Postawili na produkcję ziół. Opłaciło się!
- 1/5
- następne zdjęcie
Kiedyś było tu gospodarstwo pszenno-buraczane, dzisiaj to jedyne w Małopolsce ekologiczne gospodarstwo hodujące zioła na dużą skalę. Ryzyko przestawienia było spore, a jednak po latach jego właściciel - Artur Kisiel - mówi: „opłacało się!”.
Rodzice Artura Kisiela, rolnika z Nieszkowa, w powiecie miechowskim do 90. lat ubiegłego roku prowadzili tradycyjne gospodarstwo, uprawiali buraki, pszenicę, mieli parę krów, trochę trzody chlewnej, a potem co rusz to i owo zaczęło się psuć. A to kupione świnie się nie oprosiły, a to krowie wyrosła kość w sercu, a to spadły ceny skupu mleka czy mięsa lub pogoda zniweczyła plony. Utrzymanie rodziny i zapewnienie jej jako takich warunków do życia stawało się coraz trudniejsze.
- Trzeba było wziąć się za coś, co dawało grosz – mówi mama pana Artura. To właśnie ona wpadła na pomysł hodowli ziół. Pewnego dnia pojechała do Herbapolu i wróciła z nasionami serdecznika. Zasiała je na 17 arach i … nie wyrosło nic poza chwastami. Tak to przynajmniej wówczas wyglądało. Ojciec pana Artura - Stefan Kisiel już chciał zaorać ten kawałek pola. „Wyjadę kultywatorem, jeszcze burak zdąży obrodzić” – przekonywał, ale jego żona się nie poddała. Zaciągnęła kogo mogła do plewienia i serdecznik pięknie ruszył w górę. Gdy nadszedł czas zbiorów, zebrano 126 kg nasion! Do kieszeni Kisielów trafiło za nie prawie 17,5 mln zł na ówczesne pieniądze, a przypomnijmy, że uprawa tego zioła zajęła tylko 17 arów. Dla porównania, za buraki z 2 ha dostali wówczas 6 mln złotych. Za pieniądze ze sprzedaży serdecznika przykryli dach na szopie i kupili telewizor. Takie rzeczy zapamiętuje się na całe życie i takich interesów się nie odpuszcza. Dlatego dziś ziołami obsadzają 11 ha, kolejne 3 ha to zboża, ale też z przeznaczeniem na cele lecznicze. Bardzo dobre gleby, klas I-III, pozwalają im na uzyskiwanie wysokich plonów.
W 2005 roku gospodarstwo państwo Kisielowie przepisali na syna Artura. Od pięciu lat był żonaty, a pani Marta to przedsiębiorcza, zaradna kobieta, którą niełatwo wystraszyć czy zniechęcić. - Mąż jest rolnikiem z wykształcenia, ja z zamiłowania - mówi. Jednak, gdy pan Artur zdecydował się sięgnąć po unijne środki z programu pomocowego dla młodych rolników, nie była zadowolona. - Małżonka – wspomina gospodarz – niejedną łzę uroniła. Zanim wpłynęły pieniądze z Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, trzeba było wziąć kredyt. - U mnie w domu nie zaciągało się kredytów – przyznaje Marta Kisiel – świadomość zadłużenia wywoływała ogromny stres, a ryzyko wydawało się wyższe niż optymizm Artura. Był ostatnim w Małopolsce rolnikiem, który podpisał umowę, gdy z relokacji pojawiły się na wsparcie młodych rolników dodatkowe środki. - Niech pan dobrze zainwestuje te pieniądze - usłyszał wówczas w krakowskim ARiMR – bo rzadko kto ma tyle szczęścia. I Kisielowie postarali się wykorzystać to szczęście maksymalnie. Pierwszym zakupem była maszyna czyszcząca Karcher. Służyła im długie lata. Zaraz potem utwardzili plac manewrowy, by maszyny i samochody dostawcze nie tonęły w błocie.
Doszli też do wniosku, że skoro udało się za pierwszym razem z europejskimi funduszami, to czemu nie spróbować znowu. Sięgnęli po wsparcie dla gospodarstw niskotowarowych, po rentę strukturalną dla taty i postanowili przestawić gospodarstwo na ekologię. W programie rolnośrodowiskowym są od 2005 roku. Wcześniej ze środków z przedakcesyjnego SAPARDU mama pana Artura wybudowała jedną z suszarni. Dziś stoją już dwie, a w planach jest trzecia. Przyznają, że bez pomocy Agencji byłoby trudno osiągnąć tak dobre efekty.
Czytaj także: Moda na zioło trwa
- 1/5
- następne zdjęcie