Eko-logicznie z Saksonii
Johannes Dittrich ma 34 lata, z wykształcenia to rolnik, z wyboru ekolog, mąż, ojciec trójki dzieci i sąsiad zza zachodniej granicy. Od ponad 10 lat pracuje w gospodarstwie Stadtgut w Goerlitz, gdzie zajmuje się zarządzaniem na fermie drobiu oraz uprawą kilkuset hektarów ziemi. Usługi rolnicze w Polsce, polscy pracownicy w Niemczech też nie są mu obce.
Z Johannesem Dittrich znamy się ok. 10 lat. Widok tego młodego mężczyzny zawsze przyprawia mnie o dobry humor, a to za sprawą charakterystycznego zielonego kapelusza, który nosi bez względu na porę roku. To właśnie przez ten kapelusz myślałam, że pochodzi z Bawarii, ale okazało się, że z krwi i kości jest Saksończykiem. Urodził się 34 lata temu w Goerlitz, zaczął naukę zawodu jako leśnik, ale w porę zorientował się, że rolnictwo jest dla niego ważniejsze. Ukończył studia rolnicze na uniwersytecie w Dreźnie, jego praca dyplomowa dotyczyła grochu, a dokładnie różnic pomiędzy odpornością grochu kwitnącego na biało a tymi na kolorowo. Po przeprowadzeniu eksperymentalnej uprawy na poletkach doświadczalnych okazało się, że tego z białymi kwiatami imają się te same choroby jak pozostałych, ale przechodzi przez nie zdecydowanie łagodniej. Taki to był początek saksońskiego rolnika, dzisiaj kierownika z odpowiedzialnością za 15 osób na polach uprawnych i na fermie drobiu.
Swoją żonę Claudię zobaczył pierwszy raz 18 lat temu. Poznali się, zakochali i pobrali, a dzisiaj są rodzicami trójki dzieci – 8-letniej dziewczynki oraz dwóch chłopców w wieku 7 i 4 lat. Czy może sobie wyobrazić, że któreś z ich latorośli zostanie w rolnictwie?
- Jeszcze nic na to nie wskazuje. Nie martwię się, komu przekażę gospodarstwo, bo takiego nie mam, więc tym bardziej nie muszę niczego żadnemu z nich sugerować. Najważniejsze, aby wybrali coś, co będzie ich motywowało do pracy i dawało im szczęście. Dla mnie rolnictwo tym jest, ale to nie znaczy, że tak będzie w ich przypadku również. Najważniejsze, aby mieli szacunek do tego, czym będą się zajmować i aby dawało im to satysfakcję – wyjaśnia mi Johannes.
Z pamiętnika szkolnego
Jak to się stało, że wybrał ten zawód? Okazuje się, że rodzinnych wzorców z dzieciństwa nie miał. Jedni dziadkowie zajmowali się przemysłem tekstylnym, drudzy mieli wprawdzie kilka krów i hektarów, ale nie było to wystarczającym bodźcem, aby zafascynować go rolnictwem. Swoje początki umiłowania wsi widzi bardziej w czasie, gdy jako kilkuletni chłopak zaczął jeździć konno a u gospodarza, u którego była stadnina, pomagał na polach i łąkach. Z tego też okresu ma wspomnienie z pamiętników szkolnych, w których regularnie wypisywał o swoim marzeniu, by zostać rolnikiem. -Teraz po latach mogę śmiało powiedzieć, że moje marzenie się spełniło – uzupełnia ze śmiechem Johannes.
W tym roku mija 11 lat od momentu, gdy zaczął pracować w Stadtgut Goerlitz - gospodarstwie rolnym prowadzonym w trybie ekologicznym od czasu jego powstania, czyli od 1992 roku. Decydującym kryterium podjęcia pracy przez Johannesa w Stadtgut był właśnie ten fakt, że gospodarstwo prowadzone było (i nadal jest) w trybie ekologicznym. Wszystkie jego dotychczasowe zajęcia, nauka, życie prywatne skoncentrowane były na ekologii. Już po roku pracy rozpoznano jego potencjał i zaproponowano mu kierownicze stanowisko, najpierw w dziedzinie uprawy pól, a rok później również fermy drobiu.
Stanie na trzech nogach
Stadtgut ma ciekawą strukturę. Można powiedzieć, że stoi na trzech nogach: polach uprawnych, fermie drobiu oraz plantacji drzew owocowych. Na 540 hektarach uprawiane są: koniczyna, pszenica, pszenżyto, groch, jęczmień, owies, słonecznik i kukurydza. Zestawienie to wynika z własnych potrzeb fermy drobiu, ale przede wszystkim z możliwości stosowania bogatego płodozmianu. Płodozmian jest oczkiem w głowie Johannesa i szczególnie ważnym aspektem w ekologicznym trybie uprawy pól. Stadtgut posiada bardzo dobry park maszynowy i zatrudnia w celu jego obsługi na polach 4 osoby. Jedyną maszyną, której nie posiada - z wyboru, jest siewnik punktowy.
Sadem na stałe zajętych jest 14 osób, a w okresie zbiorów jabłek zatrudniani są dodatkowo pracownicy sezonowi. Na powierzchni 60 hektarów rosną ekologiczne wiśnie, grusze i jabłonie.
Na fermie drobiu znajduje się odchów kurcząt, młodych kur i kury nioski. Struktura jest stała i obejmuje ilościowo 6 tys. kurczaków od 1 dnia do 10 tygodnia życia, 6 tys. młodych kurek do 18 tygodnia oraz 15 tys. niosek. To właśnie ferma jest tą dziedziną, która zapewnia gospodarstwu największe i najbardziej stabilne zyski. Razem z lasami i sadem Stadtgut gospodaruje na powierzchni ok. 700 hektarów, z czego ponad połowa jest własnością gospodarstwa.
Pamiętam, jak ostatniej jesieni Johannes przyjechał do nas z wizytą, niosąc w jednej ręce koszyk jabłek, a w drugiej dwa opakowania jajek. Ze swoimi prezentami i bawarskim kapeluszem na głowie wyglądał jak z reklamy zdrowej, a do tego jeszcze ekologicznej żywności.
W roli kierownika
Na stałe gospodarstwo zatrudnia ok. 30 osób a w sezonie zbioru jabłek jeszcze kilkanaście dodatkowo. Johannes odpowiedzialny jest przede wszystkim za tych, którzy zatrudnieni są na stałe na fermie oraz zajmują się uprawą pól, co stanowi około połowy całego personelu. Czy jest to dla niego trudne zadanie, zarządzać tak dużym zespołem?
- Nie. Znalazłem wyważoną formę współpracy w grupie – z jednej strony uważam na dobrą atmosferę, ale z drugiej nie mam oporów, aby pokazać granice między tym, co prywatne, a tym, co jest naszym obowiązkiem w pracy. Rozpiętość wieku naszego zespołu jest znaczna, bo najmłodszy pracownik ma 19 lat, a najstarszy 67 ale wszyscy mówimy sobie po imieniu – wyjaśnia Johannes.
Pytam o zakres jego obowiązków. Milknie na moment, aby po chwili zacząć wyliczać jednym tchem: - Po pierwsze organizuję dzień pracy dla wszystkich: kto, kiedy, gdzie, co robi. Jestem odpowiedzialny za zamówienia np. na polu jest to materiał siewny, na fermie pasza dla drobiu. Planuję zasiewy i płodozmian, harmonogram transportów i przemieszczeń na fermie, przygotowuję logistykę sprzedaży jaj i plonów z pola. Do moich obowiązków należało kiedyś składanie wniosków i po kilkuletniej przerwie będę znowu się tym zajmował, ponieważ osoba odpowiedzialna za nie przechodzi niebawem na emeryturę – słucham tego wszystkiego i mam wrażenie, że ilość wymienionych obowiązków go nie męczy, lecz napawa dumą, która wypływa z absolutnego identyfikowania się z tym, co robi i za co jest odpowiedzialny.
Szefem Stadtgutu jest Frank Richter. Gdy go proszę o ocenę Johannesa, odpowiada krótko: - Cenię go! (śmiech) i dodaje: - Miała być krótka odpowiedź, ale jeśli mogę coś dodać to powiem jeszcze, że jest kompetentny, godny zaufania i pełen pomysłów – uzupełnia dając tym samym dobre świadectwo kierownikowi.
Współpraca z Polską
Stadtgut położony jest malowniczo w krajobrazie, w którym króluje wygasły 30 milionów lat temu wulkan o nazwie Landeskrone (420 m n.p.m.). Dojeżdżając do gospodarstwa, zobaczy się najpierw jak okiem sięgnąć sady. Gospodarstwo położone jest tuż za naszą zachodnią granicą i dzięki strefie Schengen nie dzieli a łączy nasze kraje. W przypadku Stadtgutu jest to współpraca w dwóch dziedzinach: zatrudniania pracowników z Polski w okresie zbioru jabłek oraz świadczenia usług swoim sprzętem dla polskich rolników.
Jak już wspomniałam, w sadzie w okresie zbioru jabłek na plantacji pracuje sezonowo kilkunastu pracowników w tym również z Polski. Ich wynagrodzenie bazuje na niemieckich warunkach minimalnej stawki godzinowej (do XII 2021 było to 9,60 Euro, od I 2022 obowiązuje 9,82 a od VI 2022 będzie to 10,45), z której potrącane jest po polskiej stronie ubezpieczenie i podatek. Jest to opłacalny układ dla obu stron, tym bardziej, że polscy pracownicy mieszkają blisko granicy i dojeżdżają codziennie do pracy ze swoich miejsc zamieszkania. - Kilku z pracowników, z tych, którzy przyjechali do pracy sezonowej, zatrudnionych zostało u nas na stałe. Zauważalną jest jednak tendencja do wyrównywania wynagrodzeń po obu stronach granicy, przez co atrakcyjność pracy w Niemczech spada – wyjaśnia Johannes Dittrich.
Drugą formą współpracy z Polską są prace usługowe na polach. Wyrównujące się ceny w ramach Unii Europejskiej powodują, że wykonywanie usług polowych przez niemieckie podmioty staje się dla polskich zleceniodawców możliwym.
- Mamy bardzo bogaty park maszynowy, który pozwala nam na sprawne wykonanie prac na własnych polach a potem jeszcze zaoferowanie poszczególnych zabiegów usługowo, również po polskiej stronie. Nasza cena np. za hektar orki to 85 Euro a za kombajn 110 Euro - mówi Johannes.
A za 10 lat?
Johannes Dittrich jest rolnikiem bez własnego gospodarstwa. Czy bycie na tzw. „swoim” leży w sferze jego planów? Gdzie widzi sam siebie za 10 lat?
- Po studiach myślałem o tym, aby się usamodzielnić, ale prawda jest taka, że w Niemczech jest prawie niemożliwym kupić grunty orne czy użytki zielone. Moje marzenie o własnym gospodarstwie zarzuciłem w momencie urodzenia się naszych dzieci, dla których mam więcej czasu w mojej sytuacji, niż gdybym prowadził swoje gospodarstwo. To jest jeden aspekt. Drugą zaletą mojej pracy jest wolność, jaką dostaję od pracodawcy. Myślę, że gdyby tak nie było, nie identyfikowałbym się z tym, co robię, na taką skalę. To bardzo ważne i motywujące, aby mieć i widzieć swój wkład w rozwój miejsca, gdzie się pracuje. Ważnym jest również, aby mieć wsparcie w małżeństwie, gdy praca zajmuje nie 8 a 12, a w sezonie i więcej godzin dziennie. Ja takie wsparcie od mojej żony mam. Bardzo ważnym jest dla mnie, że gospodarstwo, w którym pracuję, prowadzone jest w trybie ekologicznym oraz że mam wolną rękę w podejmowaniu decyzji, za które ponoszę odpowiedzialność. To właśnie poczucie samodzielności powoduje, że nie tęsknię za posiadaniem własnego gospodarstwa i bardzo dobrze mogę sobie wyobrazić, że za 10 lat Stadtgut nadal będzie moim zawodowym miejscem na ziemi – mówi Johannes Dittrich.
Czytaj także:
Ekologiczne gospodarstwo roku 2021 [VIDEO]
- Tagi:
- rolnik
- Johannes Dittrich
- ekologia