ASF w sercu polskiego trzodziarstwa
Śmiercionośny wirus u dzików wymyka się spod kontroli oraz atakuje kolejne stada świń. Pogarszająca się sytuacja w Wielkopolsce to dramat dla poszczególnych rolników oraz zagrożenie dla krajowej produkcji trzody chlewnej.
Nikt jednak nie ma żadnej koncepcji, by to zmienić. Musimy przygotować się więc na najgorsze?
Choć wiedzieliśmy, że musiało w końcu do tego dojść, informację o ognisku ASF w zagłębiu hodowli trzody chlewnej w powiecie leszczyńskim przyjęliśmy z lekkim niedowierzaniem. Tym bardziej, że była to strefa żółta i przypadki ASF u dzików znajdowano w odległości 20 km od Ratowic w gminie Lipno koło Leszna, miejscowości, w której zdiagnozowano chorobę. Pierwsze sygnały o tym, że to małe stado, liczące kilkanaście sztuk świń, może być zakażone, pojawiły się w piątek, 12 czerwca.
Rolnicy widząc, że maciory, jedna po drugiej, padają, zawiadomili służby. Będąc prawie pewnym, że to niestety ASF, weterynaria pobrała próbki i nakazała natychmiastowej utylizacji. Pierwsze badania przeprowadzono w Poznaniu, drugie - celem potwierdzenia, wysłano do laboratorium w Puławach. Już w poniedziałek popołudniu było wiadomo, że leszczyńscy inspektorzy się nie mylili - Główny Lekarz Weterynarii wydał komunikat o czwartym w Polsce, a zarazem drugim ognisku ASF w Wielkopolsce w 2020 roku.
- W sobotę pomieszczenia gospodarcze zostały zdezynfekowane własnymi siłami rolników pod nadzorem powiatowego lekarza weterynarii. Ale rygory na gospodarstwie dotyczące higieny trwają nadal, mimo iż świń już w nim nie ma, ze względu na możliwości przeżywania wirusa. Potem odbędzie się ostateczna dezynfekcja i zwolnienie. Z tym że właścicielka stada zadeklarowała, że nie będzie już chowała świń - powiedział nam kilka dni później Jacek Gmerek, powiatowy lekarz weterynarii w Lesznie.