Tylko on ma świnie - w całym powiecie
Inne
Aktualizacja:
Drugich takich w gm. Brody i całym powiecie starachowickim ze świecą szukać. Ich hodowla krów i świń z uprawą na 25 ha stanowi ewenement.
Spis treści:
Iwona i Jacek Litwinek z Rudy (w gm. Brody) gospodarzenie mają po prostu we krwi. Schedę i zamiłowanie do rolnictwa odziedziczyli po rodzicach. Ona - z Boru Kunowskiego, on - z Rudy, oboje z gm. Brody (pow. starachowicki), z podobnymi wartościami i podejściem do życia odnaleźli się na polskiej wsi. Odziedziczone po rodzicach gospodarstwo z czasem urosło w siłę - uprawa ziemi i hodowla zwierząt nigdy nie stanowiły dla nich tajemnic, przeciwnie - całe swoje dotychczasowe życie temu poświęcili, choć, jak twierdzą, łatwo nie jest i bywają chwile zwątpienia.
- Gospodarstwo było u nas od zawsze, było małe, ale wiodło prym, bo było wszechstronne. Przez długi czas pamiętam, jeszcze jako dzieciak, było nadzorowane przez ośrodek doradztwa rolniczego w Modliszewicach. U nas były wprowadzane innowacje rolnicze - jedną z nich było pszenżyto. Nawet dostałem za to po łapach w szkole, kiedy pani na biologii zapytała o uprawy w latach 90. Myślałem, że zabłysnę tym pszenżytem, a ona stwierdziła, że sobie żarty robię. A my mieliśmy naprawdę poletko doświadczalne, gdzie sprawdzano, jak to ziarno kiełkuje, jak się zachowuje na polu, w tej klasie ziemi - opowiada pan Jacek.
- Podobnie było ze świniami, gdzie kontrolerzy sprawdzali tuczniki, ich przyrost wagi. Mieliśmy świnie rude rasy duńskiej (ta rasa charakteryzuje się m.in. wysoką plennością, mlecznością oraz troskliwością, to świnie długie, mocne, o dobrych nogach oraz o doskonałej jakości tuszy).
Pola i łąki
Małżonkowie zaczynali od 1,5 ha, które po ponad ćwierć wieku urosło do 25 ha. Część areału stanowią łąki na potrzeby zwierząt, reszta to uprawy: żyta, pszenżyta i jęczmienia, także na paszę dla zwierząt.
- W naszych warunkach nie ma specjalnie przyszłości dla rolnictwa, bo jest kiepskiej jakości ziemia - IV i V klasa. Nie ma możliwości uprawy zbóż takich jak np. pszenica - nawet jej nie sieję. Ale dużą podporę mam w zwierzętach, własny obornik robi swoje. Wdrażam tylko naturalne środki, zresztą nawozy są bardzo drogie i człowiek by nie wyrobił na to finansowo - dodaje rolnik.
Podpora w zwierzętach
W gospodarstwie państwa Litwinków utrzymywane jest bydło i trzoda chlewna, choć obecnie obowiązujące wymogi sanitarno-weterynaryjne nie ułatwiają rolnikom życia.
- Mamy 11 sztuk bydła, część to krowy mleczne oraz byki mięsne, na ubój. Jest też trzoda chlewna, którą posiadam jako jedyny w powiecie - trzy maciory, reszta tuczników, ostatnio pojawiło się 12 sztuk małych. Ogólnie ta hodowla nie jest mile widziana, bo ponoć stanowię zagrożenie dla innych gospodarstw. Ale ja to trzymam wyłącznie na swój użytek, choć ta hodowla przysparza nie lada problemów, m.in. jeśli chodzi o ubój i kontrole weterynaryjne przed- i poubojowe. Kiedyś współpracowałem z masarnią w Kunowie, która bardzo ceniła sobie moje mięso - dobre jakościowo, ale skończyło się to ze względu na wymogi transportowe. Teraz prowadzę ubój gospodarczy, w obejściu, ale to z kolei wymaga zaangażowania osoby z uprawieniami ubojowymi, bo choć sam potrafię to zrobić i mam specjalny pistolet, to bez uprawnień nie mogę - nawet na własne potrzeby. Formalności często podcinają skrzydła i zniechęcają do pracy.
Rolnicza edukacja
Marzeniem rolnika jest stworzenie miejsca - gospodarstwa turystycznego z edukacją rolniczą, gdzie zapraszałby uczniów, którzy mogliby od kuchni zobaczyć hodowlę zwierząt, bo wiele dzieci dziś nie ma pojęcia np. skąd się bierze mleko.
- Na Borze Kunowskim mamy budynek po sklepie, który moglibyśmy do tego przystosować i stworzyć tam wybieg dla zwierzaków. To byłby widok - cielaki biegające samopas - marzy się rolnikowi, który przy takim inwentarzu nie ma ani chwili wytchnienia na odpoczynek. - Byliśmy trzy dni z żoną w górach na urlopie, ale wtedy gospodarstwem zajmował się syn, a ja doglądałem wszystkiego przez telefon. Jak są żniwa, to dzień się czasem nie kończy, zaczyna bladym świtem i kończy o świcie, czasem po nocach jeżdżę traktorem. Żałuję, że w okolicy nie ma podobnych mnie gospodarzy, bo moglibyśmy sobie nawzajem pomagać - ja robię to, ktoś coś innego, a tak muszę liczyć tylko na siebie.
Obecnie gospodarstwo częściowo już przejmuje najstarszy syn państwa Litwinków, absolwent AWF, który kończy studia rolnicze. - Chciałbym, żeby dzieci kontynuowały tę działalność, chciałbym wychować sobie następcę, ale jak się to potoczy, to czas pokaże. Skupuję nieużytki, chcę się definitywnie odciąć od kupowania pasz dla zwierząt, by być samowystarczalnym pod tym względem. Zacząłem uprawiać grykę w ub. roku, mam już swoje ziarno. Żeby robić swoją kaszankę z gryki naturalnie suszonej - dodaje rolnik pełen pasji, co odziedziczył z pewnością po rodzicach. - Mam dwóch braci, tato zmarł wcześnie - miał 44 lata, od zawsze pomagaliśmy mamie w gospodarstwie. Wcześniej nie było maszyn, tylko własne ręce i zwierzęta do pomocy. Zboże i mleko oddawano do Gminnej Spółdzielni, żeby dostać przydział na rower czy ciągnik. To się na szczęście zmieniło, ale lekko nie jest...