Hodowca sam stworzył kojce porodowe z otwieranym jarzmem [VIDEO]
- Musimy dbać o zdrowie zwierząt, aby potem mogły odpłacić się najlepszymi wynikami produkcyjnymi - tłumaczy Bartosz Czarniak, hodowca trzody chlewnej z woj. kujawsko - pomorskiego. Jakie zatem działania podejmują rolnicy, by troszczyć się o dobrostan zwierząt?
Bartosz Czarniak z Gołębina w woj. kujawsko - pomorskim ma 44 hektary. Gdy przejmował gospodarstwo po swoim ojcu w 2011 roku, stado podstawowe liczyło 20 loch. Młodemu rolnikowi udało się powiększyć stado do 70 loch. Ale przyszedł kryzys. Stado zostało zredukowane.
- Obecnie zmieniam sposób produkcji z cyklu trzytygodniowego na pięciotygodniowy i docelowo planuje posiadać około 56 macior. Zamierzam wejść w ekoschemat dobrostan zwierząt - mówi Bartosz Czarniak.
Hodowla świń polskiej rasy wbp (wielka biała polska) jest wpisana w to gospodarstwo, należące do Polskiego Związku Hodowców i Producentów Trzody Chlewnej POLSUS, już od wielu lat.
- Jestem w trzecim pokoleniu hodowcą świń. Zaczął to mój dziadek w latach sześćdziesiątych, mój tata kontynuował. Ja jestem kolejnym ogniwem. Moją bazą jest wbp. i z niej produkuje loszki hodowlane wbp F1, czyli wbp pomieszany z pbz-em i knur wbp - opowiada pan Bartosz.
Gdy pytamy o to, dlaczego zdecydował się wejść w tzw. dobrostan plus, rolnik wymienia dwa powody.
- Ostatni kryzys uświadomił mi, że mam za mało ziemi na to, aby utrzymać stado, bazując przede wszystkim na własnych zbożach, ponieważ dużo traciłem pieniędzy na zakup zbóż. W związku z tym uznałem, że muszę zredukować tę ilość stada. Kolejnym czynnikiem było to, że czekał mnie remont sektora porodowego, więc stwierdziłem, że skoro i tak mnie czeka remont i ograniczenie produkcji, no to w takim wypadku warto byłoby spróbować wejść w ten dobrostan plus - stwierdza hodowca.
Pan Bartosz podkreśla, że ekoschemat dobrostan zwierząt zakłada podwyższone standardy dobrostanowe dla zwierząt.
- Dla każdego rolnika, czy to hodowcy świń, producenta świń, hodowcy bydła, producenta bydła dobrostan to nie jest farmazon, tylko jest to bardzo ważna rzecz, która wpływa na ekonomikę. Jeżeli zachowamy dobrostan na bardzo wysokim poziomie, to ta ekonomika jest dla nas korzystniejsza. Jakiekolwiek więc mówienie o tym, że rolnik nie dba o zwierzęta, można włożyć między mity. My z tego żyjemy, więc dbamy o te zwierzęta. Owszem, hodujemy je po to, aby z nich uzyskać jakiś efekt konkretny, jakieś pieniądze. Ale to nie jest na zasadzie takiej, że stoimy nad nimi i je katujemy, każemy im rosnąć. Musimy dbać o ich zdrowie, o to, aby miały jak najlepsze warunki, aby potem odpłaciły się nam jak najlepszymi wynikami w produkcji - tłumaczy Bartosz Czarniak.
Dobrostan zwierząt, jak przekonuje hodowca, trzeba rozpatrywać na wielu płaszczyznach. Chodzi przede wszystkim o zapewnienie odpowiednich warunków bytowych, w tym dostępu do dobrej jakości paszy i wody, czystego powietrza poprzez zamontowanie w obiektach inwentarskich wentylacji, właściwej temperatury otoczenia czy minimalnej powierzchni bytowej, która została określona przepisami prawa. Natomiast to, co znalazło się w wytycznych ekoschematu dobrostan zwierząt jest zapewnieniem warunków ponadstandardowych. Ich stworzenie obarczone jest poniesieniem strat, wynikających chociażby z mniejszej obsady w chlewni. Dlatego program dobrostanowy ma niejako je rekompensować. W przypadku dobrostanu skierowanego dla producentów świń rolnik może wybrać jeden z kilku wariantów. Bartosz Czarniak zamierza realizować pierwszy z nich, a więc zapewnienie większej powierzchni bytowej o 20%.
- Zmniejszam produkcję, więc zrobi się więcej miejsca. Z automatu zatem wszystko mi się ładnie zgra. Ze ściółki nie będę korzystał, ponieważ mam większość sektorów już przerobionych na ruszta, więc byłoby bez sensu wracać do tego. I nie planuje na razie na wchodzenie w późniejsze odsadzanie prosiąt – tłumaczy hodowca.
Musi jednak do tego przygotować chlewnię. Obecnie jest na końcówce modernizacji obiektu.
- Są usuwane po kolei poszczególne kojce porodowe starego typu, czyli te jarzmowe, w których locha przebywała około czterech - pięciu tygodni, licząc nie tylko sam okres odchowu prosiąt, ale tak samo i tydzień przed porodem. Jest to wszystko likwidowane i zastępowane kojcami własnej konstrukcji, które będą odpowiadały dobrostanowi plus, czyli są przede wszystkim większe. A po drugie są z jednej strony otwierane - zaznacza Bartosz Czarniak.
Dzięki nowym kojcom, maciora po około 10-14 dniach od porodu, może być wypuszczona na luz i swobodnie się poruszać. Rolnik wyjaśnia, że zdecydował się na samodzielne przekształcanie kojców z powodów ekonomicznych.
- Obecnie wyposażenie chlewni w taki kojec, to koszt minimum 8 tys. zł na jedno stanowisko. Przy 14 stanowiskach już wychodzi kwota niebagatelna, około 100 tys. zł na same wyposażenie. Nie wspominam już o pracy, jaką trzeba włożyć w to, aby te kojce odpowiednio wyglądały i sprawnie działały. Dlatego też postanowiłem, że będę te kojce konstruował na podstawie tego co mam, zmieniał dotychczasowe tak, żeby po prostu maksymalnie zaoszczędzić, uzyskując jak najlepszy efekt. Oczywiście wiąże się to z większą moją pracą - podkreśla hodowca.
Gospodarstwo w Gołębinie przede wszystkim skupia się na sprzedaży loszek hodowlanych.
- Mamy listę swoich stałych klientów i obecnie, przy sporym popycie na trzodę i samą wieprzowinę, mam zapisany grafik na trzy miesiące w przód, więc w tej chwili jest bardzo dobrze. W kryzysie było trochę gorzej, ale 80% materiału, mimo wszystko, znajdowało odbiorców, którymi byli głównie klienci stali – zaznacza Bartosz Czarniak.
Loszki hodowlane rozprowadzane są do stad towarowych na terenie województwa kujawsko-pomorskiego. Odbiorcą tuczników są zarówno zakłady mięsne, jak i pośrednicy.
- Jeżeli locha urodzi, powiedzmy, 11 - 12 prosiąt, stąd jest 4-5 sztuk hodowlanych. Pozostałe, czyli te 5, 6 do 7 sztuk, idą w tucz i przeznaczone są do zakładów ubojowych - mówi Bartosz Czarniak.
W tym gospodarstwie stosuje się naturalne krycie loch oraz inseminację. Żywienie zwierząt w większości oparte jest na paszach z własnych zbóż z dodatkiem koncentratów.
- U mnie jest sposób tradycyjny, czyli jest to żywienie na sucho. Myślałam o żywieniu na mokro, jednakże ze względu na skalę produkcji było mi to odradzane. Chodzi o to, że może i bym skonstruował odpowiednie maszyny, zakupił odpowiednie urządzenia do żywienia na mokro, Jednakże częstotliwość dostaw nie pozwalałaby na tworzenie stałych relacji handlowych z dostawcami. Dlatego też jestem przy sposobie tradycyjnym żywienia na sucho, gdzie głównymi składnikami paszowymi są zboża plus, soja i dodatki. I to wszystko jest mieszane w gospodarstwie, ale nie przeze mnie, jednak przez firmę zewnętrzną - usługową, która przyjeżdża i miesza mi tą paszę – opowiada rolnik.
Porodówka, warchlakarnia oraz sektor krycia, a także tuczarnia są bezściółkowe (podłoga rusztowa), jedynie sektor loch prośnych jest nadal, tradycyjnie, na słomie. W chlewni wykorzystuje się system wentylacji wymuszonej, a więc opartej o wentylatory elektryczne.
- W większości komorach są to wentylatory umieszczone bezpośrednie nad świniami. Natomiast w trzech komorach mam system podrusztowy, czyli po prostu wentylator jest puszczony pod ruszta, tak, aby wyciągnął te najgorsze zapachy, a do świń docierało z automatu świeże powietrze. Zdaje to egzamin, w szczególności w odchowalni prosiąt, gdzie prosiaki lepiej oddychają, są dzięki temu w lepszej kondycji. Wszystko to jest oparte na wyciągach – mówi pan Bartosz.
Struktura zasiewów w gospodarstwie, w dużej mierze, podporządkowana jest produkcji paszy. W gospodarstwie w Gołębinie wysiewany jest rzepak, jęczmień ozimy, jęczmień jary z grochem, sam groch, pszenica i kukurydza na ziarno.
- W tym roku po raz pierwszy wysieję kukurydzę na słodko, która będzie szła na konserwy – zdradza Bartosz Czarniak.
Rolnik wykorzystuje maszyny do uprawy tradycyjnej. Ma jednak plany, by przechodzić w system bezorkowy.
- W związku z tym kukurydzę już trzeci rok z rzędu sieję bezorkowo w metodzie uproszczonej, czyli wykorzystuję tylko agregat podorywkowy. Jeżeli chodzi o inne uprawy, to na razie jeszcze orkowo. Chociaż w głowie już mam pomysł, tylko muszę przerobić mój agregat poorywkowy na agregat bezorkowy. Musiałbym w tym wypadku wymienić jeszcze ciągnik na większy ze względu na zapotrzebowanie mocy – wyjaśnia rolnik.
Beczkowóz o pojemności 5 litrów ma być w przyszłości wymieniony.
- Myślę o zmianie na większy. I na pewno z agregatem doglebowym, ponieważ chciałbym też skorzystać z ekoschematu rolnictwo węglowe. A z relacji tych, którzy mają takie agregaty docierają dwie podstawowe informacje. Pierwsza jest taka, że faktycznie są mniej uciążliwe zapachy, a po drugie jest mniejsza strata azotu, co przy obecnych cenach nawozów, nawet jeżeli teraz spadły, jest niebywale ważne – stwierdza Bartosz Czarniak.