Dla hodowców i dzięki nim [WYWIAD]
Z doktorem Zbigniewem Kuberką, lekarzem weterynarii z Dobrzycy koło Jarocina, specjalistą od trzody chlewnej rozmawialiśmy przez ostatnie miesiące na tematy związane z hodowlą tych zwierząt. Dzisiaj porozmawiamy o ... jego doktoracie.
Panie doktorze, jest pan przede wszystkim praktykiem a jednak znalazł pan czas, aby napisać i obronić (z wyróżnieniem!) pracę doktorską. Jak pan to zrobił?
W zasadzie to bardziej ukradłem ten czas, niż go znalazłem. Proces twórczy odbywał się najczęściej w godzinach nocnych i w weekendy, kosztem rodziny i osobistych wyrzeczeń. Czyli w sumie było to bardziej złodziejstwo niż poświęcenie. (śmiech)
Zacznijmy jednak może od tytułu pracy doktorskiej...
Chcieliśmy zawrzeć maksymalnie dużo w tym tytule, choć nie wiem czy do końca się to udało. Tytuł brzmi „Wykorzystanie oceny poubojowej zmian patologicznych w płucach w szacowaniu statusu zdrowotnego świń”, ale chyba nie oddaje on w pełni zakresu tej pracy, gdyż braliśmy również pod uwagę czynniki zarządzania, które mają oczywisty wpływ na zdrowotność a tym samym na wyniki produkcyjne. Braliśmy także pod uwagę parametry kliniczne dotyczące układu oddechowego, takie jak kaszel, duszność, kichanie, a wszystko oceniane jako występujące sporadycznie, często lub niewystępujące, oddzielnie we wszystkich sektorach, czyli zarówno na porodówce, na odchowalni i w tuczarni.
Dla kogo napisał pan tę pracę?
Od początku mówiłem, że pracę tę piszę dla hodowców. Dzięki nim, dzięki ich życzliwości, współpracy i wyrozumiałości udało mi się tę prace stworzyć. Oni oddali mi mnóstwo serca i za to jestem im bardzo wdzięczny. Chciałbym przed nimi kolejny raz pochylić czoło w geście szacunku za ich zaangażowanie. Na początku nie zdawałem sobie sprawy, że badania terenowe, audyty rzeźniane oraz w międzyczasie prowadzone badania laboratoryjne spowodują, że zbierze się tak bogaty, godny analizy materiał. Zawsze mówiłem, że szczęśliwy jest ten doktorant, który ze swojej pracy wyciągnie choćby jeden ważny wniosek, a mnie udało się wyciągnąć tych wniosków kilka. Tym bardziej jestem ukontentowany tym faktem. Tworzenie mojej pracy doktorskiej to 3 lata podróży składającej się przede wszystkim z ciężkiej pracy, ale co niezwykle ważne również nowych doświadczeń ze sfery pozazawodowej mojego życia Poprzez nową aktywność mój umysł stał się bardziej otwarty, abstrakcyjnie myślący, co bardzo dobrze współdziała z konkretną pracą, jaką wykonuję na co dzień. Z drugiej strony ta otwartość umysłu przekłada się na umiejętność szerszego spojrzenia, wyzwala pozytywne cechy i emocje pozazawodowe.
A skąd wziął się pomysł napisania tej pracy doktorskiej?
Temat był, jak na Polskę, dosyć pionierski polegający na badaniu zmian patologicznych w płucach występujących u tuczników. Cytat z podsumowania pracy: „Prawdopodobnie po raz pierwszy w Polsce na tak szeroką skalę, wykorzystano wyniki punktowych ocen zmian w płucach dotyczących EP like oraz PP like, jako pomocne i przydatne narzędzie do szacowania kondycji zdrowotnej tuczników oraz efektywności zarządzania i organizacji produkcji w krajowych stadach.” (…)
Wspominał pan, że 3 lata były potrzebne, aby powstała ta praca. Czy trudno było panu znaleźć promotora?
I tak i nie. W moim przypadku zaczęło się od luźnych rozmów i wydaje mi się, że to promotor znalazł mnie a nie ja jego. Pomysł urodził się w Państwowym Instytucie Weterynaryjnym w Puławach w Zakładzie Chorób Świń. Na którejś z konferencji w trakcie rozmów posiane zostało ziarno, które potem szybko zaczęło kiełkować w mojej głowie i to najbardziej po zderzeniu pomysłu z moją codzienną pracą. Nie ukrywam, że miałem ogólnie dużo szczęścia. Raz jeżeli chodzi o promotorów, dwa jeżeli chodzi o moich hodowców. Wszyscy wiedzieliśmy, że praca jest przełomowa, dlatego też z niecierpliwością czekaliśmy na wyniki. Łączył nas fakt, że pewne rzeczy robiliśmy po raz pierwszy, jeśli chodzi o skalę krajową, ale nie tylko, gdyż promotor pomocniczy stwierdził, iż po raz pierwszy w Europie udało się zgromadzić materiał biologiczny do badań składający się z wymazów z nosa, z surowicy krwi oraz wycinków płuc od tych samych zwierząt w tak dużej ilości. Takie zestawienie było podstawą szukania różnych korelacji w moich badaniach.. To składało się na innowacyjność, która była dla mnie silną motywacją w pracy nad doktoratem. Myślę, że płodność tej pracy polega na tym, że w sensie terenowym ona nie pokrywa się kurzem. Wnioski z tej pracy żyją w wielu moich chlewniach u wielu hodowców, dzięki nim poprawiane są parametry produkcyjne powiązane z aspektami zarządzania zdrowiem świń. Te dość obszerne badania pozwoliły wyrobić sobie wiedzę na temat pewnych trendów. Dość powiedzieć, że zbadanych zostało prawie 2000 płuc, pobranych 440 próbek krwi, 1320 wycinków płuc i 440 wymazów z nosa. To była taka podróż wielowątkowa i naukowa z twardym zakotwiczeniem w praktyce weterynaryjnej.
Z czego zdawał pan egzamin, nie licząc oczywiście obrony pracy?
Musiałem zdać egzamin z języka obcego, co w moim przypadku oznaczało język angielski i nie stanowiło takiej nowości jak egzamin z filozofii. Trzeci egzamin dotyczył wiedzy zawodowej. Alternatywą do filozofii była ekonomia, ale wybór padł na filozofię, choć początkowo podchodziłem do niej sceptycznie. W miarę upływu czasu, głębokości poznawanej wiedzy i odwagi do filozofowania, narodziło się w moim życiu nowe zainteresowanie, które stworzyło nową wartość dodaną, choć oczywiście nie na tak dużą skalę, jak świńska weterynaria. (śmiech) Mogę powiedzieć, że od początkowej niechęci do filozofii, poprzez szorstką jej znajomość, doszło do cieplejszej przyjaźni, aby na końcu dotknąć humanistycznej miłości. Całość doświadczenia oceniam bardzo pozytywnie.
Co było bardziej stresowe dla pana – napisanie pracy, czy jej obrona?
Każdy pokonany etap pracy, zarówno tych wielu godzin w obrębie fermy, jeszcze więcej godzin w rzeźni, gdzie były prowadzone analizy i pobierane próbki do dalszych badań, był elementem budującym i hartującym. Gdybym powiedział, że nie miałem tremy, czy stresu przed obroną, to rzeczywiście byłoby to kłamstwo, ale z drugiej strony 3-letni okres pracy w zasadzie powodował to, że doświadczenia i wiedza z tym związana, zostały wchłonięte przeze mnie nie na zasadzie uczenia się studenta do colloquium lecz samoistnie. Na pewno człowiek łatwiej uczy się, gdy tego chce, a ja chciałem. To zupełnie inny rodzaj zdobywania wiedzy – przyjemniejszy i skuteczniejszy niż ten w szkole lub na studiach.
Miał pan tremę na obronie?
Owszem miałem i kto wie, czy nie większą od tej standardowej, ponieważ w czasie obrony zasiadał na sali mój pierwszy nauczyciel sztuki lekarskiej w osobie mojego taty. Z jednej strony fakt ten napawał mnie dumą, z drugiej zaś powodował u mnie mały niepokój. Oczywiście chciałem wypaść jak najlepiej a zwłaszcza, że wśród gości na sali były również moja mama, żona, siostra i moje dzieci. Córka jest obecnie na czwartym roku Wydziału Medycyny Weterynaryjnej a córka chrzestna, także obecna na obronie, na piątym roku tego wydziału. Wspominam na pierwszym miejscu mojego ojca, gdyż wiążą nas nie tylko korelacje rodzinne, ale również zawodowe.
W każdej pracy doktorskiej ważne są publikacje, uczestnictwo w konferencjach, wygłoszone referaty. Jak to wyglądało u pana?
Co do konferencji, to w moim przypadku nigdy nie było tak, że muszę w nich uczestniczyć. Ja po prostu chcę w nich brać udział. Jeżeli jestem zapraszany na konferencje, sympozja, kongresy tak w Polsce jak i poza nią, to bardzo się cieszę i z chęcią w nich uczestniczę. Jest tego prosty powód – pogłębianie wiedzy zawodowej. Uważam, że zawsze podczas takich spotkań można się dowiedzieć po dwakroć: po pierwsze z części oficjalnej, po drugie ważne są dla mnie rozmowy w kuluarach z kolegami po fachu. Myślę, że wartość merytoryczna dyskusji w tej drugiej kategorii jest nie mniejsza, jak wartość oficjalnych prezentacji i wykładów. Jeżeli chodzi o publikacje, to muszę powiedzieć, że wcześniej już, nie myśląc jeszcze o doktoracie, byłem współ- autorem kilku prac naukowych. Jak się później okazało – dobrze, że miałem ten dorobek, gdyż przydał on się w momencie pracy nad doktoratem.
Co było dla pana najtrudniejsze w pisaniu i obronie pracy doktorskiej?
Trudności mnożyły się w zasadzie od samego początku, gdyż pierwszym poważnym i kluczowym problemem było znalezienie małej ubojni, w której mogłem przeprowadzić moje badania, jak również pobrać materiał biologiczny do dalszych badań laboratoryjnych. Trudności z tym związane były wielowątkowe, ponieważ po pierwsze: bardzo mało mamy obecnie ubojni o nieautomatycznym przesuwie taśmy, czyli takich które stworzyłyby dogodne warunki dla moich badań. Po drugie: fakt posiadania umów hodowców z dużymi zakładami mięsnymi, od których otrzymują gratyfikacje za ciągłą, wieloletnią współpracę, po trzecie logistyka związana z transportem tuczników z ferm znacznie oddalonych od ubojni, w której pobierane były próbki. Po pokonaniu tego problemu nabrałem wiary i mocy oraz czułem, że od tego momentu pójdzie już z górki. Co do etapu pisania, to każdy ma swój styl. W pracy doktorskiej najważniejsza jest merytoryka, a nie wirtuozeria artystyczna na poziomie Szekspira i napisanie sztuki w trzech aktach . Bazując na dotychczasowym doświadczeniu, pokonałem również i ten szkopuł, choć przyznaję, że chwilami miałem momenty zniechęcenia. Było jednak sporo nocy, w czasie których towarzyszyła mi wielogodzinna wena twórcza. Na szczęście.
Czym jest dla pana praca doktorska?
Doktorat nie czyni z lekarza osoby spełnionej zawodowo, choć jest paliwem dla jego lekarskiej duszy. Jeżeli na jedną szalę dalibyśmy doktorat a na drugą satysfakcję z codziennej pracy, to myślę, że byłyby one dość wyrównane. Nie dość, że jedna dziedzina nie konkuruje z drugą, to myślę, że się wręcz uzupełniają. Praca doktorska jest etapem, próbą i chęcią podzielenia się doświadczeniem zawodowym, zawodową refleksją i przemyśleniami z innymi. Dla mnie osobiście jest motywacją dla mojej pracy codziennej, a w bardziej wymagających chwilach totemem, amuletem, solą i chlebem w jednym. Jest materialnym dowodem na niematerialne pokonywanie ludzkich słabości.
Czytaj także: