Stworzył serowarnię. Za 1,6 mln zł przebudował starą stodołę [FILM]
Macie dużo kontroli?
U mnie były ciągle jakieś przebudowy i one powodowały, że ciągle miałem jakieś kontrole. Dzisiaj, gdy mam nowy zakład, jest to inaczej i łatwiej. Kompleksową kontrolę mam raz na dwa lata, ale raz lub dwa razy w roku przychodzą na „standardową kontrolę” przedsiębiorstwa. Poza tym mam regularne kontrole wybranych produktów np. twarogu pod kontem salmonelli czy listerii. Osobnym rodzajem kontroli jest ta ekologiczna jednostki certyfikującej czy wrocławskiego WIHARS-u.
Jak wygląda sprzedaż waszych produktów?
Mamy tygodniowy cykl produkcyjny, więc zaczynamy od tzw. nastawów w niedzielę. W poniedziałek i wtorek produkujemy wspomnianą galanterię mleczną, w środę wyjeżdżamy z towarem do Wałbrzycha, Legnicy, Jeleniej Góry, a w czwartek jedziemy do Wrocławia, gdzie dostarczmy nasze produkty do tzw. sklepów ze zdrową żywnością. Wśród naszych odbiorców mamy też restauracje, ale na obecny czas ze względu na pandemię musieliśmy zrobić przerwę w ich zaopatrzenie. Poza tym w każdą sobotę jesteśmy na dwóch dużych targach, a raz w miesiącu na „targu rolnym” we Wrocławiu. Również na gospodarstwie mamy sklepik, w którym można zaopatrzyć się na bieżąco w nasz asortyment.
Czy można z tego żyć?
Tak, zdecydowanie tak. Spłacam potężne kredyty i nie mam z tym problemów. W związku z naszą dobrą sytuacją nie zdecydowaliśmy się na podwyżkę cen, choć wiemy, że wszystko idzie w górę.
Jako „Wańczykówka” dostaliście wiele nagród. Którą z nich cenisz sobie najbardziej?
Najbardziej cenię sobie opinię klienta – ona jest dla mnie najcenniejszą nagrodą, choć nagrody, które nam przyznawano na przestrzeni czasu, towarzyszyły naszemu rozwojowi i są one niejako świadkami naszej historii. To my budowaliśmy środowisko serowarów farmerskich i nagrody zdobywane w tej właśnie kategorii są czymś szczególnym. Inne znaczenie z kolei mają nagrody przyznawane nam w konkursach Agroligii, gdzie startowaliśmy razem np. z producentami nalewek, czy czekolady. Na dzień dzisiejszy nie startujemy już w konkursach czysto serowarskich, aby dać szansę innym w wypromowaniu ich produktów.
Serowarnia to przetwórstwo, którego w Polsce mamy ciągle jeszcze za mało...
Tak, powstaje coraz więcej serowarni, a ich zagłębiem jest Dolny Śląsk. Serowarnie powstają często, tak jak u mnie, jako pomysł na profil gospodarstwa lub aby je ratować. Z moich obserwacji wynika, że wielu ludzi z innych zawodów, np. nauczyciele czy pracownicy korporacji, chcąc coś zmienić w swoim życiu, przeprowadzają się na wieś i decydują na tę właśnie działalność. Nie można być jednak naiwnym i myśleć, że mając 3 kozy i produkując z ich mleka sery, stworzy się pomysł na życie i przeżycie. To ciężki kawałek chleba.
Jakie plany macie?
Jak już wspominałem – mamy dużą serowarnię. W minionym roku dokonaliśmy zakupu gospodarstwa po byłym PGR-ze, więc będziemy mieć nareszcie więcej miejsca dla hodowli zwierząt. Planujemy utrzymanie ok. 70 krów oraz 200 kóz.
Sylwku, a teraz pytanie o twoje marzenia: przypominam sobie taką rozmowę z tobą, w której marzyło ci się dojrzewanie serów w klasztorze po sąsiedzku. Co z tych marzeń zostało?
To marzenie powstało z potrzeby posiadania miejsca na dojrzewalnię. Kiedyś produkowałem małe ilości na potrzeby klientów, dzisiaj produkuję ok 100 kilogramów sera dziennie i chcę, aby poleżał on na półce. No i tego miejsca nie mam. Moje sąsiadki – siostry zakonne mają tego miejsca w podziemiach dużo, ale nie wiedzą czy ono się nadaje na dojrzewalnię. Aby taki projekt powstał, nie wystarczy mój pomysł. Do tego potrzebne są pieniądze oraz sztab ludzi, który poprowadził by to naukowo. Wiemy, że na świecie przeprowadza się takie badania, więc dlaczego nie zrobić tego u sióstr benedyktynek w Krzeszowie?
Czytaj także: