Paulina Twarda - wozi TIR-em zboże
Pani Paulina jest najmłodsza z czworga rodzeństwa (od najstarszej z sióstr - młodsza o 20 lat, od drugiej - o14 a od brata - o 11). Mieszka z rodzicami w Dubinie, w powiecie rawickim. Nie od samego początku wiedziała, co chce w życiu robić. Było marzenie o szkole plastycznej, bo lubi malować (również po ścianach), ale po wizycie w liceum plastycznym we Wrocławiu ochota jej przeszła. Powstała za to wizja kierowania czymś dużym, największym. Skończyła liceum ogólnokształcące i zdała maturę, a w międzyczasie zrobiła prawo jazdy kategorii B,C i C+E. Kursy kwalifikacji zawodowej mogła zrobić dopiero mając 21 lat, a ponieważ te miała ukończyć w marcu, już w lutym zapisała się w kolejkę. W ramach kursu wyjeździła 50 godzin. Jak sama mówi, leszczyński egzaminator dał jej „w kość”, bo wynik pozytywny uzyskała za drugim podejściem i to przydarzyło się jej, dziewczynie, która poza jazdą za kółkiem życia już wtedy nie widziała.
Z faktu bycia kobietą
Od małej dziewczynki wolała bawić się z chłopakami i najpierw rozkręcać, a potem składać rower, niż z dziewczynami szyć ubranka dla lalek. Wspomina, że na świadectwie opisowym za każdym razem zauważano jej umiłowanie do przebywania w towarzystwie chłopców. - Zawsze lubiłam wdrapywać się na drzewa, przez co ciągle byłam poobijana i odrapana. Rodzice mieli gospodarstwo, więc żaden ciągnik ani maszyna nie uchowały się przede mną. Chyba miałam być chłopakiem – śmieje się pani Paulina.
Trochę to sobie wykrakała, bo z faktu bycia kobietą wynika w tym zawodzie wiele nietypowych sytuacji. Na przykład, gdy dzwoni, aby dowiedzieć się o adres załadunku, prosi się ją, aby przekazała kierowcy, jak ma jechać, no bo przecież ona kierowcą na pewno nie jest. Podobnie musiał myśleć jej pierwszy potencjalny pracodawca, którego znalazła przez ogłoszenie w gazecie. Spotkanie, na które pojechała do Milicza, skończyło się, zanim się zaczęło i to w momencie, gdy właściciel spedycji zobaczył, że zgłosiła się kobieta.
Obiekcji do płci pani Pauliny nie miał jej aktualny pracodawca. Dzisiaj po roku pracy, pytam Kazimierza Wierzchowskiego o to, czy nie żałuje, że przyjął do pracy kobietę: - Najpierw był to dla mnie szok, że dziewczyna może pracować w tym zawodzie, ale osobiście uważam, że młodym ludziom trzeba dać szansę... bez względu na płeć. Paulina jest dobrym, pojętnym i odważnym kierowcą. W swoim krótkim stażu była już wiele razy za granicą. Potrafi dobrze się zorganizować, dogadać i tym samym wykonać zadanie na piątkę z plusem.
Pani Paulina na szefa nie da powiedzieć żadnego złego słowa. - To bardzo życzliwy człowiek. Jeśli mam jakiś problem, a mam je, bo przecież wiele muszę się jeszcze nauczyć, to zawsze mogę liczyć na jego wsparcie. Inni kierowcy, a jest ich oprócz szefa pięciu, to sami mężczyźni i jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby odmówili mi pomocy. Tak było chociażby dzisiaj rano z naczepą. W tym przypadku fakt, że jestem kobietą, jest bardzo korzystny – śmieje się pani Paulina.
460 koni pani Pauliny
Auto i naczepa to tzw. zestaw. W przypadku pani Pauliny jest to Volvo z 460 końmi mechanicznymi i łączną długością 14 metrów. Zatankowany do pełna waży ponad 15 ton, a załadowany do pełna - trochę ponad 40. Gdy wdrapuję się do kabiny, intuicyjnie czuję, że muszę zdjąć buty, ponieważ jest tam tak czysto. - To mój drugi dom, w którym na małej przestrzeni pracuję, śpię, jem i odpoczywam w przerwach. Dbanie o czystość jest chyba dobrowolnym obowiązkiem każdego kierowcy i to bez względu na płeć – uzmysławia mi pani Paulina.
Najpierw myślę, że moja rozmówczyni żartuje, gdy mi mówi, że w samochodzie jej się lepiej śpi niż w domu, ale okazuje się, to żywa prawda. Mówi, że materac ma tam lepszy, a i spokój większy, choć problem z tym ostatnim jest, gdy po sąsiedzku na parkingu stanie ktoś z chłodnią. Ostatnio miała właśnie takie zdarzenie w Danii – największym europejskim producencie trzody chlewnej. - Nie za bardzo było jak odpocząć, bo na parkingu spałam między samymi chłodniami, które na przemian włączały się przez całą noc – wspomina prawie z rozrzewnieniem pani Paulina.
Również z jedzeniem nie ma problemu. Jest wręcz jak na wakacjach, gdy na parkingu nagle wszyscy zaczynają gotować i wyciągać swoje zapasy. Może dlatego utarło się mówić, że kierowcy ciężarówek są dobrymi kucharzami. Poza tym mama, czyli pani Krystyna, wyposaża córkę za każdym razem w zapasy, jakby ta wyjeżdżała nie na 3-4 dni, a na miesiąc co najmniej. Solidarność między kierowcami jest bezgraniczna - tak na parkingach, jak i w trasie i to bez względu na kraj pochodzenia. Kierowcy dzielą się między sobą prowiantem, informacjami i wzajemną pomocą.
W czerwcu 2015, po prawie miesiącu pracy, pani Paulina pojechała na serwis Volvo do Długołęki koło Wrocławia. Odbywały się tam właśnie zawody w jeździe ekonomicznej. Pomyślała, że jeżeli ma i tak czekać kilka godzin, to weźmie w międzyczasie udział w konkursie. Jak pomyślała, tak zrobiła i w zajęła III miejsce. Niestety, aby zakwalifikować się do konkursu ogólnopolskiego, musiałaby zająć miejsce pierwsze, więc już teraz wie, jakie wyzwanie czeka na nią w czerwcu tego roku.
Pytam dyskretnie, czy z tego co robi, może żyć, a w odpowiedzi słyszę, że tak, nawet spokojnie i dobrze. Płacone ma od tzw. frachtu, czyli przewiezionego towaru, z którym robi średnio 2,5 tysiąca kilometrów tygodniowo. Jeśli cel podróży jest poza granicami Polski, to ma jeszcze dodatkowo wypłacaną delegację. Pani Paulina jest przekonana, że jej zawód jest atrakcyjny nie tylko ze względu na finanse. Najchętniej weekendy spędzałaby również w swoim 460-konnym pojeździe, poznawała nowych ludzi, uczyła się obcych języków. Wierzy święcie, że gdyby ktoś z innego zawodu pojechał kiedyś, tak jak ona w trasę, to na pewno chciałby to robić do końca życia. Dobrze, że nie każdy ma okazję pojechania, bo wtedy wszyscy siedzielibyśmy za kółkiem.
Rolnicza specyfika
Pani Paulina w ponad 90% przewozi płody rolne, a przede wszystkim zboże. Warunki dojazdu i załadunku są nieraz bardzo trudne: wąskie, zarośnięte dróżki prowadzące na gospodarstwo, ciasnota na podwórzach, niskie dachy. Bywają jednak również problemy z samym towarem, tak jak ostatnio, gdy transportowała nawóz do Danii. Towar nie chciał się zsunąć z naczepy, a czas gonił. Gdy nie pomogły zabiegi podnoszenia i opuszczania podłogi, ktoś zaproponował zwiezienie go... taczką. Najpierw sama pani Paulina, a potem wszyscy, jak jeden mąż szuflowali nawóz i wozili go do ostatniego kilograma w pocie czoła i z poczuciem solidarności.
Szczególną sympatią pani Paulina darzy Holendrów. U jednego z nich miała ostatnio do załadowania cebulę. Pogoda była jak pod psem: wiało, padało i grzmiało. Możliwość załadunku przesuwała się w czasie i czekanie byłoby na pewno bardziej uciążliwe, gdyby nie gościnność gospodarzy, którzy nakarmili, napoili panią Paulinę i w miłej rozmowie wypytali o uroki jej zawodu.
Kierownicza solidarność
Solidarność wśród kierowców jest godna podziwu, ale to, co łączy kobiety w tym zawodzie ,jest fascynujące. Na prywatnym samochodzie pani Pauliny i na jej koszulce widzę napis: „Kierowniczka – polskie kierowniczki ciężarówek”. Logo wygląda, jak wizytówka ekskluzywnego klubu i okazuje się, że tak rzeczywiście jest. W Polsce w zawodzie pani Pauliny pracuje około 100 kobiet. Są solidarne i wyemancypowane. Na ich platformę internetową nie może dostać się żaden mężczyzna. Ba, nawet nie każda kobieta. Aby być członkiem „polskich kierowniczek ciężarówek” trzeba zostać zaproszonym przez którąś z członkiń i zostać zaakceptowanym przez jedną z tzw. ambasadorek. Na stronie można znaleźć wszystko, co potrzebne jest kierowniczce polskiej ciężarówki i lepiej, aby żaden z mężczyzn nie próbował się tam włamać, bo jak mówi pani Paulina: - Po przeczytaniu wpisów mógłby dostać myśli samobójczych... Żartuję!
Pani Paulina ma mocny, żeby nie powiedzieć twardy charakter. Pytam ją, jaki powinien być mężczyzna u jej boku, na co ona odpowiada ze śmiechem: - Przypuszczam, że gdyby miał podobny charakter jak ja, to chyba byśmy się pozabijali, ale z kolei też nie chciałabym, aby był u mnie pod pantoflem, bo przecież chciałabym też mieć w nim wsparcie – dedukuje pani Paulina. Podobnie jest z dziećmi. Najczęściej jest pytana, czy nie boi się jeździć tak dużym samochodem, ale drugie pytanie dotyczy dzieci: czy je ma, a jeśli nie, to kiedy będzie je miała i jak zorganizuje ich wychowanie w tym zawodzie, który wykonuje. Moja rozmówczyni nie martwi się na zapas, bo na razie chce się „wyjeździć” a potem...
Marzenia i plany
...a potem, przyjdzie czas na zrobienie kolejnego prawa jazdy. Po ukończeniu 24 lat może zdobyć pozwolenie na prowadzenie autokaru i chce to koniecznie zrobić, aby jeździć czymś jeszcze większym i móc pojechać również w miejsca, które dla TIR-ów są niedostępne, np. do centrów miast. - Chcę też mieć przyjemność odwrócić swoje prawo jazdy i zobaczyć, że jest tam wbite kolejne uprawnienie - to na autokar – dodaje ze śmiechem pani Paulina.