Rolnik i radny w jednej osobie
Mateusz Stajkowski stawia na nowoczesne gospodarstwo i swoja społeczną przydatność.
Ma zaledwie 23 lata i mieszka w Pomarzankach w gminie Skoki. To niewielka wieś na samym skraju gminy i zarazem powiatu wągrowieckiego w Wielkopolsce. Za miedzą leży już powiat gnieźnieński. Dokumenty historyczne wspominają o miejscowości już w XVI wieku.
Mandat radnego Mateusz Stajkowski zdobył, wygrywając z czworgiem kontrkandydatów.
GDY PYTAŁ, MÓWILI: STARTUJ
- Nie budziłem się rano z postanowieniem, że zostanę radnym. Decyzję o kandydowaniu podjąłem w ostatniej chwili. Namawiali mnie koledzy rolnicy, którzy przekonywali mnie, że sprawy rolnicze w radzie mogą być słabo reprezentowane - mówi Stajkowski. - Mamie mój pomysł chyba nie bardzo się podobał, ale już się przyzwyczaiła - dodaje ze śmiechem.
- Na początku byłam wewnętrznie przeciwko kandydowaniu Mateusza, ale w końcu dałam spokój - potwierdza Irena Stajkowska, mama Mateusza. - Ma swój rozum i musi się uczyć nowych ról.
Młody rolnik startował z Komitetu Wyborczego Aleksandry Radeckiej - ubiegającej się o urząd burmistrza Skoków. Tuż po wyborach pan Mateusz przyglądał się zabiegom innych radnych o ulokowanie się w klubach. Jego też odwiedzali i namawiali, ale postawił na rozwiązywanie problemów mieszkańców, nie zaś na lokalne gry polityczne.
- Uczę się nowej roli społecznej, bo do tej pory głowę miałem zajętą gospodarstwem i studiami, które kończę na Uniwersytecie Przyrodniczym w Poznaniu - wyznaje student ostatniego roku inżynierii rolniczej, zwanej dawniej mechanizacją rolniczą. Na uczelni są także: młodsza o trzy lata siostra, która pracuje i jednocześnie studiuje finanse i rachunkowość oraz młodszy o dwa lata brat, który na Politechnice Poznańskiej wybrał mechanizację i budowę maszyn.
Czytaj także: Marta i Karol Łakomi - dwa filary produkcji [ZDJĘCIA I VIDEO]
Po wyborach pan Mateusz dużo czasu poświęcał na poznanie zasad funkcjonowania rady, a ponieważ jest członkiem komisji zajmującej się także sprawami rolnictwa, uważnie studiuje dokumenty, które będą podstawą podejmowanych przez samorząd decyzji. Ma też za zadanie wywalczenie w planie inwestycyjnym gminy drogi z prawdziwego zdarzenia, bo drogą asfaltową można dojechać wyłącznie do sąsiedniego Jabłkowa. Dalej tu już tylko drogi bez twardej nawierzchni. Jak napada śniegu, to zanim dotrze sprzęt z gminy, mieszkańcy muszą sami udrożnić przejazd. Gdy są roztopy, to znowu pojawia się problem na gruntowych odcinkach.
ROLNIK Z WYBORU
- Nasz syn nie krążył w marzeniach o przyszłości. Od dziecka chciał być rolnikiem. Był nieodłącznym partnerem swojego dziadka i taty w wyprawach ciągnikiem na pola. Sam też podjął decyzję, że pójdzie do Technikum Mechanizacji Rolnictwa w Gnieźnie, a później na studia w Poznaniu - mówi mama Mateusza.
Stajkowscy gospodarzą na roli w Pomarzankach od czterech pokoleń. Miał tu swoje gospodarstwo pradziadek Mateusza, swoje zbudował też dziadek. Należący do Mateusza Stajowskiego "kawałek tortu" to 34 hektary, a około 60 ha należy do jego rodziców.
Rodzice Mateusza poznali się na urodzinach kuzyna pani Ireny. Ona sama pochodzi z Michalczy w gminie Kłecko, gdzie jej rodzice także gospodarują na roli. Przyszły małżonek miał już przepisane gospodarstwo po ojcu. Te ich 25 hektarów w tych okolicach znaczyło tyle, co o połowę mniej gdzie indziej. Gleby tu słabe, a część ziemi musiała być zalesiona, bo tylko las miał tu szanse jakoś wyrosnąć. Młodym nie pozostało nic innego, jak gospodarstwo powiększać. Część gruntów to dzierżawa z agencji, działki są położone w trzech gminach i dwóch powiatach. Aby dotrzeć do najodleglejszego skrawka ziemi. trzeba pokonać ok. 13 kilometrów.
Gospodarstwo jest nastawione na chów trzody chlewnej. Stajkowscy sprzedają rocznie 1000 dorosłych sztuk. Materiał hodowlany zapewnia im 50 macior, a produkcja odbywa się całkowicie w cyklu zamkniętym. Są też praktycznie samowystarczalni w zakresie składników pasz, które sami też wytwarzają w gospodarstwie. Średnio 10 - 12 hektarów zajmuje uprawa kukurydzy, ok. 20 hektarów obsiewają rzepakiem, a pozostałe przeznaczają pod uprawę żyta hybrydowego.
Czytaj także: Gospodaruje sam na 26 hektarach
W głowie młodego rolnika pojawia się od czasu do czasu myśl o nowej chlewni do chowu macior, ale mama na razie studzi zapał syna. Niedawno wybudowali magazyn zbożowy, kupili mocniejszy ciągnik. Wiele napraw i remontów przeprowadzają sami, bo zarówno tata Piotr, jak i synowie wiele potrafią.
- Priorytetowy dla nas jest zakup ziemi, której gotowi jesteśmy nabyć każdą ilość - mówi pani Irena. - A przy obecnych cenach żywca wieprzowego trudno marzyć o inwestycyjnym boomie. Sprzedajemy już dwadzieścia lat tuczniki, ale pełni zadowolenia nie ma.
Kiedyś mieli krowy, było więc własne mleko, masło, sery. Teraz przepisy nie pozwalają na sąsiedztwo w tym samym budynku i krów, i świń..
- Kury mam, więc są jajka z pewnego źródła - śmieje się pani Irena. - Własne koty też - dodaje rozbawiona. - Kiedyś miałam 15 kur, ale chyba zniknęły w brzuchach lisów, bo tu wokół lasy.
BŁYSK W OKU
Mateusz Stajkowski sprawia wrażenie człowieka, który wie, czego chce. Zarówno w gospodarstwie, jak i w swoim samorządowym debiucie. Jest bardzo przejęty nową rolą. - Zdecydowałem się na start w wyborach nie dla prestiżu. Po pięciu latach wyborcy ocenią, czy moja obecność w radzie była nic nieznaczącym epizodem, czy zdarzeniem budującym zaufanie - mówi młody radny. - Zarówno we wsi, jak i w gminie jest parę rzeczy pilnych do zrobienia, ale warunkowane są środkami finansowymi. Tak samo jest w gospodarstwie.
Uważa, że w społeczeństwie krążą krzywdzące rolników opinie.
- Ludzie wypominają nam dopłaty z Unii, które okazały się dla wielu zbawienne, ale rolnicy woleliby otrzymać godziwą zapłatę za swoją produkcję. Trzeba przypomnieć, że w momencie wprowadzenia dopłat natychmiast podniesiono ceny na maszyny i środki produkcji - wylicza. - Jeśli otrzymamy godziwą zapłatę, to będzie nas stać na zakup potrzebnych maszyn i środków do produkcji, minimalizując wsparcie zewnętrzne.
Jak większość rolników w Wielkopolsce Stajkowscy odczuli skutki suszy. Mówią wręcz, że ponad 6 ha zbóż, w dodatku na lekkich glebach, wypaliło słońce.
- W tym roku susza, w ubiegłym roku obfite opady, które spowodowały, że ostatnie kawałki obsiane kukurydza młóciliśmy dopiero w marcu tego roku. Przytrafił się też nam pożar zasiewów - dodaje pani Irena.- A pieniędzy za skutki suszy się opóźniały.
Zapytani o chwilę dla siebie, odpowiadają, że zdarza się im wygospodarować dwa-trzy dni, żeby w gronie rodziny wyskoczyć nad morze. Ale przez pierwsze dwanaście lat gospodarzenia nie mieli takiej okazji.
- Jak Mateusz się ożeni, to my będziemy wypoczywać, a oni niech sobie sami gotują - mówi ze śmiechem