Justyna Wlaźniak - tańcząca rolniczka i producentka trzody chlewnej [VIDEO]
O kobiecie, która jest wszechstronnie utalentowana, moja śp. babcia Katarzyna mówiła „Ona jest do tańca i do różańca”. Nie wiem, czy Justyna Wlaźniak jest do tego drugiego, ale do tańca i rolnictwa powołanie na pewno ma. Z jej 10-hektarowego gospodarstwa w Bogusławicach koło Wolborza w powiecie piotrkowskim, czyli w tzw. zagłębiu trzody chlewnej schodzi w roku ok. 3000 sztuk tuczników.
Na murku w chlewni
Justyna Wlaźniak jest młodą, bo zaledwie 23-letnią rolniczką, która zaczęła tańczyć w wieku 8 lat. Trzy lata wcześniej dziadek zabrał ją do chlewni, gdzie widziała po raz pierwszy proszącą się maciorę. Do dzisiaj pamięta, na którym murku w chlewni posadził ją dziadek Jerzy i pozwolił, aby mu duchowo asystowała. Dzisiaj dziadek byłby dumny ze swojej wnuczki, która nie dość, że jest rolniczką, to ma do tego wykształcenie wyższe – pierwszy stopień skończyła na uniwersytecie łódzkim na kierunku biologii ze specjalizacją środowiskową, a obecnie jest na drugim a zarazem ostatnim roku studiów magisterskich w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie na kierunku zootechnika.
Ta młoda, szczupła i pełna wdzięku kobieta bardziej pasowałaby do pracy w banku niż na gospodarstwie, ale jest inaczej. Gdy pytam ją, jak to się stało, że zajęła się na poważnie rolnictwem, wyjaśnia, że w rolnictwie to ona była od zawsze. Wychowała się wśród ciągników, pól i zwierząt. - To gospodarstwo prowadzone jest od czterech pokoleń i absolutnie nie wyobrażam sobie zostawienia ojcowizny – mówi z przekonaniem pani Justyna. Od małego dziecka pomagała w robieniu paszy, załadunkach i rozładunkach zwierząt, przy robieniu kiełbasy podczas świniobicia, była przy żniwach i sianokosach, a wszystko to razem zaowocowało miłością do rolnictwa i podjęciem decyzji o pozostaniu na gospodarstwie. Jej pradziadkowie i dziadkowie dali rolnictwu początek, a rodzice sprawili, że ich gospodarstwo prosperuje na duża skalę. Dokupienie ziemi, remonty budynków gospodarczych, budowa silosów i nowej chlewni, nabycie sprzętu i maszyn – wszystko to jest zasługą rodziców pani Justyny.
Trudny czas
Pani Justyna prowadzi od 3 lat osobne gospodarstwo. Składa się ono z 10 hektarów, na których uprawiana jest kukurydza, żyto hybrydowe i rośliny strączkowe. Tymi ostatnimi chciałaby w przyszłości w przyszłości zastąpić wysoką w cenie soję.
W październiku 2019 roku, czyli równo dwa lata temu, postawiona została nowa chlewnia. Obiekt nowoczesny, dobrze wyposażony, gwarantujący doskonałe warunki życia zwierzętom oraz komfortową pracę hodowcy. Produkcja odbywa się w cyklu otwartym. Ok. 30-kilogramowe warchlaki rasy Landrace, Yorkshire, Duroc bądź Danbred sprowadzane są co cztery miesiące w ilości ok. 1000 sztuk z Danii. Po ok. 3 miesiącach karmienia dopasowaną do wieku paszą pełnoporcjową, tuczniki osiągają wagę ok. 130 kg i są sukcesywnie sprzedawane. Przez cały okres chowu ich waga monitorowana jest specjalnymi sensorami umieszczonymi nad zwierzętami, co pozwala na natychmiastowe reagowanie na każdy odchyłek od normy. Dzięki komputeryzacji stałej kontroli podlega nie tylko przyrost wagi zwierząt, ale również spożycie paszy i wody oraz warunki termiczne i wilgotnościowe w chlewni. Pani Justyna wszystko to chwali sobie, ale podkreśla jednocześnie ważną rolę codziennych obchodów, od których zaczyna swój dzień.
Wszystko zapowiadało się dobrze i nawet jakiś czas tak było, ale nikt nie przewidział tego, czego świadkami jesteśmy dzisiaj: ASF (w Bogusławicach jest na razie strefa niebieska), pandemia i bardzo słaba koniunktura na mięso wieprzowe. Mama pani Justyny jest dumna ze swojej córki, podziwia jej zaparcie, odwagę i pracowitość, ale jednocześnie martwi się, mówiąc:
- Wie pani, niekiedy myślę, że tę naszą córkę wpuściliśmy na minę. Ledwo zaczęła, a już po krótkim czasie zaczęły się całe te problemy. Jej córka Justyna uważa, że są to zbyt mocne słowa, bo przecież rodzice nie zmuszali jej do niczego. To była jej decyzja i jej nie żałuje. Nigdy nie robi nic wbrew sobie i tak też było w tej sytuacji. Gdy pojawiły się problemy, wspólnie zastanawiali się, co robić dalej. Są zgranym zespołem, który wspiera się we wspólnych działaniach, pracy, analizie sytuacji i planach na przyszłość.
To co najprzyjemniejsze, to co najtrudniejsze
Spytałam panią Justynę o to, co jest dla niej w byciu rolniczką najprzyjemniejsze... i to pomimo trudnej sytuacji, jaką obecnie mamy. Długo nie musiała się zastanawiać, aby odpowiedzieć: - Świadomość tego, że rządzę i gospodaruje dla siebie, a do tego mam jeszcze wsparcie rodziców oraz brata, którzy są dla mnie największym wzorcem. No a poza tym przyjemnością są same zwierzęta. To wielka satysfakcja widzieć, że są zdrowe, w dobrej formie i dobrze się chowają – wyjaśnia hodowczyni.
A najtrudniejsze? Również to pytanie nie czeka długo na odpowiedź: - Biurokracja, choć nie chodzi o trudności z nią, a raczej o czas, jakiego wymaga. Trudnym są też w obecnej sytuacji skoki cenowe, brak przewidywalności w temacie zbytu, ASF, pandemia... Trochę się to skumulowało, ale wierzę, że jest to okres przejściowy – odpowiada z nutą optymizmu pani Justyna Wlaźniak.
Pasja tańca
Jej codzienność wypełniona jest rolnictwem, studiami i tańcem. To pierwsze jest jej powołaniem, drugie - uzupełnieniem pierwszego, a trzecie - pasją i odskocznią, która trzyma całość w równowadze. Po dniu pracy w chlewni czy wykładach na uczelni lubi wejść na salę i potańczyć sama dla siebie. - Jeśli mam zły dzień, a takie mamy wszyscy, nie idę użalić się do tuczników, lecz tańczę i to mi zawsze pomaga – mówi młoda rolniczka. A jaki taniec jest jej ulubionym? Otóż poznała całe ich spektrum, ale tym, w którym czuje się najbardziej spełniona jest taniec nowoczesny. To właśnie on pozwala pokazać uczucia i wyzwolić emocje najbardziej ze wszystkich i to zarazem w tańcu indywidualnym, jak i grupowym. Swoimi tanecznymi umiejętnościami dzieli się z innymi prowadząc dwie grupy dzieci i młodzieży w wieku 4-18 lat.
Tanecznym krokiem
Pani Justyna ma plany i to konkretne: chce napisać porządną pracę magisterską i skończyć studia, być jeszcze lepszą w tańcu nowoczesnym, poprowadzić z sukcesem swoje dwie grupy taneczne, wyjechać lub polecieć na urlop.
Dużo tego, ale przypuszczam, że pani Justyna przejdzie przez swoje plany tanecznym krokiem, bo która kobieta miałby to zrobić, jak nie ta, o których moja babcia Katarzyna mówiła, że są do tańca i do różańca...
Czytaj także: