Całe gospodarstwo zabrane przez powódź
Nie wszystkich kataklizm dotknął aż tak mocno, ale zniszczenia są ogromne. Według przewodniczącej kłodzkiej izby - Elżbiety Ulatowskiej większość zwierząt gospodarskich w tym rejonie udało się z powodzi uratować, gorzej z paszą. Jest na szczęście wielu darczyńców, którzy gotowi są nieść pomoc. Nie brakuje też niestety szabrowników. Jedni pomagają, inni okradają.
Sytuacja w zalanych miejscowościach jest dynamiczna
O rolnikach poszkodowanych przez powódź rozmawiam nie tylko z Elżbietą Ulatowska – szefową Izby Rolniczej powiatu kłodzkiego, ale także rolnikiem, a zarazem hodowcą 300 owiec – Tomaszem Szymanowskim. Umówić się na telefon z obojgiem nie było łatwo, a to ze względu na dynamiczną sytuację w miejscu, gdzie mieszkają, czyli w Kotlinie Kłodzkiej.
Zboże i samochód w rzece
Tomaszem Szymanowskim z racji bycia nie tylko hodowcą, ale też prezesem dużej firmy, przyzwyczajony jest do opracowania planu, a następnie jego realizacji. Niestety, tutaj dotychczasowe doświadczenia nie przydały się na nic. - Woda zabrała mi połowę murowanej wiaty, maszyny pod nią stojące uratowałem, a zboża w big-bagach nie było sensu ratować, bo nie mam go gdzie schować. Mostek łączący moje gospodarstwo z owczarnią oraz sąsiadami został zabrany z rzeką. Wczoraj zrobiliśmy go prowizorycznie – mówi pan Tomasz spokojnym głosem, w którym słychać zmęczenie. Opowiada też o samochodzie dostawczym, który wpadł w sobotę wieczorem do wody razem z pracownikiem podczas transportu paszy dla zwierząt. W pojeździe pękł przegub, więc musieli go zostawić na noc w wodzie. Następnego dnia samochód miał wybite szyby i splądrowane wnętrze.
Ludzie potracili majątki, domy popłynęły z wodą
Sercem gospodarstwa są owce. Na szczęście zwierzęta pana Tomka są bezpieczne, gdyż owczarnia położona jest wyżej od rzeki, ale opowiada o sąsiedzie, którego połowa stada krów uciekła w popłochu. Prawdopodobnie przeżyją, bo na pastwiskach mają co jeść, ale problem jest z ich znalezieniem. Inny sąsiad miał osły. Zwierzęta ocalały, ale baloty siana i sianokiszonki, które były przeznaczone na zimowe karmienie, popłynęły z wodą. - Niektórzy rolnicy nie mają czym karmić swoich zwierząt, ale rolnicy np. z Podlasia oferują, że przywiozą siano i słomę – mówi pan Tomasz. Jednocześnie zauważa, że brak jest koordynacji, bo przecież po co wozić z tak daleka paszę, skoro pod niedaleko położonym Wałbrzychem też są zapasy, które mogliby dostać jako poszkodowani.
Najgorsza jest sytuacja z ludźmi: - Potracili swoje majątki, niektóre domy popłynęły z wodą. Najgorzej jest z posterunkiem policji – już go nie ma. Woda wzięła cały posterunek – relacjonuje Tomasz Szymanowski.
Brak koordynacji
Pomoc idzie z całej Polski. Ludzie przyjeżdżają przede wszystkim z jedzeniem: - Bo to się tak często kojarzy, że ludzie muszą mieć przede wszystkim co jeść, tym bardziej, jeżeli trudno do nich dotrzeć. To nie jest jednak dobrze koordynowane. Gdzieś tam leżą sterty butelek wody, kolega mi dzwoni, czy nie chcę zamoczonego busa chleba, bo nie wiedział, gdzie go rozładować i zamókł… a ja nie mam gdzie go suszyć – opowiada mój rozmówca.
Aktualna sytuacja
Gdy pytam Elżbietę Ulatowską, która jest szefową Izby Rolniczej powiatu kłodzkiego, jak wysokie mają straty wśród rolników, mówi: - Na tę chwilę jeszcze nie wiemy, ilu rolników zostało poszkodowanych. Jesteśmy na etapie liczenia.(…) Powoływane są komisje przez gminy.
Na chwilę obecną porządkowane są zagrody i gospodarstwa. Na szczęście pomoc idzie z wielu stron, ale wiadomo, że nadchodzi ciepło i trzeba się ustrzec przed ewentualnym zagrożeniem epidemiologicznym. W sąsiedzkim Lądku wojsko zabezpiecza przede wszystkim drogi dojazdowe, wyrównuje wyrwy. Ludzie sami biorą się również za porządkowanie, ale wielu rzeczy nie mogą zrobić bez ciężkiego sprzętu. - Pomoc idzie z całej Polski. Mamy miejsce w Trzebieszowicach, gdzie składowana jest pasza dla zwierząt i drobny sprzęt – mówi pani Elżbieta.
Stracił dorobek całego życia
Elżbieta Ulatowska potwierdza słowa pana Tomka, że duże zwierzęta nie ucierpiały, bo poszły w wyższe partie pastwisk. Jest jednak jeden przypadek gospodarza, który stracił całą hodowlę kur. - Sytuacja jest tragiczna. Pan z desperacji chciał targnąć się na życie. Cały dorobek życia, całe gospodarstwo zostały zabrane przez wodę. Są ludzie, którzy do końca nie wierzyli, że będzie tak źle z nadchodzącą falą. Im pomogli strażacy i wojsko w opuszczeniu domostw – relacjonuje pani Elżbieta.
Kradną dary dla powodzian
Pytam, co jest w tej chwili najbardziej potrzebne. - Nam w tej chwili potrzebne są każde ręce do pomocy, do porządkowania. Potrzebne są łopaty, rękawice, miotły, środki higieny, agregaty. Jeśli chodzi o pomoc dla rolników, to potrzebna jest przede wszystkim pasza, ale treściwa, a nie objętościowa, bo nie ma jej w tej chwili gdzie składować – mówi Elżbieta Ulatowska.
Szczególnie przykre jest to, że w sytuacji, w której nieszczęście dotknęło tak wielu ludzi, nie wszyscy są uczciwi. - Mamy miejsce składowania, ale część przyjeżdża w inne miejsca i musimy tego pilnować, bo niektórzy ludzie mają niestety lepkie ręce. Potrzebni są więc ludzie, którzy by to ochraniali – mówi na koniec Elżbieta Ulatowska.
Czytaj także: 50 tirów z sianem, zbożem i słomą wkrótce pojedzie do zalanych wiosek