Wielkopolska. Produkują trzodę i boją się ASF
Państwo Rzeźniczakowie z obawą patrzą w przyszłość, jeżeli chodzi o trzodę chlewną i rozprzestrzeniający się w Polsce Afrykański Pomór Świń. Wprawdzie zabezpieczyli swoje gospodarstwo przed wirusem, ale nie wyobrażają sobie likwidacji stada.
- To pewnie do nas dojdzie, za rok, dwa - podejrzewa pan Krzysztof.
Krzysztof Rzeźniczak z Jankowa Pierwszego w gminie Blizanów (powiat kaliski) z pracą w rolnictwie związany jest od dziecka. Wspólnie z rodzicami gospodarował na 10 hektarach. Kiedy pan Krzysztof założył rodzinę, razem z żoną Zofią starali się powiększyć areał. Udało im się dokupić 13 hektarów ziemi oraz wydzierżawić kolejne 20.
- Uprawiamy zboża i prowadzimy produkcję tuczników - mówi pan Krzysztof.
Najpierw funkcjonowali w cyklu otwartym, a od pewnego czasu postawili na cykl zamknięty. - Mamy 30 macior i to, co się urodzi, jest odchowywane i sprzedawane. Dzięki temu choroby się nie pojawiają. Kiedy kupowaliśmy prosięta, to weterynarza wzywaliśmy przez cały czas - wyjaśnia rolnik. W ciągu roku sprzedawanych jest około 550 sztuk. - Prosięta od urodzenia do osiągnięcia 30 kilogramów żywimy gotową paszą. I dopiero po tym czasie przechodzimy na paszę ze swoich zbóż z dodatkiem koncentratu - wyjaśniają.
Zrezygnowali z bydła mlecznego
W gospodarstwie są też byki mięsne. - Wcześniej miałem bydło mleczne. Jednak, kiedy upadła mleczarnia w powiecie pleszewskim i nie odzyskałem swoich pieniędzy, to zakończyliśmy również przygodę z bydłem mlecznym - wspomina. Dodaje, że w chowie bydła mlecznego pracę utrudnia też odległość od pól. – Za przysłowiową oborą mam tylko hektar ziemi, a tak, to muszę jechać 200 czy 300 metrów, a najdalej - około sześciu kilometrów - mówi Krzysztof Rzeźniczak. Podkreśla, że na szczęście ziemię ma tylko w gminie Blizanów. Przyznaje, że w młodości nie miał zamiaru swojego życia związać z rolnictwem. – W gospodarstwie miał zostać mój brat, ale wyjechał do Kanady. I ja zostałem. Przyzwyczaiłem się i nie żałuję – zaznacza pan Krzysztof.
Jego żona Zofia, która wcześniej pracowała w handlu, dodaje: Każdy jest sobie szefem, nikt nad głową nie stoi. I kiedy zrobi się coś źle, to człowiek ma pretensje do siebie. Zaznacza, że jej rodzice też mieli ziemię, ale mały areał. – I oboje pracowali zawodowo – mówi.
Czytaj także: Jak zwalczyć muchy w chlewni i oborze?
Obawiają się przyszłości
Państwo Rzeźniczakowie z obawą patrzą w przyszłość, jeżeli chodzi o trzodę chlewną i rozprzestrzeniający się w Polsce Afrykański Pomór Świń. Wprawdzie zabezpieczyli swoje gospodarstwo przed ASF, ale nie wyobrażają sobie likwidacji swojego stada. – To pewnie do nas dojdzie, za rok, dwa – podejrzewa pan Krzysztof. Jeśli zakażone będzie nawet małe stado, to i tak w promieniu kilku kilometrów wybite muszą być wszystkie sztuki. – Jeżeli dojdzie do zakażenia, to będzie trzeba jakoś żyć. Gospodarstwo będzie musiało być zdezynfekowane i po upływie kilku tygodni będzie można wprowadzić nowe zwierzęta. Cena też będzie niższa. I z czego będziemy odbudowywać stada? – pyta pani Zofia. Obawia się o przyszłość młodych rolników. – Jak oni sobie poradzą? Czy nie zrezygnują? – zastanawia się.
Czytaj także: Jak możemy wnieść wirusa do chlewni
Z synem sięgają po unijne środki
Państwo Rzeźniczakowie mogą spać spokojnie, jeżeli chodzi o następcę. Wiedzą, że będzie miał kto ich zastąpić w gospodarstwie. To syn Piotr, absolwent technikum mechanizacji rolnictwa w Marszewie. Dzierżawi około 20 hektarów od swojego ojca. Dzięki temu może korzystać z programów unijnych, z premii dla młodego rolnika i kupił ciągnik – Widzę, że chce się rozwijać. Bardzo lubi to robić, w końcu dziadek był rolnikiem, ojciec jest – cieszy się pani Zofia. Małżeństwo również korzystało ze środków unijnych. Wybudowali płytę obornikową. Maszyny kupowali jednak za własne pieniądze. – Maszyny są bardzo drogie. Kiedy był SAPARD, taki ciągnik kosztował 50 tysięcy złotych. A teraz trzeba dać 120 tysięcy złotych. Wtedy rolnicy się jeszcze bali sięgać po środki unijne – uważa pan Krzysztof.
Ubolewa, że okoliczni mieszkańcy niechętnie sprzedają ziemię. Stawiają raczej na dzierżawę. – Z dzierżawy mają stały dochód, a ziemię sprzedaje się tylko raz. A my nie kupujemy ziemi za każdą cenę, bo ile z tej ziemi można wyciągnąć. W naszej okolicy ziemia jest bardzo droga – opowiada małżeństwo. Ubolewają, że rolnik do końca nie wie, jaką cenę otrzyma za swoje produkty. – Kiedy kupowaliśmy pierwszą ziemię, czyli na początku lat 90-tych, to hektar kosztował około 5.000 zł. To można było jeszcze zainwestować, a teraz… - mówią.
Nie tak łatwo kupić ziemię
Z kolei najstarszy syn państwa Rzeźniczaków – Dawid – z żoną i dziećmi mieszka i pracuje w Danii. – Tam to życie płynie spokojniej – twierdzi małżeństwo. Porównują obowiązujące przepisy w Polsce i Danii. – Syn budował altanę w ogrodzie. Zadzwonił do tamtejszego urzędu i chciał się dowiedzieć, jakie dokumenty są wymagane. Odpowiedzieli, że sam ma zrobić plan i wysłać mailem. Na drugi dzień uzyskał zgodę. Nie musiał mieć pieczątek od fachowców – opowiadają. Pan Krzysztof z kolei jest na etapie zakupu kilkudziesięciu arów od jednego z mieszkańców. – Musiałem przedstawić świadectwo ukończenia szkoły, bo bez tego nie kupię. Skąd ja to świadectwo dostanę, jak szkołę kończyłem 40 lat temu. I to nie chodzi o szkołę rolniczą. Musiałem przedstawić również zaświadczenie o planie zagospodarowania gminy, ze starostwa plan, że na tej działce nie jest planowany las. Jest mnóstwo tych dokumentów, za które trzeba płacić. Już nie chodzi o te pieniądze, ale o takie utrudnianie, bo bez tych dokumentów nie można zawrzeć aktu notarialnego – opowiadają.
Żeby izba miała większe znaczenie
Krzysztof Rzeźniczak w tym roku był starostą dożynek gminnych w Blizanowie. Chętnie angażuje się w życie społeczne. Dlatego też w ubiegłym roku uzyskał poparcie i zaufanie mieszkańców, którzy wybrali go na radnego gminnego. Podkreśla, że praca w samorządzie lokalnym nie jest łatwa. Radni muszą się porozumieć jeżeli chodzi o inwestycje. – A każdy coś na swoim terenie chce zrobić – mówi. Pan Krzysztof jest też delegatem Powiatowej Rady Wielkopolskiej Izby Rolniczej. Chce dzielić się informacjami z rolnikami.
– Dobrze by było, gdyby izba rolnicza była nie tylko ciałem opiniotwórczym, ale decyzyjnym, żeby delegaci mieli wpływ na tworzenie ustaw dotyczących rolników – uważa Krzysztof Rzeźniczak.