Czas na przetwórstwo. Z dyni i serów można się utrzymać [VIDEO]
Jeszcze kilkanaście lat temu zachwycałam się taką oto sceną z południowych Niemiec, Austrii czy Szwajcarii: przed budynkami gospodarstw wystawione stoliczki, a na nich owoce, warzywa, miód.
Kto chciał coś z tych rzeczy kupić, zatrzymywał się, wybierał sobie i zostawiał w koszyczku na stole odpowiednia sumę w zamian. Trochę dziwiłam się, że nikt tam niczego nie pilnuje i nie skarży się, że mu coś zginęło, ale nie przypuszczałam, że nastąpią w Polsce czasy, w których rolnicy nie tylko wystawią legalnie stoliki z produktami ze swoich gospodarstw, ale - że nadejdzie pora na przetwórstwo w rolnictwie. Pamiętam też początki XXI wieku, kiedy to ODR-y organizowały dla polskich rolników wycieczki do ich niemieckich kolegów. Ileż tam było podziwu i zazdrości dla prężnie rozwijającego się przetwórstwa. Odwiedzaliśmy po kilka gospodarstw dziennie, a opuszczając je stwierdzaliśmy: „No tak, to są Niemcy. U nas to nie przejdzie.” A jednak przeszło.
Dynia babci Kasi
Dynia z mojego dzieciństwa to horror. Uwielbiana przez babcię Katarzynę, była chowana w szafie niby skarb w sejfie do świąt Bożego Narodzenia. Na tym etapie wyglądała nawet atrakcyjnie: dorodna i intensywnie pomarańczowa. Krótko przed wigilią babcia wyciągała ją na światło dzienne i gotowała kompot, w którym pływały kawałki dyni i goździki a w nos wdzierał się zapach natrętnego cynamonu. Kompotu z dyni nienawidzę do dzisiaj. Moja awersja do tego warzywa pozostałaby mi prawdopodobnie do końca życia, gdyby nie kremowa zupa z dyni, którą poczęstowano mnie kilka lat temu w sytuacji, w której nie wypadało odmawiać jej spróbowania. Sama rozkosz!
Dynię da się nie tylko zjeść
W „Dyniowym Zakątku” w Olszanach koło Świdnicy na Dolnym Śląsku świat kręci się wokół dyni. Joanna i Michał Starakowie w trzecim pokoleniu prowadzą gospodarstwo, w którym dynia pojawiła się 16 lat temu. W odróżnieniu ode mnie rodzina Staraków lubiła dynię, ale na początku nie przypuszczała, że będzie jej tak dużo. Przez kila lat uprawiali ją nawet na 10 hektarach, kontraktowali i sprzedawali.
- Ta dynia była zwożona z pola, obierana, wybierany miąższ ze środka i z zewnątrz obierana skórka. Taki półprodukt w postaci płatów wielkości 5 x 10 cm pakowane były w duże skrzynie na palety i wywożone TIR-ami do przetwórni w Polskę i za granicę - wspomina Michał Starak.
Dzisiaj dynia rośnie u ich na 2 hektarach, pielęgnowana jest ręcznie i wszystko, co urośnie przetwarzają sami. Zaczęło się od domowego eksperymentowania przez panią Asię, a że pomysłów jej nie brakuje, to dzisiaj dyniowe królestwo sięga od dżemów z najróżniejszymi dodatkami owoców, poprzez paprykarze, ketchupy, ajvary, chutneye, zupy, bigosy, pasztety, wegańskie jogurty oraz pasty dyniowe. Chałki, bułeczki, chleby, czekolady bez mleka i cukru aż do szerokiego wyboru ciast i ciasteczek.
Zaczęło się pięć lat temu, choć wcześniej sami zajadali się dynią i częstowali swoich gości. Ci mlaskali, chwalili i pytali gospodarzy, dlaczego nie przerabiają dyni na większą skalę, bo uważali, że na pewno byłby na nią popyt. Tak też się stało.
Państwo Starakowie zaczęli od prezentowania swoich produktów na imprezach regionalnych. Na początku było „Święto Dyni” w sąsiedniej miejscowości Wierzbna, na którym nie tylko sprzedali wszystkie produkty, które mieli ze sobą, ale jeszcze w ramach konkursu na największą dynię wygrali zmywarkę do naczyń.
W 2019 roku zarejestrowali Rolniczy Handel Detaliczny (RHD), a ich działalność stała się profesjonalna. W ramach gospodarstwa otworzyli sklepik gospodarczy w Dyniowym Zakątku, a ich udział w „Targach Zdrowej Żywności”, w „Targu Ziemi” w Kraskowie, w dożynkach i festynach na stałe wpisał się w kalendarz systematycznej sprzedaży.
Czy z dyni da się żyć?
Pytam, czy z dyni można żyć i słyszę zdecydowany protest, który przechodzi w optymistyczne spojrzenie w przyszłość:
- Teraz jeszcze nie, ale może później. Dużo się zmieniło w przepisach i jest dużo ułatwień. Wprawdzie idzie to w parze ze zwiększoną ilością kontroli, ale to nie jest nic strasznego. Wszystko jest do przebrnięcia.
Gdy pytam mojego rozmówcę o wpływ pandemii na ich dyniową działalność, odpowiada zdecydowanie i twierdząco:
- Ludzie zaczęli zastanawiać się nad jakością tego, co jedzą. Chętniej sięgają po zdrową żywność a taką znajdują między innymi u nas.
Czy zachęcałby innych rolników aby zajęli się przetwórstwem?
- Nie ma się czego bać. Trzeba na pewno ciężko pracować, dbać o dobrą jakość produktów, być oryginalnym w tym co się robi i przede wszystkim wyjść do ludzi. Sami ludzie nie trafią do gospodarstwa - trzeba się wystawiać.Ludzie są na początku nieufni. Chcą wiedzieć, że na pewno mają do czynienia z rolnikami, czy produkty są z gospodarstwa. No i chwała im za to, że są dociekliwi. Kto jest rolnikiem niech się nie boi zapraszać na swoje gospodarstwo. Taki sklepik w gospodarstwie na pewno uwiarygadnia to co robimy. To wielka szansa przede wszystkim dla małych rolników - kończy wywód pan Michał.