. Na terenie gospodarstwa ulokowane są pokaźne silosy zbożowe. – To, co jest nam niezbędne do niezakłóconej pracy, mamy na wyposażeniu – oświadcza rolnik
Pan Marek, wspólnie z ojcem woleliby odchodzić od dzierżawy, której mają aż 117 ha. - Dzierżawa ma to do siebie, że trwa do pewnego czasu, dlatego spokojniej można patrzeć w przyszłość, kiedy ma się ziemię na własność – mówi M. Odor. - Ceny ziemi są jednak bardzo wysokie i w naszym rejonie jest ona praktycznie niedostępna. Gdybyśmy nie mieli hodowli, to trudno byłoby myśleć o powiększaniu gospodarstwa, a jego dalsze powiększenie wymusza zwiększenie hodowli.
Masowa hodowla trzody wiąże się nierozłącznie z problemem zagospodarowania odchodów. Ich chlewnie są bezściółkowe i musieli sobie poradzić z dużą ilością gnojowicy.
- Duże ilości brał od nas sąsiad, który ma duży areał gospodarstwa, nie prowadzi zaś hodowli – wyjaśnia rolnik. - Tu nie może być działań nieskoordynowanych. Mamy domówiona sprawę z wieloma rolnikami, którzy są zainteresowani wykorzystaniem gnojowicy powstającej w naszych chlewniach. I póki co nikt nie pikietował przed nasza bramą – dodaje żartobliwie.
KTO PRACUJE W CHLEWNIACH?
Pracę w gospodarstwie wykonują praktycznie własnymi siłami. Zatrudnili jednak pracownika, który sprawuje nadzór zootechniczny nad stadem macior. Okazuje się, że do opieki nad maciorami i ich potomstwem skłoniła się małżonka pan Marka, Iwona. Pochodzi ona z Szamocina w powiecie chodzieskim i nigdy nie miała do czynienia z rolnictwem. Pan Marek poznał swoją przyszła żonę za sprawą jej brata, z którym znał się już wcześniej.
- Kiedyś Iwona powiedziała, że bardzo boi się macior i zajmować się nimi raczej nie będzie. A teraz nasza „porodówka” jest jej oczkiem w głowie – mówi pan Marek.
Małżonkowie mają dwoje dzieci: córeczkę Lenę, która ma 7 lat i w tym roku pójdzie do I klasy szkoły podstawowej w nieodległym
Pawłowie Żońskim oraz 5-letniego synka Igorka, który będzie przedszkolakiem w tej samej miejscowości, i który dziś najchętniej towarzyszyłby stale dziadkowi i tacie podczas prac polowych.
- Wygląda na to, że następcę będę miał. I nie będzie on najstarszy z rodzeństwa – mówi wesoło pan Marek.
Dwa lata temu mogli się wybrać na trzydniowy wypad nad Morze Bałtyckie. Wcześniej nie udawało się zorganizować wspólnego wypoczynku. Przybywało ziemi, powiększało się stado macior i tuczników, i po prostu brakowało czasu na wytchnienie. - W tym roku też mamy zaplanowany krótki wypoczynkowy wypad, ale… - mówi na koniec naszej rozmowy pan Marek.