Swoje krowy jako jedyny trzyma w mieście, a wypasa nad rzeką
Choć nie ma rolniczych korzeni, bo rodzice nie pochodzili ze wsi, od zawsze były mu bliskie sielskie klimaty i życie w zgodzie z naturą. Waldemar Szymczak przez wiele lat pracował w Kółku Rolniczym w Wąchocku, potem przez lata był konserwatorem w Zespole Szkół Zawodowych nr 1 w Starachowicach, krótko był zatrudniony w starachowickich zakładach i chodził z łopatą "na wagony". Wypracował emeryturę, z której teraz niejednokrotnie dokłada do krów. - Jak trzeba, to trzeba... Przecież to całe moje życie!
Limuzyny średniego kalibru
- Od początku gospodarowałem na swoim. Jak się urodziłem, tak pracowity byłem. Na nikogo się nie oglądałem. Drewniane stołeczki w domu układałem rządkiem, buty wypastowane dla całej rodziny były przeze mnie. Porządek musiał być. Od małego lubiłem chodzić na targ, gdzie doglądałem zwierząt, jak handlowali nimi. I przychodziłem za dzieciaka na działkę, gdzie mama trzymała krowę. Tu mam dziś swoje gospodarstwo na obrzeżach miasta, gdzie hoduję swoje krowy. Mam aktualnie 10 sztuk bydła: pięć krów i pięć cieląt - trzy jałówki i dwa byki - mówi gospodarz.
Bydło rasy limousine to rasa średniego kalibru, choć dziś można ją już zaliczyć do ras dużych. Masa ciała tych krów wynosi w granicach 650-800 kg przy wzroście wynoszącym 135 cm, a buhaje mają 1.000-1.200 kg, przy wysokości w kłębie 145 cm.
Objazdówki
Krowy wypasane są koło domu, na Kornatce i nad rzeką Kamienną na nieużytkach. Pan Waldemar dzierżawi pięć hektarów łąk, z których trawę kosi na baloty, by mieć siano na zimę.
- Siano to podstawa, ale musi być coś więcej - ospa, chleb i zbieram resztki ze szkół i przedszkoli. Nic się nie zmarnuje. Codziennie mam objazdówkę po mieście od przedszkola na Armii Krajowej, potem na Szlakowisku, Szkoła Podstawowa nr 9, obok przedszkole, następne na Granicznej, wracam do szkoły na Armii Krajowej, do stołówki Caritas i na Constar na końcu - wylicza. - Teraz w okresie wakacji to na obóz nad Lubiankę jeżdżę, gdzie młodzież wypoczywa. Prezydent o drogi dba, to dobry dojazd mam - chwali włodarza miasta za to, co robi.
Zuzia, jałonie i binie
"To Waldek, co w mieście krowy trzyma" - z tego znają go nie tylko sąsiedzi z okolicy, ale wielu mieszkańców miasta, bo takiego gospodarza daremnie w okolicy szukać.
Kiedyś to świnie i krowy na rynku trzymali. Była świniarnia koło szpitala. A dziś wszystko ludziom przeszkadza. Ale niech ktoś spróbuje mi zwrócić uwagę. Ja o krowy dbam, w oborze stoją tylko zimą, od wiosny, jak tylko ciepło, to na łąkach wypasam. Moje krowy są czyste, zadbane, zakolczykowane, paszporty mają. Niektóre mają nawet imiona: Zuzia jest, jałonie, a byczki to binie. Ani krowa, ani cielątko mnie nie ugryzą. Hoduję bydło na mięso, jak podrośnie, to sprzedaję, sam bym nie zabił, bo bym nie zjadł tego mięsa, jak koło tego chodzę. Smutno mi, jak sprzedam i widzę, że w oborze nie ma. Ale taka robota... a człowiek się przyzwyczaja.
Zazwyczaj ok. 2-letnie bydło (z wagą minimum 800 kg) idzie na ubój do prywatnych masarni. - Mam zbyt, wiedzą, że mam pewne mięso, krowa u mnie w życiu nie widzi nawozu, dlatego mięso smaczne. Moje krowy są sztucznie zapładniane, tylko sprawdzonym nasieniem, nie żadne krzyżówki, tylko w jednym kolorze - mówi hodowca, który całe swoje życie poświęca zwierzętom.
Oprócz krów w obejściu są kury, gołębie i osiem psów. Poza tym przydomowy ogródek i warzywa na użytek własny.
Ile życia i sił wystarczy
Ostatnio wnuczka wychodziła za mąż, na weselu nie byłem, bo odejść od krów nie mogę. Jakbym zwierzyny nie dokarmił na noc, to bym nie usnął. To całe moje życie. Wcześniej, jak pracowałem, to parę razy na jakimś urlopie byłem, ale teraz nie ma wolnego od krów. Muszę być przy zwierzętach. Ile życia i sił wystarczy, to będę się nimi zajmował. Mam ogromną wiarę w Pana Boga, który pomaga mi pokonywać codzienne trudności i z pomocą Bożą tak gospodarzę.
Zdjęcia autorki