Jak strzyże się owce? [FELIETON, VIDEO]
Zawód strzygacza owiec jest na wymarciu?
Pana Franciszka znają i lubią u nas wszyscy. Jest słowny, pracowity, serdeczny i (a może przede wszystkim) potrafi strzyc owce. Strzygacz to zanikająca profesja i jak mówi sam pan Franciszek: - Nikt się do niej nie pcha, bo praca ciężka, a pieniądze marne. Dawno minęły już czasy, gdy nasz fachowiec wyjeżdżał w swojej roli do Niemiec czy do Francji, bo to i czasy były inne, i wiek też.
Lubię te dni, gdy przyjeżdża do nas czy raczej do owiec. Jego wizyta to piękny rytuał, który zmienia nasz przebieg dnia diametralnie. Nagle wszystko i wszyscy podporządkowani jesteśmy tej jednej, jedynej sprawie: strzyżeniu owiec. Przygotowywane jest stanowisko pracy, wyszukiwane big-bagi na wełnę, owce nie wychodzą na pastwisko, w pobliskiej restauracji przygotowywana pizza na przerwę obiadową, a my stoimy na baczność, aby być na każde zawołanie pana Franciszka.
Widzieliście Państwo kiedyś, jak strzyże się owce? Jeśli nie, to zachęcam serdecznie. Przeżycie graniczy z oglądaniem baletu, a w naszym przypadku nawet ze słuchaniem koncertu, ponieważ, oprócz maszynki, pan Franciszek włącza podczas pracy radio. Monotonny dźwięk silnika z podkładem muzycznym, przerywa pojedyncze pobekiwanie naszych owiec. Stoją cierpliwie w kolejce i przyglądają się bezgłośnie metamorfozom, którym poddawane są ich koleżanki i koledzy.
Jesteście ciekawi, jak strzyżenie owiec wygląda w innych owczarniach? Zobaczcie!
Sam pan Franciszek jest mistrzem ceremonii. Ze swadą bierze w obroty każdego czworonoga i zamaszystymi, spokojnymi ruchami układa go lewą ręką w odpowiedniej pozycji, przytrzymuje kolanami, a prawą dłonią przesuwa płynnie ostrze maszynki wzdłuż ciała zwierzęcia i oddziela od niego runo. Można powiedzieć, że owca rozbierana jest ze swojej wełnianej koszuliny i to nie w strzępach a w całości. Mogłabym tak siedzieć i nie robić nic innego tylko patrzeć, patrzeć, patrzeć...
Cały dzień zastanawiałam się, jak poprosić pana Franciszka o choć małą lekcję strzyżenia. Odpowiednia okazja nadarzyła się w czasie posiłku. Ku mojemu miłemu zaskoczeniu pan Franciszek nie był przeciw, ale postawił warunek:
- Zróbmy to na sam koniec, bo sama pani wie, gdyby coś się stało, to stado mamy bezpieczne – powiedział i zasiał u mnie tym samym strach.
A jeśli zatnę lub nawet zarżnę Wrzoska? To na niego właśnie padło ostatnie miejsce w kolejce. Przez chwilę było dla mnie jak w szkole: pierwszy raz poczułam ciężar maszynki w ręce, pierwszy raz czułam ciepły oddech zwierzęcia, które patrzyło na mnie ze strachem, jakby wiedziało, że jest to moja premiera strzygaczki. Wstrzymałam oddech, przeżegnałam w duchu i przyłożyłam ostrze do ciała zwierzęcia. Stosując się do wskazówek i uwag mojego nauczyciela, zdjęłam część wełnianej koszuli z trykowego brzucha. Poszło! Teraz łopatka i biodro. Trochę trudniej, ale też poszło. Uff! Z respektem i wdzięcznością spojrzałam na pana Franciszka a pan Franciszek z ulgą na mnie. Tylko Wrzosek pozostawał w swoim osłupieniu, nie wiedząc, że niebezpieczeństwo właśnie minęło.